Trzy tygodnie. Tyle miał mały Delta kiedy w końcu podniósł się chwiejnie na swoich trzęsących się łapkach. Opiekujący się nim w tym czasie Neo był bardzo zadowolony, bo pomimo wolniejszego rozwoju szczenięcia, wszystko wskazywało na to że rozwija się poprawnie. Po raz kolejny tego dnia wymieszał dla niego mieszankę. Był to najmłodszy podopieczny sierocińca. Reszta szczeniąt przekroczyła już wiek samodzielności, albo zbliżała się w szybkim tempie do osiągnięcia dorosłości. Zatem fioletowy wilk mógł poświęcić więcej uwagi temu maluchowi, jednocześnie zajmując się coraz to pełniejszą salą chorych. Sezon zimowy dawał w kość wszystkim wokół, powodując katary i grypy, a Neo musiał się z tym męczyć. Do tego doszedł jeszcze uczeń, któremu trzeba było wszystko tłumaczyć i wykładać o lekach i ich właściwościach. Zajmowanie się tym małym szczeniaczkiem było dla medyka chwilą wytchnienia od swoich obowiązków.
Po nakarmieniu malucha ułożył go ponownie do snu i odszedł do swoich obowiązków. Tymczasem mały Delta węszył niespokojnie za znajomym, zatęchłym nieco zapachem medyka. Ponownie tego dnia wstał na chwiejnych łapkach. Jego oczka były jeszcze kompletnie zasklepione, więc sfrustrowana czarna kuleczka pisnęła niespokojnie stawiając niezgrabny krok przed siebie. I wtedy też powrócił zapach ziół i leków oraz ciepły i miły głos, który Delta przyjął z przyjemnością. Jego małe łapki poplątały się więc położył się gdzie stał. Neo jednak jedynie westchnął. Uświadomił sobie, że im starszy Delta będzie tym trudniej będzie mu wykonywać obowiązki i ta licha przyjemność jakiej doświadczał teraz podczas opieki nad małym stanie się nieprzyjemną, przymusową katorgą. Nachylił się w końcu do tej małej kuleczki i polizał ją po karku aby trochę go uspokoić, bo zaczął się wiercić.
-Aj Delta. Tyle kłopotów od kiedy wstajesz na łapki.- sapnął i przeniósł go w pysku na jego miejsce , od którego szczenię zaszło już spory kawałek. Maluch zawiercił się znowu w kocach nie chcąc zostawać sam i uchylił jedno oko. Bystre spojrzenia medyka spotkało się z niezwykłym kolorem. Jaskrawa żółć tęczówki szczeniaka była imponująca. Wydawać się mogło także, że emanuje lekkim światłem. Zachwycił się tym widokiem na dłuższą chwilę. Na tyle dłuższą aby uchyliło się drugie oczko, porażając swoim niebieskim kolorem dorosłego wilka. Nigdy nie widział innej wadery czy basiora o oczach w dwóch tak różnych kolorach. Medykowi zaparło w piesi dech, a mały Delta spojrzał w końcu na świat, który go otaczał. I gdy spojrzał na dorosłego, fioletowego wilka w jego oczkach zapaliła się iskierka radości i maluch znowu wstał. Medyk jedynie westchnął na ten widok.
Jayer uniósł delikatnie łeb kiedy po jego jaskini rozległ się głuchy brzdęk upadającego metalu. Łypnął swoim okiem na otoczenie. Na zewnątrz dopiero wznosiło się słońce, które wpadając przez wejście do groty i rzucając na ściany posuwiste cienie. Szary wilk nie widząc nic podejrzanego uniósł głowę bliżej, aby zobaczyć dwa małe skruszone wilczki siedzące przy przewróconej włóczni. Jayer westchnął głośno. Minęły już 4 miesiące od kiedy na świat przyszły te dwa małe urwisy i roznosiły wszystko wokół. A szary alfa na nieszczęście został z nimi sam. Smutno spojrzał jeszcze na miejsce obok siebie i wstał.
-Co to za rabany z samego rana?- spytał rozciągając się i chwilę potem stawiając włócznię na jej miejsce
-Przepraszamy tato!- szepnął jeden z maluchów. Był on dokładnym odbiciem swojej matki. Rudo-brązowy szczeniak o wielkich, zielonych oczkach - Rudy. Jego siostra - Trish także potraktowała tatę skruszonym spojrzeniem.
-To było przypadkiem!- dodała machając delikatnie swoim szarym ogonkiem. Jayer westchnął ciężko.
-No dobrze. Nie szkodzi.- uśmiechnął się do nich czule. Kochał je całym swoim sercem podobnie jak kochał swoją partnerkę. Przygarnął łapą jedno z nich do siebie i zaczął lizać go delikatnie po karku. Mała która padła ofiarą zaczęła się wyrywać. Nie lubiła tego sposobu okazywania uczuć, jednak uchwyt ojca był silniejszy.
Dzień zapowiadał się zupełnie spokojny. Gdzieniegdzie spomiędzy śnieżnego krajobrazu powoli wyłaniały się już kępki trawy i odporne na jeszcze silny, mróz kwiatki. Jayer wraz ze swoimi podopiecznymi w końcu wyszli z jaskini. Maluchy co prawda nie były jeszcze zbyt zgrabne przy chodzeniu w śniegu jednak to nie przeszkadzało im w radosnym hasaniu po dworze. Stary alfa westchnął melancholijnie kiedy się im tak przyglądał stojąc w jakiejś odległości. Wiele by dał żeby i jego ukochana mogła to zobaczyć. Smętnie powiódł wzrokiem w kierunku gór. Teraz kiedy zima powoli odchodziła w niepamięć ich szczyty przestały majaczyć w ciemnych burzowych chmurach. Nadal jednak pozostawiały wrażenie nieuchwytnych, dziewiczych, nigdy niezdobytych, pomimo że tak wiele wilków podziwiało już z nich świat w dole. Jayerowi nagle przyszła do głowy myśl, że sam mógłby się kiedyś na nie wspiąć. Doskonale wyobrażał sobie, że ponownie zobaczyłby swoją ukochaną. Będąc tak blisko raju mógłby jakoś przywołać jej duszę i wsadzić w iluzjonistyczne ciało, a w iluzji się przecież specjalizował! I ponownie poczułby jej różany zapach, mieszający się z tym jego, który przypominał dym spalonego lasu. Ponownie dotknąłby tego rudawego futra i zaznał jego miękkości o którą wadera tak bardzo zbiegała. Ponownie mógłby spojrzeć w te piękne oczy, w których zakochał się przed laty. Jednak przeraziła go myśl, że sam mógłby wtedy przepaść. Przepaść i osierocić dzieci, które kochał całym sercem. Które były dowodem na to jak bardzo z ukochaną się kochali. Z całkowitego zamyślenia wyrwał go trzepot skrzydeł i łapy uderzające o miękki puch obok niego. Wzdrygnął się rzucając pytające spojrzenie niewielkiej waderze, która wylądowała obok niego.
-Potrzebujesz czegoś Zaro?- spytał nieco zdezorientowany Jayer.
-Jesteś potrzebny. Teraz. Nagła narada. Odprowadzę twoich malców do Neo.- zakomunikowała bez emocji. Przed paroma tygodniami ujawniła się jej ostatnia moc, całkowicie pozbawiając białą wilczycę emocji i rzucając na jej pysk wieczną kamienną maskę. Nie przejęła się tym, gdyż nie czuła już nic. Ani miłości, ani tęsknoty. Po prostu była. Bezceremonialnie pochwyciła jedno ze szczeniąt alfy w pysk i rozłożyła skrzydła. Drugiego malucha uniosła łapą. I odleciała.
Savar i Zafira siedzieli wspólnie w swojej jaskini. Wadera rozanielona lizała swój brzuszek, który pęczniał z każdym tygodniem coraz bardziej, zachwycając tym samym młodą parę i dając nadzieję na więcej niż jednego potomka. Co więcej, wyraźne sugestie Neo wskazywały na to, że jednak nie będą to tylko bliźnięta. Niebieski wilk uniósł pysk kiedy coś zaszumiało na zewnątrz. Pogoda była aż nazbyt piękna aby nagle zrywały się burze. Skrzydlaty wilk wystawił łeb poza jaskinię niemal od razu go chowając. Tuż przed jego nosem, niezgrabnie wylądował Rayer, świszcząc skrzydłami.
-Zebranie lotników. Natychmiast.- zakomunikował i zaczął sapać lekko. Ostatnio i jego dopadła grypa, a nie wydobrzał po niej jeszcze do końca.
-Teraz?- Zafira wysunęła się zza swojego ukochanego.
-Nawet o tym nie myśl skarbie. Ty zostajesz.- zakomunikował Savar zaczynając walkę na spojrzenia ze swoją ukochaną.
-Wybaczcie że się wtrącę, ale Savar ma rację. W takim stanie nie powinnaś ani latać, ani się stresować.- wybronił przyjaciela ślepy wilk. Zafira jedynie fuknęła obrażona, ulegając jednak basiorom. Bezpieczeństwo dzieci było teraz istotniejsze.
Rada zebrała się gorączkowo analizując każdy krok wrogiej watahy. Wojna nieubłaganie zbliżała się do granic, aby za zaledwie parę godzin wkroczyć do watahy i zasiać chaos. Jednak Jayer wiedział, że zadba o to aby panika zasiana została wśród wrogich szeregów, zanim nawet przejdą przez Szare Stepy, stanowiące nieodłączną, wschodnią granicę watahy...
Neo sapnął niezadowolony kiedy otrzymał wieść o mobilizacji kadry lekarskiej. Wiedział co to znaczy. Niespokojnie rozejrzał się po prawie pustej jaskini medycznej. Sezon grypowy dobiegał ku końcowi, więc i za wiele osób nie było. W sali pozostały jedynie dwie starsze wadery, obok których uwijał się jego uczeń, prawie gotowy już do samodzielnej służby. Natomiast przy swoim boku miał też nieodłącznego Deltę, który pomimo swojej drobnej, wręcz zbyt delikatnej, postury nadążał za uczniem medyka, nosząc w pysku zioła i maści. Neo westchnął głośno.
-Yord! Muszę wyjść.- zaczął fioletowy wilk podchodząc do krzątającego się płowego basiora. Ten odwrócił na niego, swoje bystre błękitne oczy i posłał mu pytające spojrzenie. - Dostałem wezwanie do mobilizacji kadry. Czeka cię mój drogi pierwsza przeprawa przez prawdziwą krew. Już niedługo...- dojrzały wilk smutno pokręcił głową wypowiadając te słowa. Najbardziej martwił go maleńki Delta, który praktycznie wychował się w szpitalu zamiast w sierocińcu. Tą drobną kuleczkę ciężko było gdziekolwiek zamknąć, żeby nie płakała przestraszona.
Yord przytrzymał zdezorientowaną czarną kuleczkę za ogon, kiedy ta próbowała pobiec za oddalającym się Neo. Delta oburzony posłał złe spojrzenie starszemu. Przecież zawsze chodził ze swoim opiekunem po zioła. Nie rozumiał dlaczego teraz nie może iść. Był za mały na zrozumienie czym jest mobilizacja i dlaczego wszyscy nagle tak panikują. Jego konsternacja pogłębiła się kiedy Neo wrócił, ale nie sam. Za nim weszła spora grupka podstarzałych już wader. Szczeniaczek wycofał się do jednego z kątów aby pozostać tam przez większość czasu, kiedy trwała wielka krzątanina po sali medycznej. Niedługo potem do niego dołączył przygnębiony Yord nakrywając malucha ogonem.
Każda minuta była dla nich utrapieniem. Deltę napawała strachem i niepewnością. Yorda przerażeniem i ogromnym napięciem, które wręcz zgrzytało mu między stawami kości.
Nikt nie spostrzegł kiedy słońce schyliło się ku horyzontowi zmuszając medyków do pozapalania świec. Atmosfera była tak napięta i gęsta że mały Delta miał wrażenie że dostrzega ją jak porusza się między wilkami, owiewając ich futra i wpełzając przez nosy i usta do wnętrza, aby tam przebić ich serca strachem. Yord podskoczył wręcz kiedy z daleka usłyszał ciężkie bicie skrzydeł. Zaczęło się. Płowy wilk wiedział, że teraz czeka ich przeprawa cięższa niż jakakolwiek choroba kiedykolwiek. Walka o życie...
Delta obserwował niepewnie jak wlatujący szary wilk wywołuje panikę. Wiele wilków od razu podbiegło do niego. Dwukolorowe oczy szczeniaka widziały jak ściągają z jego grzbietu ciało, które z głuchym plaskiem uderzyło w skałę pokrywającą wnętrze jaskini. Jego małe łapki przeniosły go z łatwością między kolejnymi posłaniami, niezauważonego w całej wrzawie. Usadowił się w bezpiecznej odległości aby widzieć rannego wilka. Z przerażeniem stwierdził, że leje się z niego dużo krwi. Delta jeszcze nigdy nie widział tyle czerwonej cieczy na oczy. Jego mały móżdżek nie umiał pojąć skąd jej się tyle bierze i dlaczego ten wilk kompletnie się nie rusza, a medycy od niego odchodzą ruszając po kolejnego przybyłego. Czarne szczenię przemknęło szybko do innego miejsca ustępując przy tym kolejnemu rannemu. Ponownie wokół było wiele krwi. Znaczeni mniej niż przy wilku który teraz został kompletnie olany, ale Delta wiedział że to nie było normalne. Podkradł się do pierwszego pacjenta jaki odwiedził ich tej nocy. Jego łapki nieświadomie przeszły po nadal delikatnie sączącej się z ciała cieczy. Delta zbliżył się i zajrzał na basiora, bo na to wskazywała postura. Delikatnie przyłożył swoją drobną łapkę do pyska większego potrząsając lekko. Próbował go tak dobudzić. To zawsze działało na Neo i Yorda. Jednak nie uzyskawszy efektów mały Delta postanowił zerknąć w oczy wilkowi, ponieważ wydawało mu się że te były otwarte. Jednak cofnął się kiedy zamiast oczu zobaczył jedynie dwie puste , zakrwawione dziury. Przerażony odskoczył między łapy dorosłych mijając je zwinnie i wpadając dopiero w ścianę w swoim kącie. Nie wiedział co zobaczył ani kogo. Już nie chciał patrzeć. Jednak mimo że zamknął oczy, nadal uderzały w niego inne bodźce. Metaliczny, silny zapach wypełniał ściany szpitala, kłując malucha w nos niczym małe, ostre szpileczki. Do tego dochodziły dźwięki, uderzające w młode bębenki uszne. Krzyki, piski i jęki boleści doprowadzały maleństwo do łez , bo przebijały się nawet przez zaporę z maleńkich łapek. Więc Delta podjął się radykalnych jak na takiego drobnego szczeniaczka czynów. Rzucił się biegiem do wejścia jaskini mało nie wpadając przy tym na kolejnego wilka, który wylądował przed wejściem. Wywołał tym nieduży popłoch, ale zanim ktoś pochwycił go aby zamknąć z resztą szczeniąt już go tam nie było. Skakał zwinnie na wyższe skałki, chcąc oddalić się od zapachów. Jednak pomimo to maluch dalej słyszał rozmowy wyraźnie i głośno. A nie chciał. Nakrył głowę ponownie łapkami zaszywając się w skalnym pęknięciu. Dłuższą chwilę zajęło mu uspokojenie rozszalałego serduszka i drgających łap. Dopiero potem, gdy adrenalina opadła do maleńkiego ciała dotarło jak zimno było na zewnątrz. Jednak Delta za nic w świecie nie chciał wracać do śmierdzącej krwią sali, pełnej dorosłych i śmierci. Teraz właśnie docierało do malca, o czym mówił wychodząc, Neo i to że wilk którego starał się tak dzielnie obudzić był martwy. Delta otulił się ogonem i spojrzał przed siebie. Głosy uichały, wytłumiając się końcowo całkiem. Jednak małe serduszko dalej łopotało głośno w małej piersi. Zwłaszcza kiedy jego bystre oczka patrzyły jak w dali coś się błyszczy i rozrasta. Blask chwilę potem objął cały horyzont, rzucając gorącymi mackami w powietrze. Przerażony wilczek zamknął oczy. Chciał żeby ten koszmar się już skończył.
Zafira siedziała tam niedowierzając. Dwie najważniejsze osoby w jej życiu. Jej ukochana siostra i jej ukochany. Leżeli przed nią, martwi i zimni. Spojrzała na nią. Jej oblicze było spokojne, nienaruszone pomimo rozszarpanej piersi. Biała dotąd sierść pokryła się szkarłatnym znamieniem losu.
-Wiele jej zawdzięczam- westchnął Jayer siadając obok zrozpaczonej wadery. - Ocaliła mi życie.
-W...wiem- ta tylko przyparła do boku basiora który objął ją łapą. Zerknął na te dwa ciała, a raczej jedno. Ciało Savara pozostało jedynie jego wspomnieniem, pożarte przez dzikie płomienie. To co teraz mógł podziwiać to osmolony szkielet i wielkie, niegdyś pierzaste, teraz łyse zarysy skrzydeł. Szkoda mu było wadery, która straciła tak wiele jednego dnia. Ukochanego, całą rodzinę jaka jej pozostała i dzieci, co zakłuło go chyba najbardziej. Nienarodzone dzieci.
Jayer przeklął w myślach Kureę. Obiecał mu że dopadnie go i zemści się za wszystkie szkody.
Mały Delta rozprostował swoje obolałe kości. Nie spał całą noc, zbyt przerażony zdarzeniami wieczora. Wszystko jednak wydawało się już być spokojne, wręcz sielankowe. Gdzieniegdzie jeszcze jedynie w niebo wzbijały się stróżki dymu, coraz to rzadszego im wyżej szybował. Czarny szczeniak zdecydował się na powrót. Może ze względu na ciepło i komfort swojego łóżka, a może ze względu na doskwierający mu głód. Wszedł niepewnie do środka. Zapach krwi już nieco wywietrzał pozostawiając za sobą jedynie nieco metaliczną nutę w powietrzu. Większość wilków leżała też już opatrzona na legowiskach. Było też sporo obcych, oraz pełno łez, żalów i krzyków rozpaczy. Delta zanim zdążył przeanalizować sytuację został pochwycony za kark i przeniesiony do pomieszczenia obok . Puszczony znalazł się w wodzie, a wynurzywszy się spojrzał na "oprawcę". Był to Neo, który patrzył na malucha zagadkowym spojrzeniem, którego Delta nie umiał odnaleźć w znanych mu emocjach. Czarne szczenię zostało porządnie wyszorowane i położony na łożu starszego, na którym nie wolno mu było spać. Jednak będąc tam ułożonym przez wilka, nie narzekał i nie kłócił się z nim. Nie miał już siły.
Usnął.
Tamtego dnia tak wiele się zmieniło...
C.D.N
[są tu łącznie 2 time skipy więc jak nie zauważyłeś to czytaj dokładniej :3]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz