A Kzeris? Co z nią? Obiecałem, obiecałem jej znaleźć ją jakoś, obronić, zabrać znów do domu, na tereny Watahy Srebrnego Chabra. Ona na mnie czeka.
Podniosłem się jeszcze raz. To musi być proste, nie oświetliłem sobie jeszcze wszystkich dróg.
A potem po prostu poleciałem na wprost. Polała się krew, gdy uderzyłem w pręty z całą dostępną siłą. Zacisnąłem kły, czując ból, od którego mdlała właśnie moja przednia łapa. Gdy klatka spadała na ziemię, zdarłem kawałek pazura. To jednak nie miało już znaczenia.
Biegłem teraz na tyle szybko, by ani przez chwilę nie żałować utraty choć chwili, lecz równocześnie na tyle wolno, by w końcu nie ustać ze zmęczenia. Przestrzeń pomiędzy klatkami, czy pustymi, czy też przepełnionymi niesmacznie jazgoczącymi, przerażonymi, zakurzonymi psami, nie wyglądała jednak na bardzo rozległą, już po kilkudziesięciu sekundach zapalczywego sunięcia przed siebie do mojego przyćmionego stresem i jednym tylko, z każdą godziną coraz większego zmęczenia bardziej rozmytym celem, dotarła myśl, że mógłbym biec przez tą pokrytą ludzkim śmieciem ziemię choćby i na kraniec świata. Naprawdę chciałbym pomóc im wszystkim. Ale nie ufałem ani jednemu. Poznałem te psy na ringu, wcześniej i później miałem okazję patrzeć im w oczy. One nie były zdrowe, jakby zaczęły z wolna tracić dusze. Nie mogłem pomóc obłąkanym, a liczyło się już tylko jedno.
Byleby znaleźć Kzeris. Coś sprawiało, że odkąd tylko znaleźliśmy się w tym podłym miejscu, mimo iż to ona znała je lepiej i była tu oczekiwaną, nie mogłem wyzbyć się poczucia odpowiedzialności i dziwnej, myślę, że obcej mi wcześniej troski o tę waderę. Była niezwykła.
< Kzeris? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz