Dookoła panuje ciemność, ciszę przerywają nieliczne odgłosy świerszczy, sów, nocnych zwierząt i mój miarowy oddech. Truchtam jedną z leśnych ścieżek wydeptanych przez sarny. Co jakiś czas przyspieszam do sprintu, po czym znów zwalniam. Pozwalam organizmowi przyzwyczajać się do wysiłku. Czuję, jak serce współpracuje z płucami. Mój umysł odpoczywa. Nie forsuję, na razie nie robię nic poza moje możliwości. Mijam kolejne drzewa, wdycham ich zapach, pochłaniam mroźne powietrze. Lubię być sama, gdy trenuję. Biegnę daleko od jaskiń, by się na nikogo nie natknąć. Wysiłek staje się moim własnym światem. Liczy się tylko to, żeby zrobić kolejny krok, żeby kontrolować oddech. Panuję nad tym, co się dzieje. Ode mnie zależy, jak będę się czuła i co osiągnę. Robię duże koło, zaczynając od mojego domu, moim jedynym towarzyszem jest księżyc, świecący cienkim skrawkiem nad koronami drzew. Bieg zajmuje mi ładnych parę godzin, wracam zmęczona na ciele i całkowicie wypoczęta na duszy. Zastanawiam się, kiedy to powtórzyć. Przed zaśnięciem układam w głowie cały plan. Tak jak przyroda wiosennego ranka - budzę się do życia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz