wtorek, 1 grudnia 2020

Od Wayfarera CD. Pakiego - "Łapki w ruchu" cz.4

Po wielu wyczerpujących rozmowach brązowy szczeniak znacznie się uspokoił. Nie rzucał się na innych członków watahy, starał się nie przeszkadzać w pracy i zawsze mówił swojemu tacie, dokąd się wybiera. Wszyscy byli zaskoczeni tak intensywną poprawą zachowania malucha, jednakże on sam nie czuł się z tym za dobrze. Odnosił wciąż wrażenie, że jest zamknięty w klatce, którą nie sposób otworzyć nawet specjalnie zaprojektowanym do niej kluczem. Musiał o tym porozmawiać z Paketenshiką.

Swojego adopcyjnego tatę znalazł w okolicach domowej nory, gdzie dorosły wilk szykował posiłek bardziej dostojny niż surowe mięso. Krew oraz niejadalne resztki leżały porozrzucane dookoła, a sam rudzielec nabrał od łap w górę barw zachodzącego słońca, co nadawało mu dziwnie ładny, choć wciąż tak samo przerażający widok. Garnek wykradziony przez Wayfarera ludziom wisiał nad ogniem, w środku gotowała się jakaś całkiem dobrze pachnąca strawa, zapewne jeden z wielu eksperymentów amatorskiego kucharza. Kolejny kawałek daniela wylądował w zabarwionej na delikatny brąz wodzie, momentalnie eksplodując czerwoną mazią. Rudy basior wytarł ociekającą po łapach krew w pobliski mech, zostawiając podłużne ślady.

– Wayfarer! – nauczyciel łowiectwa zwrócił się do szczeniaka, resztki daniela, które jeszcze nadawały się do zjedzenia, odkładając na bok. – Coś się stało? Nie wyglądasz za dobrze, chłopcze.

Paki miał niezwykły talent do odgadywania humorów swoich podopiecznych, co brązowemu maluchowi niemało imponowało. Ułatwiało to wiele zwierzeń, za co Wayfarer był niezwykle wdzięczny bogom, czy jakie tam siły wyższe panowały nad ich losem. Jeśli miał być szczery, wraz z upływem czasu coraz trudniej było mu rozmawiać o swoich problemach.

Młodemu zachciało się przytulić do swojego pomarańczowego ojca, ale ilość krwi, jaka wsiąknęła w zazwyczaj czyste futro skutecznie ostudziła ten zapał. Nie można mieć wszystkiego, prawda?

– Wiesz, tato... Ostatnio dużo nad tym myślałem, eh. Nad swoim miejscem w watasze, mam na myśli. Nie wiem, czy dam radę wytrzymać tu całe swoje życie. W sensie... Wiem, że gdzieś tam daleko czeka mnie mnóstwo nowych rzeczy, eh. Ciekawie miejsca, inne wilki. Tutaj, na terenie Watahy Srebrnego Chabra, poznałem już wszystko, eh. Tutaj jest mój dom, do którego zawsze chętnie wrócę, ale jednocześnie chcę zwiedzić świat, zobaczyć, eh, co ma do zaoferowania. Nie chcę zostawiać ciebie i Alkestis samych, ale gdybym tak... Gdybym tak co zimę, już podczas jesieni, wyruszał w długą, eh? Będzie jeden mniej pysk do wykarmienia, będziecie mogli skupić się na sobie. A ja będę gdzieś tam daleko, eh, i wrócę dopiero na wiosnę, kiedy jedzenia nie będzie nikomu brakować. Co... o tym myślisz, eh?

Złote oczy dorosłego wilka patrzyły się na Wayfarera z nieskrywanym smutkiem, jednocześnie mieszającym się z tym dziwnym rodzajem dumy, którą rodzice nabierają, kiedy ich dziecko staje się wyraźnie dojrzałe i daje to po sobie poznać. Brązowy basior nie przypominał już swojej beztroskiej, zawadiackiej wersji szczenięcej, jaka jeszcze kilka miesięcy temu szwendała się bez celu po nieznanych ścieżkach doliny. Urósł, dostał wilczych kształtów, jego niegdyś intensywna sierść wypłowiała i nabrała gładkiej, zdrowej struktury, wciąż tylko nieco stercząc w niektórych miejscach. Oczy patrzyły bystro, tak ciemne, że niemal czarne, a błyszczał w nich spryt i chęć podróży, jakiej nie widziało się u żadnego wilka. Tylko kapelusz pozostał taki sam, ciut za duży, utrzymywany sztywno na głowie tylko za pomocą schowanych pod nim uszu. Szeleszczące pióra zastąpiły kwiaty, tylko dwa kolorowe, niemożliwe do usunięcia "ptasie włosy" pozostały przyczepione, chociaż czas odcisnął już na nich swoje piętno. Delikatne przebarwienia na pysku, brzuchu i końcówce ogona wybiły się na tle reszty sierści, nadając młodemu charakteru.

– Popilnuj zupy – rozkazał Paketenshika, po czym odszedł, zapewne żeby się umyć.

Gdy wrócił, czysty i z powrotem marchewkowo pomarańczowy, od razu objął swojego adoptowanego syna. Strawa gotowała się na małym ogniu, nabierając coraz smaczniejszego zapachu.

– Podróże to duża odpowiedzialność, synku. Nie tylko odpowiadasz za samego siebie, ale odpowiadasz też za wszystkich, których spotykasz po drodze, oraz za miejsca, które mijasz. Przynajmniej tak długo, jak o nich pamiętasz, a oni pamiętają o tobie. Oczywiście to twoja decyzja i jeśli czujesz się na to gotów to wiedz, że będę cię zawsze wspierać. Jeśli to jest właśnie to, czego pragniesz, jeśli to przyniesie ci szczęście, to nikt cię nie powstrzymuje. Pamiętaj, że każdej wiosny Alkestis i ja będziemy na ciebie czekać z otwartymi ramionami, gotowi przyjąć się z powrotem w swoje progi. Wataha Srebrnego Chabra zawsze będzie twoim domem.

Po policzkach podrostka stabilną stróżką ściekały słone, mokre łzy. Wytarł je jedną łapą, dopiero teraz zauważając, jak bardzo pokryta jest błotem. To go właśnie czeka. Błoto, głód... i odpowiedzialność. Odpowiedzialność, żeby wrócić.

– Jestem gotowy, tato – powiedział wreszcie, zadziwiając samego siebie, jak stabilny i spokojny jest jego głos. – Dam sobie radę. A wiosną opowiem wam o wszystkim, co mnie spotkało.

– Może nie o wszystkim, zima jest dosyć długa, wieczorów ci nie starczy – zaśmiał się wychowanek lisów. Wayfarer też zdołał wywołać uśmiech na twarzy.

Usiedli do wspólnego posiłku, na który, o dziwo, przyszła nawet przerażająca Wayfarera Skinterifiri. Siedzieli razem, śmiejąc się, dyskutując, naruszyli nawet temat owych wymarzonych podróży. Skinka dała wyraźnie do zrozumienia, że nie cieszy się na te nowiny, jednak na szczęście nie odważyła się zaoponować. Za to szczęśliwy młody basior latał głową gdzieś w chmurach, marząc o wszelkich wspaniałościach, jakie czekają go podczas jego długiej i nieprzewidywalnej wędrówki hen daleko na południe, już teraz planując, co przyniesie swojej rodzinie z pierwszej zimy poza terenami watahy. Zapowiadały się niesamowite miesiące.

<Koniec>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz