Sięgałem akurat po kolejne skrawki tak cennej dla mnie kory ze starych gałęzi. Była mi potrzeba do starcia na wióry, aby potem mieć łatwość w zmianie konsystencji naparów i innych leków, które robię jak jakiś fanatyk. Zbierałem głównie tą starą, odchodzącą już od drzew. To zaiste wciągające zajęcie przerwały mi dźwięki plusków i śmiechu. Z zastanowieniem stojąc na dwóch łapach oparty o pień wychyliłem się nieco aby spojrzeć co się dzieje. Niestety znaj moje szczęście nieznajomy zauważył mnie.
- Kto to?- Ogarnęło mnie przerażenie, zwłaszcza kiedy wilk ruszył w moją stronę. Z impetem ruszyłem do ucieczki starając się nie potknąć i jednocześnie mocno zaciskając szczękę na korze. Chwilę pogoni potem czułem zęby na ogonie i obce ciało na moim, a następnie brak ziemi pod łapami i obite kości. Spadliśmy ze skarpy. Podniosłem się prawie od razu chcąc dalej uciekać jednak zatrzymało mnie mocne pociągnięcie w tył i pytanie:
-Kim jesteś? Śledzisz mnie?- zestresowany nadal kurczowo trzymałem w zębach korę, która przebyła ze mną całą tą drogę. Miałem teraz dosłownie chwilę na przyjrzenie się waderze. Brązowa... i większa ode mnie ( bo urodziłem się kurduplem) i na pewno ma więcej siły niż ja.
-Odpowiadaj! - zażądała ode mnie a ja skuliłem się mocniej jedynie. Strach nadal mnie paraliżował. Jednak do mojej towarzyszki w końcu dotarło że raczej nie stanowię aż tak wielkiego zagrożenia o ile jakiekolwiek byłbym w stanie stanowić z moim charakterem. Odmroziło mnie dopiero kiedy zobaczyłem krople krwi. Skoczyłem na równe łapy wypluwając skrawki drewna.
-Krwawisz! - Pisnąłem doskakując do zdziwionej moim nagłym zachowaniem wadery. Próbowała się cofnąć, ale pociągnąłem ją przede mnie wywalając ją tylko i wyłącznie dzięki efektowi zaskoczenia. Próbowała wstać.
-Leż! -nakazałem przyciskając ją do ziemi właściwie całym sobą. Na szczęście innej rany niż tej na głowie nie miała. Poprawiłem się i skupiłem na niej. I po chwili przy sykach i powarkiwaniach niechcącej współpracować wady po ranie nie było śladu. W samą porę też gdyż skupiony na leczeniu zostałem brutalnie zrzucony uderzając o ziemię kawałek dalej.
-Co ty sobie wyo...-chyba zrozumiała co zrobiłem bo urwała w pół słowa sięgając łapą do głowy. Chwila milczenia i ja już zbierałem się do ucieczki. Strach znowu powrócił do mnie. Lubię pomagać, umiem ale nadal jest dla mnie obcą osobą. Chwyciłem w zęby korę, ale ponownie tego dnia, mój długawy ogon obrócił się w broń przeciwko mnie samemu.
-Dziękuję! I nadal nie wiem kim jesteś! - ton głosu jakiego użyła, świadczył że chyba nie ma zamiaru mnie już mordować. Chyba, a chyba nie znaczy że nie.
-Mam...Mam n-na imię D-D-Delta.- wydukałem siadając i spuszczając uszy po sobie. -Należę...Należę do t-t-tutejsz-szej watahy.
< Misha? >
(Ps. Delta jest baaardzo małym wilkiem. Spotkałem się nawet z porównaniem do szczeniaka hah.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz