Konwalia dawno nie widziała Leonarda i Agresta.
Co prawda, dalej pamiętała o tym, że jeszcze za szczeniaka uważała ich za swoich najlepszych przyjaciół, ale przez ostatnie tygodnie zbyt zajęta była... Dorosłością.
Chociaż z pewnością nie było to tak bardzo skomplikowane, jakie byłoby, gdyby alfa dalej żył. Po prostu zaczęła pracę zielarki i zajęła sobie wolną jaskinię.
Dobra, dobra, przyzna się od razu. Po prostu o nich zapomniała.
I potrzebowała momentu świętego spokoju, żeby sobie przypomnieć.
Siedziała właśnie na drzewie i trącała łapą liście. Niektóre były już zaschcnięte, więc spadały na ziemię z cichym szelestem. Konwalia uśmiechnęła się lekko. Przypominały jej utracone marzenia zmarłych, zostawione w świecie doczesnym. Ah, ile cierpienia przysparza wieczny sen...
Nagle usłyszała odgłos kroków. Zamarła w oczekiwaniu. Ciekawe, czy to ktoś, kogo zna?
Zza drzew wyszła znajoma jej normalnej budowy sylwetka pokryta szarą sierścią.
— Agrest! — zawołała radośnie, opierając głowę o łapy i wracając do powolnego machania ogonem.
Wilk rozejrzał się dookoła, zaskoczony. Wadera zachichotała zalotnie.
— Tutaj, na górze — oznajmiła, a gdy basior podniósł wzrok, zeskoczyła na ziemię z gracją.
Agrest milczał przez chwilę, ale ośmielony jej uśmiechem wydusił z siebie:
— Zmieniłaś się...
— Ty za to w ogóle — zachichotała i obeszła go dookoła, muskając końcówką ogona jego szyję. — No, no, ileśmy się nie widzieli? Parę miesięcy...? A widziałeś może Leonarda?
< Agrest? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz