niedziela, 15 września 2019

Od Lato

To był trzeci pogrzeb na jakim byłam w swoim życiu. Pierwszy, którym musiałam zająć się zupełnie sama. Wykopać dół dość głęboki, by do ciała nie dostały się leśne zwierzęta, ułożyć kopiec z kamieni, udekorować go mchem. Dokładnie tak, jak nauczyły mnie Farren i Chaska, gdy odeszła Cynth. Nic nie było już takie jak dawniej.
Wyruszyłam dopiero następnego ranka, znów wzdłuż koryta rzeki. Miałam odbić w prawo, by ominąć ludzką wieś, ale nie byłam w stanie ocenić, w którym momencie najlepiej to zrobić. Szłam więc dalej, w tamtej chwili było mi w sumie wszystko jedno – póki pozostawałam w ruchu, przynajmniej coś było nadal na swoim miejscu. 
Koło południa doszłam do drewnianego mostu, łączącego dwa brzegi. Minęłam go bez zastanowienia, porzucając tym samym na dobre szlak, którym podążałam od szczenięcych lat. Może właśnie nadszedł moment by wytyczyć własny?
Cały czas próbowałam sobie przypomnieć, co Farren mówiła o tych terenach. Omijałyśmy je zawsze z jakiegoś powodu, który nigdy mnie szczególnie nie interesował. Aż do teraz, oczywiście. Czułam niewyraźny zapach innych wilków, ale to mógł być przypadek, wcale nie musiał to być teren jakiejś watahy, w sam środek którego się właśnie pakowałam.
Choć może właśnie to powinnam zrobić? Znaleźć jakąś cichą, spokojną społeczność i przestać się włóczyć? Ta myśl wydawała się dla jakiejś części mojego umysłu abstrakcyjna, dla innej jawiła się jako jedyne racjonalne wyjście. Część ceniła sobie niezależność, ciągłe odkrywanie i nieustająca podróż, ale w życiu chodzi chyba jednak o to, żeby nie zdechnąć z głodu pośrodku niczego.
Podjęłam więc decyzję, ale na tym niestety moje pomysły się skończyły. Położyłam się przy najbliższym drzewie, by trochę odpocząć. Nie często miałam okazję do porządnego wyspania się, tym bardziej w ciągu ostatnich paru tygodni i choć nie uważałam tej okolicy za specjalnie bezpieczną, postanowiłam zignorować złe przeczucia. Sen jednak nie przychodził, a narastający niepokój zmusił mnie do zerwania się z tymczasowego posłania, jakim była leśna ściółka. Zatoczyłam koło wokół drzewa, szukając w miarę ostrego kamienia, który posłużył mi do wyrycia w korze ochronnej runy. Nie mogło to zatrzymać niczego z krwi i kości, ale poczułam się trochę pewniej, dając sobie złudne poczucie kontroli nad sytuacją. Nie ma nic lepszego niż dobre placebo, jak to zwykła mawiać Chaska.
Obudziłam się nieco zdezorientowana. Nadal byłam zmęczona, czułam się nawet gorzej niż zanim zasnęłam. Wstałam powoli, uważając, by nie narobić hałasu, nasłuchując jedocześnie zagrożenia. Dotarł do mnie niewyraźny zapach, który zwiastował rychłe spotkanie z przedstawicielem mojego gatunku. To było ostatnie, czego chciałabym doświadczyć tego dnia, ale los najwyraźniej zdecydował inaczej. Czekałam więc w napięciu, gotowa do ucieczki, licząc po cichu, że jakimś cudem pozostanę niezauważona.

<Agrest?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz