Nie mogę powiedzieć, że nie ruszyło mnie to wszystko, co zadziało się w przeciągu ostatnich godzin. Oj, ruszyło. Toteż gdy tylko znaleźliśmy się w jaskini, rad, że choć przez chwilę mogę próbować zrzucić obowiązek panowania nad sytuacją na naszą medyk, podpełzłem pod jedną ze ścian pomieszczenia i z głębokim, uspokajającym westchnieniem rozciągnąłem mięśnie, kładąc się na boku. Nie bardzo obchodziło mnie to, co później się działo. Wydawało mi się, że jestem po prostu zbyt zmęczony. Strasznie zmęczony. Trudno zresztą, żeby było inaczej po prawie nieprzespanej nocy. Pozwoliłem jedynie zająć się swoimi ranami kompetentnej osobie i pogrążyłem się we śnie.
Obudziłem się pewnie kilka godzin później, bo słońce, które wcześniej oświetlało polanę przed jaskinią mocnym, czystym blaskiem poranka, teraz przeniosło się na pozycję popołudniową. Z trudem podniosłem głowę, będąc przekonanym, że jakikolwiek gwałtowny ruch pomoże mi otrząsnąć się i ożywić choć trochę. Myliłem się. Moja głowa, zanim jeszcze do końca się uniosła, bezwładnie zsunęła się na ziemię, ponownie tworząc linię prostą z resztą ciała. Przymknąłem oczy. Nie uleżałem tak kilku chwil, gdy do moich uszu dotarł cichy oddech leżącej nieopodal wadery. Zatem Talaza również tu była. Przez moment chciałem nawet otworzyć oczy. Ale coś nie wyszło.
Po dłuższym czasie leżenia kompletnie w bezruchu i, zdaje mi się, zupełnie bezmyślnie, z rozrywającego świadomość na kawałki transu wyrwał mnie nowy zapach. Poruszyłem nosem i dopiero teraz podniosłem ociężałe powieki, czując mimowolnie napływającą pod policzki ślinę.
- Przyniosłam wam jedzenie - podniesionym, aczkolwiek nieco nieśmiałym głosem oświadczył ktoś stojący na zewnątrz jaskini.
Jednym chaotycznym ruchem stanąłem na nogach, automatycznie zaczynając żałować tej decyzji i na chwilę z dezorientacją zamierając w jednej pozycji. Na moim boku, ciągnąc się przez całą łopatkę i trochę dalej, skóra poddała się terroryzującej ją chorobie i odsłoniła kolejne obrażenie. Chyba najgroźniej spośród trzech już wyglądające.
- Idziesz...? - wymamrotałem do Talazy, która leżała pod inną ścianą i właśnie na mnie popatrzyła. Nie czekając na odpowiedź ruszyłem pierwszy, bez słowa przejmując od nieźle skrywającej pewną niechęć pomocniczki medyka, Faith, duży kawałek jeleniego boku.
- Nie jesz? - zapytałem, jeszcze raz odwracając się do towarzyszki.
- Nie jestem głodna.
"Jak chcesz", pomyślałem. Nie miałem już zresztą siły na przekonywanie. Tak naprawdę, chciałem tylko dorwać się do świeżego mięsa, wgryźć w nie każdym zębem z osobna, zaciągnąć się jego wonią, rozgryźć kość i nie dbając o to, co wypada przy swoich więźniach, a co nie, opychać się nim, czując, jak świeża posoka spływa mi z kącików pyska.
Mimo tego, że z każdą godziną czułem się coraz bardziej parszywie i coraz intensywniej marzyłem, by zakopać się w ziemi i więcej nie wstać, dzień upłynął mi zaskakująco szybko i gdzieś w głębi duszy nawet przyjemnie. Moje życie ostatnimi czasy nie należało do specjalnie nerwowych i zapracowanych, nie pamiętam, kiedy ostatnio miałem okazję aż tak zapalczywie nic nie robić i za nic nie odpowiadać. Przyszło mi do głowy, że jeszcze kilka dni i niechybnie otrę się o gnuśność.
I wcale nie było mi z tym jakoś bardzo źle.
Wieczorem medyk wróciła, by jeszcze raz sprawdzić nasz stan.
- Co to? - zapytała, wskazując na jedną z ran Talazy - wcześniej tego nie widziałam.
Wadera podążyła wzrokiem za łapą Etain.
- Było tam cały czas - rzuciła obojętnie.
- Jak chcesz... - odrzekła z lekkim uśmiechem szara wilczyca - na pewno nie wyjdziesz stąd przez ładnych parę dni, a prawdopodobnie tygodni, więc w twoim interesie jest, by przynajmniej postarać się nie zasilić grona ofiar.
Z tymi słowami zakończyła obchód i wróciła do części groty zarezerwowanej na swoje stanowisko pracy, miejsce względnie wolne od obecności naszej i, jeśli wszystko szło zgodnie z planem, również wirusa. Już drugi raz tego dnia zaczęła przecierać ściany w tamtym miejscu dziwnie pachnącymi ziołami, nas pozostawiając samych sobie.
Drugi dzień zaczął się późno. Kiedy otworzyłem oczy, musiało być już dawno po poranku. W poszukiwaniu Talazy potoczyłem wokół nieco pijanym wzrokiem. Czułem się podle z każdej strony i ostatnim, czego potrzebowałem, było odpowiadanie za w jakikolwiek sposób straconego więźnia. Nie, żeby w tamtej chwili zależało mi na czymś tak błahym, jak praca. Ale wolałbym umrzeć w spokoju.
- Jak się czujesz? - mruknąłem do leżącej w tym samym co wcześniej miejscu wadery. Podniosła głowę i zawahała się.
- Co?
- Pytałem, jak się czujesz.
Wzruszyła ramionami i ziewnęła.
Ten dzień zaczął się więc nieporównywalnie spokojniej, niż poprzedni, niestety, co okazało się nieco później, był też o wiele bardziej nużący.
Jeszcze przed południem, na chwilę mogłem na szczęście oderwać się od męczących prób odpoczynku. Znów pojawiła się Faith wraz z Mundusem, który poinformował mnie o kolejnych dwóch zarażeniach.
- Roan i Silwestr - powiedział, gdy podszedłem do wyjścia, po czym zatrzymał się i usiadł kilka metrów przed jaskinią.
- Silwestr?! - chociaż wcześniej kilkukrotnie już przebiegło mi to przez myśl, dopiero gdy usłyszałem wyrok, dotarła do mnie realność groźby zarażenia basiora.
- Jest teraz u Toph. Być może nie zdążył nikogo zarazić, zanim rozwinęły się objawy. Słuchaj, mówił o jakimś trupie nad jeziorem. Laboni?
- Tak, od niej się zaczęło.
- Sama sobie tego wirusa nie wymyśliła. Może w jakiś sposób coś zachowało się od poprzedniej epidemii i znów zaczęło atakować... ale to byłoby jak szansa jeden na milion. Raczej ktoś po prostu przywlekł go na nasze ziemie, jak wtedy.
- Trzeba coś zrobić z ciałem. Leży nad wodą, zaraz rozniesie chorobę na pół lasu - chrząknąłem.
- Wyznaczone wilki już się tym zajęły. Trzeba spalić zwłoki.
Nagle ktoś przerwał naszą rozmowę.
- No proszę, a to nieszczęście czego chce? - Etain wyszła z lasu, ciągnąc za sobą słusznych rozmiarów sarnę. Mundurek wstał i uśmiechnął się jakoś dziwnie bardziej czarująco, niż zwykle.
- Ja kolegę odwiedzić.
- Ach, byłabym zapomniała, że jak nie jednego, to drugiego mamy tu na głowie*.
- Może pomogę? - zapytał - wygląda na ciężkie.
- Ledwie to to pozbierało w jeden wszystkie swoje kawałki, a już bezczelne, jakbym nigdy nie musiała zbierać ich z ziemi - prychnęła, sam nie wiem, czy bardziej z przekorą, czy złością - Faith! - zawołała, na co druga wadera wychyliła się na zewnątrz - proszę cię na chwilę, musimy wciągnąć to do jaskini.
- Widziałeś? Jak ona się uśmiecha? - westchnął. Popatrzyłem na niego jak na wariata.
- Nie jestem pewien, czy to był uśmiech, druhu.
- Wszystko jedno, ale anielski - poprawił płaszcz - trzymaj się, Szkiełko. Powinienem jeszcze spisać statystyki zachorowań u Agresta.
Gdy ponownie znalazłem się w całości w jaskini, od razu zabrałem się za posiłek. Talaza była już w trakcie.
- Nie odsuwasz się już jak od trędowatego? - zapytałem, siadając obok niej. Przez chwilę nie odpowiadała.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz