Patrzyłem na człowieka stojącego niecałe pół metra od mojej klatki i warczałem cicho, sam nie będąc już pewny, czy bardziej opłaca mi się ostrzec go przed skokiem i próbować uniknąć konfrontacji, czy też od razu, gdy tylko pojawi się taka możliwość, rzucić się do ataku.
Niepewnie zamachałem ogonem, podczas gdy mężczyzna odsunął się od krat i odszedł. Przez dłuższą chwilę podążałem za nim wzrokiem, uważnie śledząc każdy jego krok i oczekując jakiegoś nagłego ruchu, kiedy jednak ten nie nastąpił, powoli rozluźniłem mięśnie. Westchnąłem. Nie było czasu na zastanawianie się, a tym bardziej bezmyślne trwanie w miejscu, którego wizja zaczęła właśnie do mnie docierać. Ponownie rzuciłem się w stronę krat. Wepchnąłem pysk pomiędzy pręty, przez moment walcząc, szarpiąc, próbując dosięgnąć skobla. Nic.
Z każdą chwilę beznadziejnej walki dopadała mnie coraz większa frustracja, a precyzyjnie wymierzone ruchy mające na celu przysunięcie zamka, stopniowo przemieniały się w bezsilnie nieprzemyślaną agresję. Cel, który jeszcze przed kilkoma minutami wyglądał na z łatwością osiągalny, niemal namacalny, czynność, która zdawała się tak prosta, że sam skarciłem się w myślach za odkrycie jej po tak długim czasie, stawała się jedynie odległą, nieudaną, beznadziejną próbą.
W końcu ziejąc, cofnąłem się i przysiadłem na drugim końcu klatki, przyglądając się mojej przeszkodzie wzrokiem bez wyrazu. Nie miałem już siły. Nie udało się. Nie potrafię wydostać się z klatki.
A Kzeris? Co z nią? Obiecałem, obiecałem jej znaleźć ją jakoś, obronić, zabrać znów do domu, na tereny Watahy Srebrnego Chabra. Ona na mnie czeka.
Podniosłem się jeszcze raz. To musi być proste, nie oświetliłem sobie jeszcze wszystkich dróg.
< Kzeris? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz