- Będę musiała iść, ponieważ chcę pomóc Strzydze w odszukaniu w lesie kilku ważnych ziół. Ach... pora się pokazać - przeciągnęła się - jak dawno ostatni raz zaangażowałam się w życie waszej watahy, ile zaległości muszę nadrobić! Cudownie, lecę - nagle wilczyca jakby rozpłynęła się w powietrzu. Rozejrzałem się w ciemności, jednak ta zniknęła. Robiło się już jasno.
- No cóż - Mundus zaczął uważnie oglądać swoje skrzydło, a następnie machnął nim, jakby chciał strząsnąć z niego piasek - poszła. My także chodźmy.
- Mamy wracać do kruków? - westchnął Max - może postawią nas przed sądem, albo zrobią coś gorszego. Nie ufałbym im.
- Ja także - skinąłem głową - chociaż szukają nas. Myślę, że długo nie zdołamy się przed nimi ukrywać. A gdy odnajdzie nas Toru...
Mundus zadrżał, gdy wypowiedziałem te słowa. potem wbił wzrok w ziemię i mruknął:
- Wracamy do kruków.
Popatrzyliśmy na niego z pewnym zdziwieniem. Chwilę później powiedział jeszcze ciszej:
- Słyszę je. Masa skrzydeł. Obawiam się, że za chwilę nas tu znajdą.
Spojrzałem w górę. Słońce zaczynało wyłaniać się zza horyzontu a niebo przybrało niebiesko-żółtawy kolor.
- Max? - zobaczyłem, że wilk jest dziwnie zamyślony - chodźmy już.
Powoli ruszyliśmy z powrotem. Nie była to łatwa podróż, ponieważ chcieliśmy dotrzeć do kryjówki ptaków zanim one nas znajdą. Może jeśli wrócimy sami, konsekwencje będą mniejsze. Wszędzie słychać było odległy trzepot skrzydeł i z każdej strony wydawały się wyglądać małe, czarne oczka chcące nas śledzić i dopaść. Za każdym razem, gdy któryś z nas usłyszał lub zauważył kruki, chowaliśmy się pod drzewami lub w śniegowych norach. Byle tylko nas nie zobaczyły. Każda szansa na poprawę swojej i tak trudnej sytuacji jest dobra.
Wreszcie wróciliśmy. Obok wejścia do jamy były rozstawione straże. Gdy wyszliśmy z lasu, kruki natychmiast obstąpiły nas ze wszystkich stron, kracząc coś niezrozumiale, po czym poprowadziły nas do wielkiego pomieszczenia, gdzie zebrane już było coś w rodzaju kruczej rady, lub zgromadzenia.
Stanęliśmy przed nimi jak skazańcy. W tamtym momencie, jeden z kruków, lekko ochrypłym,cichym, lecz dumnym głosem odezwał się:
- Wyszliście z naszego schronienia. Nie pozwoliliśmy wam na to.
- To one mówią po naszemu? - szepnąłem do Maxa. Ten wzruszył ramionami i lekko pokręcił głową.
- Może tylko ten jeden? - odszepnął.
- W naszej społeczności nie pozwalamy na takie wykroczenia. Ponadto w nocy, wykorzystując nasze zaufanie, nadszarpnęliście je chodząc po korytarzach naszej kryjówki. Okazaliśmy wam zbyt wiele tego zaufania. Naraziliście przez to wszystkich tu obecnych, łącznie z wami samymi, na atak naszego, jak mniemam wspólnego wroga. Kto z was jako pierwszy wykazał się taką niesubordynacją?
Chwila ciszy. Nie chcieliśmy tego wyjawiać. Przyjaciół się przecież nie wydaje. Popatrzyłem na Mundusa. Wyglądał na nieco zmęczonego. Cała noc bez snu, a potem kilka godzin latania po lesie i szukania nas.
- Ja - powiedziała cicho czapla - mogę nawet powiedzieć, że Ani Max, ani Oleander nie zamierzali pójść za mną. Nie wynikło to ze złej woli, a raczej z pragnienia do bycia na otwartej przestrzeni, jak to wilki mają w naturze.
- Mimo wszystko, konsekwencje tego wykroczenia poniesiecie wszyscy. Wy dwaj będziecie pod kontrolą straży, która będzie czuwać przed waszymi pokojami. Ciebie, błękitny ptaku, przeniesiemy do pokoju chronionego przez specjalną straż.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz