piątek, 4 grudnia 2020

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" Cz. 11

 Wojskowi z jednym rodzynkiem w postaci Bałajki, jednego z tutejszych medyków, gawędzili w cieniu starego grabu, racząc się alkoholem z nieskończonych zapasów karczmarki. Większość już znałem, na mój widok rozmowa nawet nie całkiem przycichła, przyzwyczailiśmy się do przerywania sobie.

— Hejże, Eothar! Gdzieś ty się wczoraj włóczył, co? - zarechotał stary Svel, zwykły szeregowiec i jakby tutejszy menelski włóczęga, a reszta, jeżeli akurat nie miała przystawionego naczynia do pyska, zawtórowała mu cichym śmiechem.
— A ty pewnie siedziałeś w cieplutkiej jaskini pod pantoflem? - riposta uwolniła kolejną, głośną salwę śmiechu, która przeszła falą wśród towarzystwa. Poklepałem basiora po przyjacielsku i zasiadłem pomiędzy Anositem i Błyskiem, jednym z młodszych adeptów sztuki wojennej, napalonym na wojnę. Przyda się w swoim czasie. W ciągu tych kilku koleżeńskich zebrań i wspólnych rozmów przy pracy zdążyłem poznać z grubsza przynajmniej jedną czwartą osobistości. Grzecznie odsunąłem przystawiony mi kieliszek alkoholu i spytałem luźno:
— No, dużo mnie ominęło? 
— A żebyś wiedział! - uniósł się tym razem szaro-biały basior z ekscytacją. - Dergud cię chyba szukał, a ty...
— Doprawdy? - zaciekawiłem się, ale przerwał mi Svel ze swoim monologiem:
— A, mieliśmy tu weselicho! Z taką młodą parką. Oj, zabawa była przednia... - dalej milczał, kuląc się, gdy przeszyłem go stalowym spojrzeniem z lekko odsłoniętymi kłami. 
— Ty wytrzymałeś tylko do połowy. - zauważył Błysk, na co znów kilkoro basiorów zaśmiało się, nawet sam oskarżony. Spojrzałem ponownie na Garela, podtrzymując zainteresowanie. 
— Jak już impreza się wypalała, to pytali, czy cię gdzieś w pobliżu nie ma, i poszli. - wilk wzruszył ramionami, jakby to była rozmowa o pogodzie. W każdym razie nic dobrego nie mogło to oznaczać. Za szybko zagrzałem sobie miejsce w watasze, za mało o mnie wiedzą... tak. Uśmiechnąłem się niezauważalnie. Ani dowódca, ani jego prawa ręka Kwazar nie wyglądali na głupców, ale na wszelki wypadek wymacałem przez materiał torby długi zwój dosyć grubej liny. Na bicz miała raczej za dużą średnicę, ale mogła posłużyć za broń dalekiego zasięgu, a i jakiś ostry przedmiot w typie noża też się po drodze znajdzie. Trzeba było o tym (i o wielu innych rzeczach) pomyśleć przy okazji wizyty w ludzkiej wiosce. Taka to już nasza psychika... Pogawędziłem jeszcze dłuższą chwilę z kamratami, po czym wstałem i marszowym krokiem z zaciętą miną ruszyłem na wschód, ku jaskini Alf okupowanej aktualnie przez Ruch Starych Zasad, do którego nie zamierzałem się mieszać. Gdzieś w połowie wędrówki podniosłem z ziemi naostrzony, drewniany kij, który ułamałem w połowie i upchnąłem do torby, kompletując wyposażenie. Truchtałem spokojnie dobrze zaznaczoną, wilczą ścieżką, kiedy w rogu pola widzenia mignęła mi czerwona sylwetka. Mimowolnie obejrzałem się za siebie i mój pysk rozjaśnił delikatny, ledwo widoczny uśmiech. Po waderze nie widać było konsternacji, radości, złości, czegokolwiek, po prostu stanęła i przyglądała mi się trochę jakby ze snu.
— Szukałaś kogoś? - bardziej stwierdziłem niż spytałem podchwytliwie, śmiało podchodząc do wilczycy, która na tę pewność siebie zareagowała tylko silniejszym zaparciem się o ziemię.
— Być może. Wszyscy ciągle szukamy. - odpowiedziała jakoś obojętnie. Zmarszczyłem brwi.
— Więc mnie unikasz? - ciągnąłem flirt, nie zważając na poprzednią wypowiedź.
— Nie bardziej niż ty. - uśmiechnęła się w końcu lekko, lustrując mnie wzrokiem. 
— Podobno wczoraj się widzieliśmy... ale masz rację, to jak wieki. - westchnąłem teatralnie, staliśmy już pierś w pierś. Czułem jej cichy, lekki oddech na swoim futrze, odpinałem już klapę torby, kiedy ni stąd, ni zowąd pysk wadery zasnuły ciemne, burzowe chmury, jakbym rzucił w jej stronę obrazę.
— Każdy wie, że byłam daleko powyżej stąd. Nie wciągniesz mnie w to. - poczułem, jakby ktoś walnął mnie od tyłu obuchem, a co najmniej dał mi z liścia. Jej zagadkowe słowa o ciężkim, metalicznym tonie przypominały urywek z pamiętnika psychopaty albo szczególną groźbę. Wyczuwałem tam raczej oburzenie i niepokój, ale... Czyżby zabawa jej się nie podobała, znudziła? Ktoś ją zmuszał? Czyżby dziwce znudził się flirt, który sama zaczęła? Uważała się za kogoś lepszego? Czyżby chciała coś ,,osiągnąć"? Liczyła na mnie? Bała się czegoś? Wiedziała coś? O czym, do jasnej cholery, gadała, co miała na myśli? Na szczęście dalszą wypowiedź przerwało jej przybycie trochę zdyszanej, biało-fioletowej wilczycy.
— Eothar, witaj! Gdzie się podziewałeś? Czekamy na ciebie w głównej jaskini. - powitała mnie od razu Czereśnia z typowym uśmiechem naiwniaka na pysku, machając energicznie końcówką ogona. Skrzywiłem się nieco na tę poufałość by dać jej do zrozumienia, kto tu jest górą, i podszedłem parę kroków bliżej.
— Ach, musisz się spieszyć. Do zobaczenia. - wadera prędko ulotniła się w przeciwnym kierunku, nie witając nawet przybyszki, ale ostatnie dwa słowa znów napełniły mnie niezrozumiałą nadzieją.
— Chodźmy zatem. - odparłem ostro, krótko, kiwając głową i uniosłem jedną łapę na pożegnanie, spoglądając nonszalancko na moją towarzyszkę, nie dając nic po sobie poznać. Wreszcie wypadliśmy z leśnego gąszczu na polanę przed grotą.  
— Dergud jest w środku? - spytałem bez ogródek.
— Tak, tak, są wszyscy.
— Wszyscy, to znaczy? - uniosłem nieco jedną brew.
— No Dergud, Kwazar, Erina, Marmałd, Ulryk, Lavand - a ten rozjemca tu czego? - Naloi i ta biedna Lipa. - westchnęła wadera, spoglądając w górę.
— Bywają gorsze rzeczy w życiu. - mruknąłem bez przekonania, by jak najdelikatniej wybadać waderę. Słyszałem już za sobą w oddali czyjeś kroki, a z dołu faktycznie dochodziły głosy wielu osób.
— Nie wiem, ale gdyby mi oskarżyli partnera o przestępstwo, też chodziłabym jak struta. - w tym momencie postanowiłem zostawić Czereśnię sam na sam z jej naiwnymi przemyśleniami i wszedłem w korytarz prowadzący na dół, do głównej siedziby Ruchu, przez niektórych jeszcze z przekąsem wspominanej jako jaskinia Alf. Głosy stawały się coraz wyraźniejsze, któryś męski próbował komuś udowodnić, że duchy nie zostawiają śladów...
— Witajcie. - rzekłem głośno od progu chwilę po tym, jak zostałem zauważony, przerywając dialog.
— O, witaj, Eothar! Nareszcie, wspaniale. - odezwał się jako pierwszy Dergud siedzący obok Kwazara, nieznacznym skinięciem łapy wskazując mi miejsce w przestrzeni do zajęcia. Nie widziałem go jeszcze w tak zadziwiająco dobrym humorze, ażeby wargi ułożyły się w neutralną linię. Uśmiechu wolałem sobie nie wyobrażać - kolejny zły omen. Rozejrzałem się po zebranych na sali. Faktycznie byli tu Ulryk, Lavand, Erina, ciemnobrązowy basior z piórami to musiał być Marmałd oraz - zgadnijcie kto? - szarobiały, gburowaty strażnik oraz najwyraźniej jego małżonka w podłym humorze. Wyglądało to na swego rodzaju proces. Lavand zwrócił łeb ku mnie z nowym błyskiem w oku i za pozwoleniem przywódcy spytał bez ogródek:
— Powiedzcie mi, widzieliście tego tu kolegę wczoraj? - no tak, pytanie o znajomość nie miało sensu, gdy tu wszyscy się znali, nawet nie spotykając się w cztery oczy. Przyjrzałem się bacznie wspomnianemu osobnikowi jakbym widział ten pysk pierwszy raz w życiu, udając zamyślenie. 
— Gdzie konkretnie? - zadałem to w miarę bezpieczne pytanie.
— Nie mam pojęcia, nie jestem jasnowidzem. - odparł spokojnie wilk. Machnąłem łapą na ten lekceważący ton.
— Nie przypominam sobie. - mruknąłem, zostawiając w tym pewną dozę niepewności. Basior, dygocąc lekko na całym ciele, poruszył wargami w rytm słów ,,łżesz", piorunując mnie wzrokiem, ale przy podkopaniu jego umysłu siedział jakoś cicho. 
— A gdzie sami byliście? - spytał obojętnym tonem Lavand, nie spuszczając wzroku z sufitu, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej. To była jego specjalność.
— Na północy watahy. To już nie można się spokojnie powłóczyć po świecie? - mruknąłem z oburzeniem. Miejsce nie było na tyle zamieszkane, aby ktoś koniecznie mnie zobaczył, równocześnie raczej rzadko w historii watahy było centrum szemranych interesów, dodatkowo poniekąd była to prawda. Zresztą było to bez znaczenia, Naloi z zewnątrz i wewnątrz nie wyglądał na kogoś, kto ma coś na sumieniu, przynajmniej w jego mniemaniu. 
— Oczywiście. - mruknął beżowo-żółty osobnik takim tonem, że nie sposób było rozeznać, czy było to potwierdzenie na ,,nie", czy na ,,tak".
— To ciekawe. Na granicy znaleziono wilcze ślady... - oznajmił nieoczekiwanie Dergud z niewysłowioną satysfakcją. - ...przebiegające prosto od środka mniej więcej granicy z Watahą Srebrnego Chabra na nasze ziemie. - wyprostowałem się nagle i zmarszczyłem czoło z autentycznym zdziwieniem, jednak wciąż kontrolując ekspresję, by nie wyszła za mocna, a przez to podejrzana.
— Tak ktoś po prostu przemknął się na nasze ziemie? Niesłychane rzeczy prawicie. - nawijałem chwilę niczym domorosły, prosty wilk z lekkim poczuciem winy, że nie było mnie przy tym, po czym wróciłem do urzędowego tonu. - Którędy zaś zbiegł? - to pytanie skierowałem do Lavanda, który jednak nie raczył odpowiedzieć.
— Ha! Nikędy nie zbiegł. - mruknął nieoczekiwanie Naloi, do tej pory posępny i milczący. - Kozła ofiarnego... - dodał jeszcze cicho jakieś słowa przemieszane z przekleństwami do siebie. Marmałd uciszył go pacnięciem w łeb. Uśmiechnąłem się tajemniczo, spoglądając z rozmarzeniem do góry.
— Hm. Niewątpliwie znakomite odkrycie. - pokiwałem głową z udawaną powagą, radując się irytacją w oczach basiora i cichym rozbawieniem u niektórych uczestników sądu, prócz Lipy, która przeszyła mnie tym babskim, najbardziej nienawistnym spojrzeniem, pod którym nawet najtwardsi uginali się niczym trzcina na wietrze. Oblizałem szybko wargi. - Zatem bardzo możliwe, że ukrywa się wśród nas... - wszyscy spojrzeli na mnie z wielce mieszanymi uczuciami, w zależności od osobistości. - Dlaczego nikt mnie wcześniej nie wzywał, ani Błarki? Trzeba by szybko gęsto obstawić granice i iść zadziałać. - wysunąłem twardo wniosek, patriotycznie wypinając pierś i jakby mimowolnie wypowiadając myśli na głos. Dergud zdawał się doprowadzony do granic swojej cierpliwości; dziw, że nie dygotał z wściekłości, tak jego oczy nosiły błyskawice po całym pomieszczeniu. Do tej pory raczej nie spotykał się z wieloma aktami sprzeciwu. A tak, bratku, chciałeś z tygrysa mieć pupilka? Niedoczekanie. Heh, nawet myślę już ich sposobem.
— Myślę, że to nie będzie koniecznie. Nie wszystkie sprawy są na miarę tak wspaniałomyślnych osobistości. - odparł kąśliwie, niczym wąż nastawiający kły do ataku, wykorzystując przerwę w mojej przemowie. - W nocy w pobliżu widziano dwa wilki. - nadstawiłem uszu, czując, że zbliżamy się do punktu kulminacyjnego. - W tym ciebie. - już chciałem spytać, kim był ten drugi, ale prędko ugryzłem się w język.
— Obawiam się, że zaszła pomyłka. - odpowiedziałem spokojnie. - Jak mówiłem, byłem daleko na północy, a nie posiadłem zdolności rozdwajania się. - to może akurat nie do końca prawda... - zaśmiałem się w duchu. Ta rozmowa zaczynała przekraczać wszelkie granice żenady.
— O, jesteś pewien? - Możemy ci w tym pomóc, zdawał się szeptać Dergud, jeżąc sierść z odsłoniętymi kłami. Przez moment zdawało się, że zaraz rzucimy się sobie do gardeł, ale wreszcie przerwaliśmy kontakt wzrokowy z wypalonymi od stali przeciwnika spojrzeniami. - Kto może to potwierdzić? - na moment zamyśliłem się głęboko, machając gwałtownie ogonem i podnosząc wyżej głowę.
— Wczoraj wybrałem się na eskapadę z Lidką, myślę, że nieobce ci takie doświadczenie - przy tym wtrąceniu spojrzałem znacząco na Derguda, który wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami, w których widać było przeznaczony dla mnie piekielny kocioł. W tej kwestii miałem zasadniczą przewagę: nie kryłem się ze swoimi zabawami, a społeczeństwo ponad wszystko nienawidzi szachrajstwa, kłamstwa, robienia go w konia. Dodatkową kompromitację stanowiły wyższa ranga i staż. Sama iskra, nawet fałszywa, będzie się jeszcze długo tlić. - i widzę, to był błąd. Proszę zatem o wybaczenie. Powinienem stać na straży swego stanowiska. Nie wolno marnować więcej czasu, gdy obcy kręcą się po naszych terenach. - wypaliłem nieoczekiwanie, mimo że tym samym, pewnym tonem i z delikatnym uśmiechem, z przeprosinami. Zgromadzonych automatycznie zatkało. Te słowa nigdy nie przechodzą gładko przez gardło, o szczerości nie wspominając, ale w odpowiednim momencie mogą zdziałać cuda. 
— W takim razie czemu inni twierdzą inaczej? - wtrącił nagle Kwazar, mrużąc ostrzegawczo oczy, może wyczuwając chęć odwrócenia uwagi od głównego wątku spotkania.
— A kto potwierdza twoją wersję? - odparłem śmiało. Wiedziałem, że gość nie daruje mi do kresu swych dni, ale nie miałem z nim bezpośredniego związku, nie podlegałem jego hierarchii, co korzystnie byłoby wręcz jeszcze uwydatnić na oczach wszystkich. Przebiegłem wzrokiem po zebranych, szczególną uwagę zwracając na Naloi'a, jednak o dziwo siedział cicho ze spuszczoną głową. Najwyraźniej miał z tym coś wspólnego. W moim oku pojawił się triumfalny błysk.
— Jeżeli chcesz, sami ci opowie. - poparł swego wspólnika warknięciem rudy basior, spoglądając w górę, skąd poganiany przez strażnika niechętnie schodził... Svel. Szturchnięty zaczął coś tam niewyraźnie mamrotać, nie patrząc mi w oczy, ale to basiorowi wystarczyło. Tonący brzytwy się chwyta. 

;_; Idę otulić się kocykiem i jeszcze raz przemyśleć życie 
1909 słów

CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz