sobota, 14 września 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Mundurku
Kim ty jesteś, Mundurek? Widocznie nawet nie cieniem, skoro nie dojrzysz chociażby elementu światła decyzyjności spływającego z twego słońca. Sam błądzisz w całkowitym mroku i nie znajdziesz już drogi ku wyjściu. Co zrobiłeś, żeby ocalić od śmierci matkę Konwalii? Oprócz ciągłego przypominania, jakie mogą być tego konsekwencje, po prostu stałeś z boku i patrzyłeś. Konsekwencje? Ileż razy można powtarzać słowa, które oni już znają? Coś, co miało podstawy, by zadziałać w przypadku Szkła, nie mogłoby udać się z Yen, wiedziałeś to. Nie jesteś cieniem cienia, Mundurku.
A ile już razy żałowałeś tego? Czy mi się zdaje, czy nie żałowałeś wcale?
Nie masz mocy, nie musisz. Nie jesteś wilkiem, nie musisz. Nie jesteś ani bardzo dobry, ani bardzo zły, choć jeszcze trudniej nazwać cię neutralnym. Nie starasz się być osobistością, uważasz, że twoja obecność ma największy sens, gdy pojawiasz się gdzieś na drugim planie. Odcinasz się od normy w każdym centymetrze. Myślę, że w świecie, w którym panuje przeświadczenie, że nie mieć cech szczególnych znaczy nie istnieć, to właśnie twoja niewyrazistość pozostaje dla mnie pod pewnym względem fenomenem. Jeśli świat składa się z milionów osobowości, czyż to nie ciekawe być...

- Myślę, że możemy powoli wracać - Iryd zatrzymała się niecały metr od brzegu rzeki i przez chwilę wsłuchiwała się w spokojny szum. Konwalia przybliżając pysk do rosnących nad wodą, ostatnich, letnich kwiatów, poznawała nowe zapachy, a Mundus zatrzymując się kawałek dalej, patrzył na nią. Był smutny. Po prostu smutny, a dokładniej, jakoś wyjątkowo zmęczony. To zmęczenie zaczęło przytępiać jego zmysły. Miał ochotę usiąść nad brzegiem tej rzeki i spróbować się wyciszyć, choć wiedział, że i tak nic by z tego nie wyszło.
To przecież dzisiaj. Dzisiaj Ruten i Azair zrobią coś z matką Konwalii. Utopią, zakopią, póki co wolał nawet nie próbować zgadywać, jak skończy. Chciał zachować jak najwięcej zimnej krwi, nie mógł zbyt wcześnie pozwolić im wrócić do jaskini. Być może... był gdzieś w głębi duszy ciekawy, jak zareagowałaby ich wychowanka, gdyby zobaczyła coś, czego nie powinna zobaczyć. Ale była jeszcze odpowiedzialność. Przeklęta odpowiedzialność, która kazała mu chronić ją przed takimi doświadczeniami.
- Chodźmy dalej - mruknął i zaczął iść za szczenięciem truchtającym teraz wzdłuż rzeki. Iryd nieco niechętnie skinęła głową, ostrożnie wychodząc spomiędzy kęp ostrych, wysokich traw rosnących w pobliżu brzegu rzeki.

Narzędzie śmierci
Moje stopy dotykały ziemi, wciśnięte pomiędzy twardy grunt, a brzuch. Końcówki palców przednich łap opierały się o piach, chwilami utrzymując niemal całe ciało, którego ciężar przenosiłem to w przód, to w tył, czerpiąc jakąś nieodgadnioną przyjemność z widoku gałęzi rosnących przede mną drzew, które zdawały się przybliżać i oddalać. Przez chwilę kiwałem się miarowo, oczy zawieszając gdzieś w przestrzeni, nieco nieprzytomnym wzrokiem latając gdzieś po rozmazanych pniach drzew. Z trudem opuściłem głowę, by skierować spojrzenie na coś konkretnego, a następnie zamrugałem dziwnie ociężałymi powiekami. Dopiero wtedy w jednym z kącików mojego pyska wyczułem kroplę śliny. Oblizałem się szybko, nie pozwalając jej zacząć bezwładnie ściekać. Co się ze mną stało?
Choć każdy ruch był dla mnie jak wyrwanie się z głębokiego snu, podniosłem się z ziemi i z uczuciem ogarniającej mnie ulgi otrzepałem, odzyskując resztę zanikającej chwilę wcześniej przytomności. Rozejrzałem się wokół, teraz znów nieco z zakłopotaniem dostrzegając na sobie wzrok Azaira. Przed nim na ziemi leżała skrępowana sznurkiem Yen. Zanim zbliżyłem się do niej, podszedłem do leżącej pod ścianą lnianej torby, z której wyjąłem dwie małe buteleczki. Od początku swojej chwalebnej działalności zebrałem w sumie trzy środki, które wystarczały mi do przeprowadzania większości operacji. Gdy zacząłem odmierzać dawkę zawartości szkła z ketaminą, z przykrością zorientowałem się, że nie wystarczy na następny raz. Ach, kochana buteleczka. Służyła mi jeszcze przy operacji Cymonii. Schodziło tego sporo, wyglądało więc na to, że w najbliższych dniach miała czekać mnie kolejna wyprawa do domu weterynarza. Na razie jednak trzymałem w pysku tylko jedną, wypełnioną mętnym płynem strzykawkę.
Porzucając wyliczenia, wróciłem do oczekującego następnych ruchów towarzysza i naszej pacjentki. Dałem wspólnikowi niemy sygnał do działania. Ten szybkim ruchem odwrócił Yen na grzbiet i rozciął jej skórę. Po raz pierwszy krzyknęła z bólu, wcześniej będąc zbyt niepewną i przerażoną, by pytać o nasze zamiary. Nie znała nas, oczekujących jej śmierci. Tak, to dobrze sformułowane. Oczekujących. Nie zamierzałem stawać się jej zabójcą. Przejąłem od Azaira większy nożyk i wolnym ruchem wsunąłem go w podbrzusze szarpiącej się teraz rozpaczliwie ofiary, która pod wpływem adrenaliny wydobyła z siebie tyle sił, że nawet mój przyjaciel musiał naprawdę postarać się, by utrzymać ją we względnym bezruchu. Na moment podniosłem wzrok, jego białe futro było pochlapane krwią. Nie traciłem czasu na przyglądanie się swojemu, było jasne, że już nie uniknę kąpieli w najbliższym jeziorze.
- Nie tęskniłeś za naszymi lekcjami, Azair? - zapytałem, uśmiechając się na moment - pamiętasz je? - zamilkłem na chwilę, skupiając się na swoim zajęciu. Dopiero gdy wyjąłem nóż, znów zacząłem mówić - żołądek można nazwać drugi mózgiem. Jest jednym z największych skupisk neuronów w ciele. Nie należy więc dziwić się, że ofiara, której żołądek został rozcięty i zarysowany w kilku miejscach, zdaje mi się, że zrobiłem to dokładnie, będzie próbować jak najszybciej uniknąć odczuwania tak nieprzyjemnego uczucia. Yen - tu zwróciłem się do niej spokojnym głosem - w tej strzykawce daję ci środek przeciwbólowy. Proszę, możesz go użyć. Razem z nim, do twojego organizmu będzie przedostawać się trucizna. Im mocniej naciśniesz, tym większą dawką się uraczysz. Nie chcesz czuć już bólu? A może zwyczajnie nie wytrzymasz?
Delikatnym ruchem położyłem obok niej przyrząd. Jęknęła z bólu, przez chwilę jeszcze powstrzymując się i pozwalając mi patrzeć, jak z jej brzucha i piersi wypływa coraz więcej krwi.
Wyciągnęła trzęsącą się tragicznie łapę w stronę leżącej przed nią strzykawki. Szybko cofnęła ją jednak, wypowiadając kilka nieskładnych słów.
- Co ona powiedziała? - nastawiłem uszu, siedząc obok i przyglądając się jej sennym wzrokiem.
- Że będzie żyć, dla dziecka - odrzekł głucho Azair.
- Ach - lekko uniosłem podbródek, ukazując zamyślenie. Nie będzie.

Dla ciebie minęła godzina lub dwie, odmierzając czas tak wielu cierpień, rozrzuconych po świecie
Kiedy Konwalia Jaskra Jaśminowa ze swoimi przyjaciółmi wróciła do jaskini, Była już trochę zmęczona. Spacer przedłużył się.
- Ależ wy wolni, chodźcie! - zawołała za siebie, specjalnie lub przypadkiem delikatnie dając im odczuć swoje zniecierpliwienie.
Mundus wcale nie miał ochoty wchodzić do jaskini. Nie, gdy była tam Konwalia. Widział ją przed sobą, niemal liczył jej kolejne kroki. Jeden za drugim, mijały tak szybko. Coś głośno kłóciło się w nim, próbując zdecydować, czy wejść do jaskini, w miarę możliwości jeszcze przed tym, jak zrobi to mała waderka, czy zrezygnować z tego w ogóle. Ostatecznie został na zewnątrz. Tylko przyśpieszające serce przypominało mu o wszystkim, co działo się w tamtej chwili w jego umyśle.
Dwie wilczyce zniknęły w środku. Przez chwilę panowała cisza. Wstrzymał oddech, nasłuchując. Wreszcie czas znów zaczął płynąć. Z wewnątrz groty zaczęły docierać odgłosy przypominające płacz. Było w nim coś strasznego. Coś przypominającego niewysłowione przerażenie, stłumione nie tyle przez kamienne, ciężkie ściany, co przez jej własne, struchlałe ciało.
Wybiegła z jaskini. Ich spojrzenia na moment spotkały się. Jej oczy były przestraszone. Jego spokojne, bardziej spokojne, niż powinny. Zniknęła wśród drzew. Szary ptak następne kroki na ziemi postawił zupełnie odruchowo. Cokolwiek by się nie stało, miał w sobie odpowiedzialność. I to ona kazała mu pójść wtedy za Konwalią.
Nie zdążył.

- Gdzie ona jest? - zapytał Azair z cieniem niepokoju w głosie, gdy Mundus wrócił.
- Chyba... wszystko w porządku - ten zatrzymał się w wejściu do groty, bezradnie rozkładajac skrzydła.
- Ale? - mruknął Ruten.
- Jest ze Szkłem.
- Słucham?! - bordowy wilk szerzej otworzył oczy.
- Wpadła na niego w lesie.
- Azair, musimy wracać do mojej jaskini - warknął basior - natychmiast. Nie wiadomo, co mu nagada.
Mundus rozejrzał się. Wewnątrz nie było już ciała, na ziemi jednak rozciągała się pokaźna plama krwi, której mdławy zapach czuć było jeszcze przed wejściem.
- A co z tym? - w tej samej chwili biały wilk skinieniem głowy wskazał na zakrwawiony piach.
- To chyba nie musi być wilcza krew, prawda? - rzucił Ruten pośpiesznie, chowając wszystkie swoje przyrządy do torby.

Dobrze pojęta siła przetrwałego życia
Konwalia Jaskra Jaśminowa szła przez las. Uczucie zagubienia mieszało się w niej ze strachem o przyszłość. Już nigdy nie zobaczy matki.
- Przepraszam? - z boku doszły ją ciche słowa. To płowy basior, Szkło, który akurat był na obchodzie, zauważył ją i, odnalazłszy w jej zachowaniu oznaki złych emocji, zaniepokojony postanowił zareagować. Pełnił dziś służbę i czuł się odpowiedzialny za wszystkie wilki, które miały kłopoty - czy coś się stało?
Konwalia popatrzyła na niego zmęczonymi oczyma. Wystarczyła chwila i kilka słów, aby serce młodego śledczego zabiło mocniej i, choć nie zapamiętał żadnego z nich, powiodły go one za tą tajemniczą wilczycą. Słysząc, co mówiła, nie dowierzając własnym uszom, otwierał oczy coraz szerzej, na drżących z przejęcia łapach idąc krok w krok za nią. Miał przed sobą prawdziwego świadka.
Dzień był ciepły. Taki sam, jak większość dni, które wilk spędzał na pracy. Jeszcze przed godziną wszystko było tak normalne, słońce świeciło tak zwyczajnym, jesiennym światłem. Nagle pojawiła się ona, Konwalia. Biegł teraz w stronę, w którą go poprowadziła.
A Konwalia? W pewnej chwili stanęła pośród gęstwiny i potoczyła wokół zbłąkanym wzrokiem.  Niemożliwe...
Potem opuściła głowę, przyspieszając oddech i mimowolnie zaciskając powieki. Nie starała się zapamiętać trasy, którą szła. Nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół. Była tylko ona i jej żal. Teraz nie pamiętała także. Zgubiła drogę.
- Konwalio? Masz na imię Konwalia, prawda? - stojący tuż za nią wilk przystanął obok i zajrzał jej w oczy - chodź ze mną. Jesteś zdenerwowana, musisz się uspokoić. Chodź ze mną, opowiesz wszystko później. Teraz najważniejsze jest twoje zdrowie.

< Azair? Mam nadzieję, że niczego nie schrzaniłem, wyjdzie w praniu >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz