środa, 2 grudnia 2020

Od Yira CD. Pakiego - "Projekt Różowego Słońca" cz. 9

Ciemnoniebieski wilk cały czas podczas wędrówki trzymał się mocno z tyłu, celowo unikając jakichkolwiek rozmów czy nawet kontaktu wzrokowego z pozostałymi towarzyszami. W jego głowę ciągle, niczym nieznośne korniki, wgryzały się słowa rudego basiora, który tak dobitnie oraz boleśnie skomentował strachliwość przyjaciela. Wgryzały się, wydrążały korytarze, w każdym momencie mogły spowodować zawalenie się umysłu pomocnika medyka, jakby stanowił tylko stary, nieużywany kościół. Tylko pozbycie się pasożyta było w stanie uratować tą delikatną strukturę. Yir wreszcie potrząsnął głową, wysypując z siebie obrzydliwe owady.

Zauważył to, chociaż udawał, że nic nie widzi. Zwrócił uwagę na ukratkowe spojrzenia, jakie dawał mu Paketenshika. I choć dużo nad nimi myślał, próbując w postawie ciała i spojrzeniu wychwycić, skąd takowe się biorą, nie potrafił do niczego dotrzeć. Mógłby znać tego rudzielca na wylot, a jednak kiedy ten się postarał, nie dało się go w żaden sposób odczytać. Pozostawało tylko milczenie.

Dotarcie do kolejnego laboratorium trwało o wiele dłużej, niż którykolwiek z trójki towarzyszy przewidział. Wilki były pewne, że są już daleko poza terenami Watahy Srebrnego Chabra, Zuva zaś dawał do zrozumienia swoim coraz żywszym zachowaniem, że powoli zbliżają się do placówki. Wszyscy zrobili się nerwowi, Paki przestał grać na znalezionej gitarze, w powietrzu wisiał ból, cierpienie i mrożąca krew w żyłach śmierć. No i oczywiście chemikalia, jakimi posługiwała się ta przerażająca placówka.

Byli blisko.

Nareszcie, kiedy słońce powoli zbliżało się już ku zachodniemu horyzontowi, wśród drzew zamajaczyły białe ściany ludzkiego laboratorium. Na jego widok Myuu.2 nabrał o wiele groźniejszego wyglądu, jakby już teraz szykował się na walkę, jaka mogła na nich czekać na miejscu. Nie uszło to uwadze dwóm czteronożnym.

– Uspokój się, Zuvo. Chcemy się tam wkraść, znaleźć dane o tobie i dopiero wtedy wysadzić to miejsce w powietrze. Nie na odwrót – odezwał się spokojnym głosem Paketenshika, chociaż sierść wyraźnie stanęła mu na karku na widok zdenerwowanego kota.

Lewitujący mutant kiwnął tylko głową, nie odzywając się, a jego mięśnie na powrót się uspokoiły. Yir jednak nie dziwił się w żaden sposób jego zachowaniu. Być stworzonym przez ludzi tylko jako eksperyment i nic więcej, a potem wracać do miejsca swojego stworzenia, do istot, które zdążyło się znienawidzić, to nie mogło być przyjemne doświadczenie. Gdyby on miał wracać do tego wielkiego kruka, który chciał wykorzystać Paksa do własnych celów, sam czułby oburzenie i strach. Do przeszłości się nie wraca. Ale najwyraźniej dla Zuvy był to jedyny sposób, żeby poznać samego siebie.

Postanowili przeczekać z dala od placówki, chcieli do niej podejść dopiero, kiedy zrobi się ciemno i o wiele łatwiej będzie można się wkraść. Przez ten czas Paki i Yir, osobno, bez zbytniego odzywania się do siebie, znaleźli po niewielkim posiłku. "Znaleźli", bo nauczyciel łowiectwa upolował jakiegoś dzikiego kuraka, a atramentowy basior ze względu na swoją specyficzną i rzadko spotykaną wśród wilków przypadłość musiał sobie poradzić z wykopanymi korzonkami. I tak oboje najedli się całkiem przyzwoicie.

W końcu czerwono-pomarańczowe niebo przypomniało Yirowi o ważnej rozmowie, jaką musiał odbyć z rudzielcem. Najlepiej teraz, zanim jeszcze udadzą się do licho wie jak niebezpiecznego miejsca, gdzie mogą umrzeć i nigdy już nie wrócić. Oczywiście w najgorszym scenariuszu.

– Paki? Możemy pogadać? – zapytał ostrożnie, siadając tuż obok czyszczącego swój instrument gitarzystę. Rudy wilk podniósł wzrok z metalowych strun, kierując go na przyjaciela, jednak tylko milczał. – O tym, co powiedziałeś w tamtej jaskini...

– Powiedziałem, co o tobie myślę. Taka jest prawda. – Wychowanek lisów przerwał w pół zdania. – Ale jeśli chcesz moją szczerość, wcale nie chcę cię zostawiać. Martwię się o ciebie, żebyś z powodu tej swojej bojaźliwej natury nie ściągnął na nas kłopotów, ale za żadne skarby wolałbym cię nie zostawiać. O wiele bardziej będą mnie męczyły myśli, że nie wiem, co się z tobą dzieje. – Basior podniósł się na cztery nogi i wcisnął ostrożnie gitarę w wyraźnie wcześniej przygotowaną dziurę w ziemi. Zapewne, żeby ją schować przed ludźmi. – Jesteś mi za bliski, żeby się na ciebie gniewać.

Te słowa, te ostatnie w całej długiej wypowiedzi, uderzyły bardziej nawet niż pędząca lawina głazów i kamieni. Jednak nie boleśnie, tak jak zrobiłaby to wspomniana lawina. Było przyjemnie, lekko, ciepło. Podniosły na duchu, stanowczymi uderzeniami pozbyły się drążących wcześniej korników, jednocześnie naprawiając naruszony kościół umysłu zupełnie obcymi, znacznie stabilniejszymi materiałami. Yir poczuł w sobie dziwną potrzebę udowodnienia swojej wartości. Nie chciał być strachajłem w oczach Paketenshiki. Chciał być kimś o wiele więcej. I udowodni siebie w tym całym laboratorium, choćby pikawa miała mu wysiąść z przerażenia.

– Jest jedna rzecz, o którą chciałbym cię poprosić. Zanim tam pójdziemy – rudzielec zmienił temat, sam odszedł kawałek między drzewa, oczekując, że drugi basior zrobi to samo. Oczywiście atramentowy podążył za nim krok w krok.

– O co chodzi?

– Gdybyśmy mieli stamtąd nie wyjść... Zostać zastrzeleni, zamknięci do eksperymentów, cokolwiek... Chciałbym... Chciałbym zobaczyć twoje oczy. Jeszcze póki jest jasno.

Na policzki pomocnika medyka wypłynęły pomidorowo-buraczene rumieńce. Ta prośba z jednej strony wydawała się całkiem normalna, biorąc pod uwagę, że były trup zawsze tajemniczo chowa swoje oczy przed całym światem, a jednak z drugiej strony spowodowało całą hordę motylków do poderwania się w brzuchu atramentowego basiora, burzliwy ocean zaszumiał pradawną potęgą w głowie, a serce poderwało się do szaleńczego biegu. Tylko cudem zszokowany wilk zdołał wyszeptać ‟Zgoda".

Paketenshika usiadł przed przyjacielem, pozwalając drugiemu wilkowi się zaklimatyzować do tej obcej sytuacji. Wreszcie podniósł łapy, chwycił czarną grzywkę, która wielu kojarzyła się z okularami przeciwsłonecznymi w sposób, jaki zakrywała narządy wzroku, i rozchylił włosy na boki.

Yir poczuł słońce po wielu latach uderzające w wiecznie zasłonięte źrenice, ale to nie bolało. Nic z tego nie bolało. Skupił się tylko i wyłącznie na patrzeniu w złote oczy, które tak bardzo przyciągały jego uwagę od kiedy poznał się z wilkiem o lisim umaszczeniu. A jego własne tęczówki? Chyba rzuciły zaklęcie na rudzielca, bo ten przestał nawet oddychać. Ha, pewnie niewiele wilków ma oczy w kolorze tęczy

<Paks>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz