Gdy tylko znalazłem się w swoim pokoju, kruk idący za mną zamaszystym ruchem zatrzasnął drzwi, będące tak naprawdę kawałkiem okrągłej deski zakrywającej wejście. Same nie na wiele mogły się zdać, gdyż wystarczyło lekko je popchnąć, by przewróciły się na korytarz. Żadnych zawiasów, nic... Jednak za nimi stało kilka kruków, strzegących mnie lepiej, niż jakiekolwiek drzwi byłyby w stanie. Być może nawet te przymocowane do ściany.
Znowu pod ziemią. Obawiam się, że nie wytrzymam tego zbyt długo. Ile to jeszcze będzie trwać? Ile trwać może ukrywanie się przed potworem żądnym krwi na terenach mojej watahy? Nie pamiętam już, dlaczego nas ściga.
Zamknąłem oczy. To nie do wytrzymania. Mogę uciekać im w nieskończoność, nigdy nie będę bezpieczny, zawsze zmuszą mnie, by wrócić. Lub po prostu odnajdą. Nie chcę tu być. Gdzie Max? Dlaczego trzymają nie w odosobnieniu, brakuje mi wszystkich członków naszej watahy. Wilk nie tylko powinien być na otwartej przestrzeni lub w lesie, wilk powinien być częścią rodziny. Kruki mi to zabierają.
"Ech..." - westchnąłem - "Oluś, trochę przesadzasz. Zbyt długo siedzisz tu bez słońca. Tak... Zbyt... długo...".
Wzdrygnąłem się. Chciałem stąd wyjść. Uciec. Czym prędzej! Dopóki siedziałem tutaj jak tchórz nie myśląc nawet o wyjściu na zewnątrz, wszystko obło dobrze. To przez Mundusa... teraz zaczynam rozumieć, jak wielka przepaść dzieli go od nas, wilków. Myśli zupełnie inaczej, gdybym tu i teraz potrafił całkowicie go zrozumieć, pewnie byłbym już w połowie wolny.
Z korytarza dał się słyszeć jakiś szmer, a potem nagle huk, jakby coś spadło. Kruki zaczęły krakać donośnie i krzyczeć coś w swoim języku. Zacząłem uważnie słuchać. Doliczyłem się rzeczywiście czterech, a po chwili usłyszałem jeszcze kilka, które nadeszły zapewne spod pokoju Maxa. Byłem bardzo ciekaw, co dzieje się pod moim pokojem. W końcu, gdy wszystko ucichło, postanowiłem wyjrzeć na korytarz. Najwyżej delikatnie wyjaśnię im, że chciałem tylko sprawdzić, co się dzieje, i, czy nie zagraża to naszemu bezpieczeństwu. Jeszcze nie jestem alfą, jednak być może za jakiś czas będę. i co wtedy? Muszę już teraz zadbać o swoją pozycję w watasze!
Gdy jednak otworzyłem, zamurowało mnie. Nie spodziewałem się niczego takiego. Mundus stojący pod ścianą, jakby chciał się w nią wtopić, przed nim kruk leżący na ziemi, a obok jeszcze dwóch strażników spod mojego pokoju.
- Co się tu stało?
- Oleander! - Mundus prawie krzyknął - ratuj! Chyba go zabiłem.
- Co? - byłem jeszcze trochę zamyślony - jak zabiłeś?
- To morderca! - wykrzyknął jeden z kruków, który, jak się okazało, był tym samym, z którym rozmawialiśmy niecałą godzinę temu.
- Nie! - Mundus przywarł do ściany jeszcze bardziej.
- Uderzyłeś go skrzydłem, widziałem! - krzyknął kruk - będziesz odpowiadał przed sądem. I znowu próbujesz uciec!
- Mówiłem przecież, że muszę zobaczyć się ze Strzygą! - wrzasnął błękitny ptak.
- Nie myśl nawet, że stąd wyjdziesz!
- He... ejże... on wygląda tylko na lekko przymroczonego! - starałem się ratować sytuację.
- Nie żyje... - Mundus wpatrywał się w leżącego z przestrachem.
Kruk poruszył się i wybełkotał coś niezrozumiale.
- Żyjesz! - Mundek rzucił się na ziemię i podniósł kruka - towarzyszu, wybaczcie! Towarzyszu...
Kruk podtrzymując się na skrzydle Mundusa, wstał i pokiwał głową na znak, że wybacza.
- To ci nie ujdzie płazem, poślę cię pod sąd! - ryknął oburzony, znajomy nam już ptak.
- Proszę o ciszę, nic się przecież nie stało - warknąłem cicho.
- Tak go bronisz? - syknął kruk - wyglądasz w miarę porządnie. To go pilnuj! Zamknijcie ich razem!
Po chwili siedzieliśmy zamknięci w moim pokoju. Pod strażą, oczywiście.
- Mogą zamykać mnie w pokoju bez okien i w norze bez drzwi, mogą postawić tam nie cztery, a dwadzieścia kruków, mogą ścigać mnie przez cały czas, a ja i tak stąd wyjdę - błękitna czapla stała naprzeciwko drzwi, wpatrując się w nie uważnie.
- Czemu tak chcesz wyjść?
- Nie tak długo mógłbym siedzieć tu jeszcze dzień wcześniej. Ale teraz muszę. Strzyga czeka na mnie. Mam już mało czasu... zrozum - powiedział, nagle zmieniając głos na spokojny i cichy - od tego może zależeć bardzo wiele. I nie pytaj, skąd to wiem. Postaraj się to po prostu zrozumieć - gdy wypowiedział te słowa, w jego oczach, pojawiły się łzy.
- Zostań - poprosiłem - chociaż jakiś czas. Nie wypuszczą cię teraz! Myślę, że teraz od tego zależy również moja sytuacja.
- Zawsze, ale kiedy indziej. Dla ciebie zostałbym nawet dużo dłużej, ale nie dziś. Przebacz, Olusiu. Teraz nie mogę zrobić dla ciebie niczego. I wyjdę, choćbyś chciał zatrzymać mnie siłą. Przepraszam.
Coś zatrzeszczało, po czym deska mająca być drzwiami trzasnęła i przełamała się na pół, sypiąc dookoła drzazgami.
Wtedy właśnie pierwszy raz mogłem doświadczyć nadprzyrodzonych zdolności mojego przyjaciela.
- Jak ty to zrobiłeś? - krzyknąłem z przerażeniem.
- Siedząc tyle czasu pod ziemią... w ciemności... można ćwiczyć różne rzeczy - wypowiedziawszy te słowa, zniknął w korytarzu, nie zwracając uwagi na osłupiałe kruki stojące po drugiej stronie. Dopiero po chwili zorientowały się co się stało, po czym, musząc gonić go niezwłocznie, przeniosły mnie do pokoju Maxa, w którym zastałem także Manti i Apara i Ami, którzy przyszli go odwiedzić.
- Co się stało? - zapytała Manti, gdy pojawiłem się wśród nich.
- Mundus znowu uciekł - powiedziałem - przenieśli mnie tutaj, by było mnie łatwiej pilnować. Straż pobiegła za nim.
- Ale dlaczego, Oleandrze? - Max pokręcił głową.
- Mówił coś o Strzydze. Ona na niego czeka. Jeśli do tej pory go nie złapali, pewnie niedługo będzie już na zewnątrz. A potem jeszcze długa droga przez las do pokonania. Nawet lecąc.
Wtedy do pokoju wszedł kruk, którego już znamy.
- Od teraz ja was pilnuję, szczeniaki - usiadł pod przeciwległą ścianą - wasz znajomek rozwalił nasze, od dawna zasypane, tajne wejście. Trzeba będzie je naprawiać.
- Och, dlaczego zrobił coś takiego! - Ami spuściła głowę.
- Spytaj lepiej, w jaki sposób - kruk nachylił się w naszą stronę - dużo kamieni, którymi zasypaliśmy wejście kilka tygodni temu, chyba... znikło! Będziesz odpowiadać, za ucieczkę swojego przyjaciela - mruknął do mnie. Potem zwrócił się do kotki - a ty, moja mała, uświadom sobie, że to zwykły bandyta, nikt więcej. Znam ja go. Już od dawna.
"Leć, błękitny ptaku" - pomyślałem, gdy zapadła cisza, patrząc na drzwi do naszego pokoju - "niech ci się powiedzie. Niech cię nie złapią, bo wiem, że nie jesteś jednak tylko bandytą"...
"Postaraj się to tylko zrozumieć" - przypomniałem sobie jego słowa. I łzy, które pojawiły się w jego oczach.
Nigdy nie zrozumiem go do końca. Tak już musi być. Na zawsze jednak pozostanie moim przyjacielem.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz