Dzień był wyjątkowo ładny, jak na te pierwsze, jesienne tygodnie. Wrzesień w tym roku mógł wydawać się niezbyt szczęśliwy pod względem pogody, mi jednak nigdy nie przeszkadzał nieco silniejszy wiatr, czy brak słońca zionącego promieniami prosto w oczy. Ten więc wrzesień nie miał być wyjątkowy. Pod tym akurat względem.
Słońce dziś to chowało się za szybko płynącymi po niebie, obszernymi chmurami, to znów wychodziło, przywodząc na myśl to niesamowicie piękne lato, które właśnie minęło.
Po krótkiej przerwie pomiędzy jednym, a drugą chwilą intensywnego wysiłku, do jakiego od kilku dni starałem się zachęcić swoje ciało, zmęczone dużą ilością pracy, jaka czekała na mnie każdego dnia, niezmiennie, w jaskini śledczych. Z ulgą czując naprężane niemal bez wysiłku mięśnie, lekkimi krokami truchtałem przed siebie. Nadal byłem w całkiem dobrej formie. Teraz, gdy biegłem przed siebie wyraźnie odczuwając każdą cząstką ciała, że dobrze pożytkuję energię wytwarzaną w organizmie, przez chwilę poczułem wyjątkowy spokój i przyjemność, której powodem była wszak ta przebieżka.
Zwolniłem kroku, w pobliżu czując zapach innego wilka, który, choć nieoczywisty i niemal nieznaczący, wyróżnił się jednak wśród pozostałych, równie skromnych, zdając mi się dziwnie znajomy. Zainteresowała mnie ta przyjemna woń. Przystanąłem na ubitej ścieżce pośród paprociowych liści i zacząłem oczekiwać pojawienie się kogoś ciekawego.
I po chwili pojawiła się.
To ona, mała Konwalia. Ta panieneczka, którą spotkałem pamiętnego dnia, w lesie, kiedy to moje życie diametralnie zmieniło się po raz kolejny. Chwila, która poskutkowała szybszym biciem serca i niezauważalnym na szczęście drżeniem mięśni. Moment, to znów się działo.
Zanim podniosła na mnie swoje niebieskie, duże oczy, cofnąłem się zmieszany i odwróciłem wzrok. Mniej więcej w tamtym momencie nadeszło wrażenie, że przeżycia tamtego dnia były tak silne, że skojarzyłem to szczenię z zapowiedzią działania. Z tym, że teraz nie miałem przed sobą tego szczenięcia. Teraz stała przede mną już niemal dorosła, myślałem, ukształtowana w każdym tego słowa znaczeniu wadera.
- Och, śledczy Szkło? Prawda? - jedno z jej uszu zaczęło delikatnie obracać się po osi poziomej. Przez sekundę jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w sam jego czubek. Przechyliła głowę.
- Szkło. Po prostu Szkło - uśmiechnąłem się lekko - widzę, że jeszcze mnie pamiętasz. To nie był dla ciebie zbyt przyjemny dzień...
- Trudno zapomnieć - również uśmiechnęła się słodko - czy pan śledczy zrewanżuje mi się tym samym?
- Oczywiście, Konwalia Jaskra Jaśminowa ma rację, pewnych rzeczy się nie zapomina - myślami powróciłem do chwili, gdy po raz pierwszy wszystko zaczęło się układać. Znów to poczułem. To nieopisane nigdy uczucie, wiążące się z nawałem niewypowiedzianych i bezimiennych myśli. Przestałem się uśmiechać.
< Konwalio? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz