Oto chwila, która trwa
- Idziemy - powtórzył Ruten. Nie podobało mu się to ciągłe kwestionowanie jego słów, teraz nie było jednak czasu na rozmyślania. Na to czas nadejdzie później - zetrzemy tą plamę z ziemi, będzie po wszystkim. Nikt nie udowodni, że wcześniej coś tam było.
- Nie powinniśmy... - Azair jeszcze raz powiedział ponuro.
- Na szczęście tutaj - nagle bordowy wilk uniósł głowę i popatrzył na przyjaciela - moje słowo jest ostateczne. W przeciwnym razie coś mogłoby się popsuć... coś mogłoby bardzo się popsuć - teraz schylił łeb, wpatrując się w białego basiora.
- Nosisz się jak paw, Ruten - wtrącił nagle Mundus, stojący wciąż nieopodal wejścia do groty - zupełnie, jakbyś nie zdawał sobie sprawy, że dla Azaira wzięcie nad tobą góry mogłoby być kwestią chwili - uśmiechnął się lekko.
Starszy z basiorów odwrócił pysk w jego stronę z wyrazem prezentującym coś pomiędzy gniewem, a niepewnością. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią, żadne słowo nie wydawało mu się jednak właściwe. W zasadzie poczuł się znieważony. Och tak, nie mieli zbyt wiele czasu, ale na to jedno może sobie pozwolić. Jeśli jego najdroższy przyjaciel znów się o to prosi, tę krew zetrze z ziemi jego piórami. Dlaczego tylko one mają być czyste, jeśli sierść jego wilczych braci jest pokryta szkarłatnymi plamami?
Zbliżył się o dwa kroki.
- Co chcesz zrobić? - szary ptak uśmiechnął się bardziej wyraźne, jakby drażnienie wilka zaczęło nagle sprawiać mu przyjemność - nie uszkadzając ciała, zrobiłeś już wszystko. Jeśli życzysz sobie zobaczyć raz jeszcze, jak to jest mieć pod stopami najtęższą rybkę jeziorka tutejszego prawa, proszę bardzo, słoneczko. Ja nie mam już do stracenia nawet godności.
- Uwierz, że mogę jeszcze nieraz wpaść na pomysł - wilk wycedził przez zęby, by po chwili machnąć ogonem i niepewnie zapytać - czy ty...
- Oczywiście, że cię prowokuję. Nie daj się sprowokować, Ruten - prychnął w końcu Mundurek.
- Jestem spokojny - wilk uśmiechnął się krzywo, delikatnie mrużąc oczy - bardzo śmiałe słowa, jak na kogoś, kto zdaje sobie sprawę, że lepiej potrafi czołgać się, niż latać.
- Z pewnością wymaga to dużo mniej energii. Pamiętaj jedynie... że nasza podróż przez wypaczenia moralności nie będzie trwała wiecznie. Ale ja potrafię zadbać o swoje życie, gdy ona już się skończy. A wtedy ty będziesz biedny, Ruten.
"Krótki opis tego, co zrobię z tobą w wolnej chwili",
czyli pierwszy wierszyk wtrącony do akcji zupełnie bez powodu
Będę cię szarpać, codziennie mocniej,
Będę cię gryźć, bo lubię twój smak,
Będę cię dusić, to takie proste,
Aż w końcu utłukę cię kiedyś jak psa.
Powiem, "Nie szkodzi", nie jestem bezbłędny,
Choć nie będę pewien, czy mój to był błąd,
Nazwę cię druhem, westchnę ze smutkiem
I pójdę dalej, odejdę stąd.
- Ależ ty ostatnio nerwowy - odmruknął złośliwie złotooki.
- Dziwisz mi się? Sam omal nie zwariujesz, widać to w każdym twoim ruchu.
Wilk westchnął. Po raz kolejny poczuł się zmuszony do interwencji w ramach walki o swoje dobre imię, obiecując sobie, że zajmie to tylko moment, a później będą mogli naprawdę odejść, by wrócić do swojej starej siedziby. Kiedy wyciągnął łapę w stronę swojego rozmówcy, ten tylko zmierzył go krótkim spojrzeniem. Podświadomie czując je na sobie, Ruten na ułamek sekundy zamarł w bezruchu, po czym energicznym ruchem chwycił towarzysza za nogę i pociągnął ją w górę. Mundus w ostatniej chwili zdążył zapobiec wylądowaniu dziobem na ziemi, znalazł się jednak w mało praktycznej pozycji, leżąc na boku z jedną z kończyn nienaturalnie wykręconą w coś na kształt dźwigni.
- Rezygnacja. Warto ją ćwiczyć będąc takim kłębkiem nerwów, jak ty - jego wilczy brat beznamiętnie popatrzył w dół, nadal zaciskając pazury na nodze towarzysza.
- Przestań, zwichniesz mi nogę - fuknął ptak.
- Nie - z powątpiewaniem pokręcił głową. Podłożył łapę pod wiszący bezwładnie szpon przyjaciela i wyszczerzył kły, nieznacznie przysuwając do niego szczękę - tętnice... żyły, wypełnione świeżą, gorącą krwią - na jego pysku zaczął pojawiać się trudny do opisania wyraz, który przy odrobinie chęci można było wziąć za chorobliwy uśmiech - mam je tuż pod zębami.
W pewnej chwili przełknął ślinę i przeciągnął jęzorem po trzymanej w łapie kości skokowej leżącego na ziemi ptaka, który drgnął, zupełnie zaskoczony.
- Twój puls wariuje - zauważył basior, ściskając kończynę przyjaciela coraz mocniej - dlaczego?
Nie otrzymawszy jednak żadnej odpowiedzi, puścił, wstał i zakończył stanowczo - Iryd powinna zostać tutaj i spróbować pozbyć się jakoś krwi. Jej nikt nie będzie podejrzewał. A dziecko... nikt nie uwierzy słowom bez pokrycia. Idziemy. Będziemy tam, gdzie byliśmy zawsze, gdzie wszyscy spodziewają się zastać nas, niewinnych.
Łapa na ramieniu lepsza, niż pętla na karku,
Bo czuję, że czuwasz i wciąż ufasz mi,
Nie ufasz? To trudno, krzywdy ci nie zrobię,
Choć miałbym się czołgać po kres twoich dni.
Ta sama chwila trwa na całym świecie
W jaskini śledczych w WWN, przez dłuższy czas wszyscy czworo, trzej śledczy i strażniczka, przyglądali się znużonemu dziecku schowanemu pod kawałkiem wełnianego koca, którym ktoś z nich przykrył osobliwego gościa. Brus zapytał pierwszy, krzyżując łapy i opierając się o ścianę.
- Masz duże skaleczenie na brzuchu.
- To nie skaleczenie - odparła Konwalia - to tylko ślad po zabiegu.
Dwaj śledczy wymienili między sobą spojrzenia świadczące o cichym porozumieniu.
- Co to za zabieg? - dopytał basior chmurnie.
- Usunięcie... jednego z narządów.
Teraz wbił pytający wzrok swojego towarzysza. Ten, widząc to, skinął głową i zabrał głos.
- Czy może chodzić o macicę? Czy ktoś zrobił coś takiego?
Lekko przechyliła głowę, a jej rozmówca nerwowo uderzył ogonem w ziemię.
- Organizm wilczycy jest przystosowany do przechodzenia cyklu rozrodczego potrzebnego do prawidłowego, w znaczeniu zgodności z naturą oczywiście, funkcjonowania nie tylko związanego z nim układu, ale i elementów innych zespołów połączonych funkcjonalnie narządów... on ją wysterylizował - przerwał, by wypuścić powietrze z płuc i ochłonąć. Zaczynał odnosić wrażenie, że wszystko, co działo się wokół, obecność wszystkich dróżek tak poplątanych wcześniej, które teraz nagle zaczęły gwałtownie skręcać w jedną stronę, to wszystko zaczyna go przygniatać.
W jaskini zapadła chwila ciszy.
- No co?! - warknął Szkło, w którego głosie nadal słychać było oburzenie - jak można tak grzebać przy wnętrzu organizmu, mając, tfu, dobre zamiary? Jak można? Kto zrobił coś takiego?
- O nie, jestem pewna, chodziło tylko o jeden mięsień.
- A zatem sterylizacja możliwie bez ingerencji w układ hormonalny - odwrócił głowę, a następnie podniósł ją, wydając z siebie rozdrażnione westchnienie - sukinsyn.
- Twoja mama nie żyje? Jesteś tego pewna? - Brus delikatnie przerwał mu, zwracając się do Konwalii.
Pokiwała głową. Śledczy powtórzył ten gest, przenosząc wzrok pod swoje nogi.
- Ktoś był tam z tobą. Prawdopodobnie ktoś musiał ją zabić, Konwalio. Mówiłaś o krwi - odezwał się Szkło, nachylając się i przysuwając nieznacznie do przodu - znałaś tego, kto był wtedy z wami? Może ktoś już wcześniej sprawiał wrażenie wam nieprzychylnego?
- Nie, wszystkim... na mnie zależało - delikatnie zmarszczyła brwi.
- Źle sformułowałeś pytanie, Szkło - zwrócił uwagę śledczy Brus - dlatego nie zginęłaś ty, Konwalio, tylko twoja matka. A on, jej zabójca, czy jesteś pewna, że nie spotkałaś go wcześniej? Inaczej. Czy nikt nie wydał ci się podejrzany?
- To ważne, możesz pomóc nam schwytać mordercę. Być może, uratować jeszcze wiele wilków - dodał jego towarzysz. Popatrzył na nią. Była jeszcze dzieckiem, gdyby spotkał ją przypadkiem w niezobowiązującej sytuacji, mógłby pomyśleć, że oddaliła się od swojego domostwa tylko na chwilę, żeby kopać dołki w piasku lub łapać gąsienice. Popatrzył więc na nią, popatrzył w nadziei, że skłoni ją tym do wypowiedzenia jakichkolwiek szczerych, dziecięcych słów.
Jakże dziwny poczuł zamęt, kiedy zamiast upragnionej opowieści, początku niewinnych zeznań, pozwalających dojść do sprawcy niczym po nitce do kłębka, podniosły się na niego błękitne oczy, a jedynym, co usłyszał, było imię. Ruten.
Wszystko niemal dosłownie zaczęło przelatywać mu przed oczami. Wszystkie imiona, wszystkie doniesienia, przypuszczenia, wszystkie wnioski, które zdołali wyciągnąć z kolejnych zbrodni, zlewały się teraz w jeden. Jak mógł być tak ślepy?
Choć sytuacja nie odpowiadała temu, co zadziało się w jego duszy, poczuł nagle tak burzliwe uczucia, że jego powierzchowność nie wytrzymała. Odchylił się nieco do tyłu i zaczął śmiać. To przecież ten jeden, martwy punkt. Pośród żywego świata pojawił się ktoś, kto celowo czynił jego fragmenty martwymi. Każde z zabójstw pasowało do tego jednego wizerunku.
- Co powiedziałaś? Przecież to cytat księgi podstawowych praw naszego świata - popatrzył prosto na nią - to trzecia zasada dynamiki, prawo czystości gamet - odetchnął głęboko.
Za plecami dosłyszał słowa Opal, która do tej pory przysłuchiwała się im w milczeniu, siedząc nieco z tyłu, razem z trzecim śledczym.
- Kto to właściwie jest, ten Ruten? Co to musi być za wilk...? - cicho zwróciła się do Silwestra. Ten w zamyśleniu tylko pokręcił głową i wzruszył ramionami.
< Azair? Letz plej e gejm xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz