Konwalia, nieco zasmucona, siedziała w ramionach Rutena.
Czuła, że bordowy wilk nieco krępuje się tym, że bezceremonialnie wepchnęła się w jego objęcia, ale waderka odkryła, że sprawianie, że inni niekomfortowo się czują ją cieszy.
Żałowała, że jej dwaj nowi przyjaciele już idą, ale była pewna, że przyjdą do niej jutro. A jeśli nie przyjdą, to ona sama ich znajdzie.
Minęła noc, potem poranek, aż nastało popołudnie. Jak na jesień, było wyjątkowo ciepło, a gorące promienie słońca obcałowywały kremowy pyszczek Konwalii Jaskry Jaśminowej, która wyszła właśnie z jaskini, żeby zaczerpnąć świeżego, wrześniowego powietrza.
Postanowiła, że wybierze się na poszukiwania Agresta i Leonarda. Najpierw sprawdziła wodospad, ale nikogo nie znalazła. Ruszyła więc na wycieczkę po terenach watahy.
Nic nie jest w stanie opisać jej czystego, szczenięcego szczęścia, gdy zobaczyła znajomy, szary grzbiet.
Z radosnym piskiem rzuciła się Agrestowi na kark, obejmując drobnymi łapkami jego szyję.
— Tak się cieszę, że cię widzę! — krzyknęła z szerokim uśmiechem.
Wilk, który ugiął się pod jej ciężarem, wyprostował się, gdy zeszła na ziemię.
— Ja też się cieszę, ja też — odpowiedział jej, uśmiechając się lekko, jakby wymuszenie.
Konwalia jednak nic sobie z tego nie robiła, ruszając entuzjastycznie przed siebie.
Po chwili jednak zatrzymała się i spojrzała na niego z niecierpliwością.
— No chodź, idziemy szukać Leonarda — poleciła mu, a gdy ten ruszył za nią, zrównała się z nim krokiem.
— Nie masz szacunku do starszych, co? — zagadnął rozbawiony Agrest, pijąc do jej zachowania i sposobu zwracania się do dorosłych.
Mała wzruszyła ramionami.
— Jakbyś zasługiwał na szacunek, tobyś go otrzymał — rzuciła bezczelnie i uśmiechnęła się.
< Agrest? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz