To był
trzeci pogrzeb na jakim byłam w swoim życiu. Pierwszy, którym musiałam zająć
się zupełnie sama. Wykopać dół dość głęboki, by do ciała nie dostały się leśne
zwierzęta, ułożyć kopiec z kamieni, udekorować go mchem. Dokładnie tak, jak
nauczyły mnie Farren i Chaska, gdy odeszła Cynth. Nic nie było już takie jak
dawniej.
Wyruszyłam
dopiero następnego ranka, znów wzdłuż koryta rzeki. Miałam odbić w prawo, by
ominąć ludzką wieś, ale nie byłam w stanie ocenić, w którym momencie najlepiej
to zrobić. Szłam więc dalej, w tamtej chwili było mi w sumie wszystko jedno –
póki pozostawałam w ruchu, przynajmniej coś było nadal na swoim miejscu.
Koło
południa doszłam do drewnianego mostu, łączącego dwa brzegi. Minęłam go bez
zastanowienia, porzucając tym samym na dobre szlak, którym podążałam od
szczenięcych lat. Może właśnie nadszedł moment by wytyczyć własny?
Cały czas
próbowałam sobie przypomnieć, co Farren mówiła o tych terenach. Omijałyśmy je
zawsze z jakiegoś powodu, który nigdy mnie szczególnie nie interesował. Aż do
teraz, oczywiście. Czułam niewyraźny zapach innych wilków, ale to mógł być
przypadek, wcale nie musiał to być teren jakiejś watahy, w sam środek którego
się właśnie pakowałam.
Choć może
właśnie to powinnam zrobić? Znaleźć jakąś cichą, spokojną społeczność i
przestać się włóczyć? Ta myśl wydawała się dla jakiejś części mojego umysłu
abstrakcyjna, dla innej jawiła się jako jedyne racjonalne wyjście. Część ceniła
sobie niezależność, ciągłe odkrywanie i nieustająca podróż, ale w życiu chodzi
chyba jednak o to, żeby nie zdechnąć z głodu pośrodku niczego.
Podjęłam
więc decyzję, ale na tym niestety moje pomysły się skończyły. Położyłam się
przy najbliższym drzewie, by trochę odpocząć. Nie często miałam okazję do
porządnego wyspania się, tym bardziej w ciągu ostatnich paru tygodni i choć nie
uważałam tej okolicy za specjalnie bezpieczną, postanowiłam zignorować złe
przeczucia. Sen jednak nie przychodził, a narastający niepokój zmusił mnie do
zerwania się z tymczasowego posłania, jakim była leśna ściółka. Zatoczyłam koło
wokół drzewa, szukając w miarę ostrego kamienia, który posłużył mi do wyrycia w
korze ochronnej runy. Nie mogło to zatrzymać niczego z krwi i kości, ale
poczułam się trochę pewniej, dając sobie złudne poczucie kontroli nad sytuacją.
Nie ma nic lepszego niż dobre placebo, jak to zwykła mawiać Chaska.
Obudziłam
się nieco zdezorientowana. Nadal byłam zmęczona, czułam się nawet gorzej niż
zanim zasnęłam. Wstałam powoli, uważając, by nie narobić hałasu, nasłuchując
jedocześnie zagrożenia. Dotarł do mnie niewyraźny zapach, który zwiastował rychłe
spotkanie z przedstawicielem mojego gatunku. To było ostatnie, czego chciałabym
doświadczyć tego dnia, ale los najwyraźniej zdecydował inaczej. Czekałam więc w
napięciu, gotowa do ucieczki, licząc po cichu, że jakimś cudem pozostanę
niezauważona.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz