Obudziły mnie jasne, ostre promienie wschodzącego słońca, o barwie będącej kwintesencją pomarańczu i płynnego złota. Już ta z pozoru mało istotna rzecz wydała mi się dziwna. Zasnąłem przecież plecami do wejścia do groty, a skała, nawet najgładsza, zdecydowanie nie powinna odbijać światła. Powoli otworzyłem oczy i rozejrzałem się po pomieszczeniu. O wiele większa i chłodniejsza, z pewnością nie była to moja jaskinia. Szybko rzuciłem okiem na łapy. Niczym niespętane, byłem wolny...ZARAZ. Moje łapy? Ze zdumieniem przyglądałem się swoim kończynom, smukłym i słabszym, pokrytym śnieżnobiałym futrem. To ostatnie jeszcze można było wytłumaczyć burzliwą nocą przy ognisku albo w czyjejś łazience, ale zmieniła się ich budowa. Jednak najbardziej niepokojącym odkryciem był fakt, że leżę obok kogoś. Odwróciłem głowę w tę stronę i momentalnie skoczyłem na równe nogi, niczym zestrachany kot. Świetnie, teraz to mnie zamkną za molestowanie...Ciemnoszary basior przetarł zaspane oczy, mrucząc coś niewyraźnie do siebie.
— Kochanie? - wilk zaczął się przeciągać. - Co się dzieje...?
— Kochanie...? - byłem do tego stopnia zaskoczony, że zdołałem wydusić tylko to jedno słowo, aczkolwiek trybiki w mojej głowie pracowały na najwyższych obrotach. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak para pijaków.
— Dobrze się czujesz? - spytał Agrest, marszcząc brew. Jeszcze raz przyjrzałem się swojej łapie. Konwalia. Tak, muszę być Konwalią. Tyle że...naprawdę nie przypominałem sobie, żeby doszło do zamiany.
— Czaszka... - szepnąłem do siebie mimochodem. Nie czułem tej nici połączenia, więzi z tyłu głowy...to chyba nie jest dobry znak. Przynajmniej miałem już jakiś zarys sytuacji. A teraz, skoro już jestem najlepszą laską w watasze, czas przejść do działania, a nie stać jak ten kołek. Siedzący naprzeciwko mnie samiec patrzył na mnie z narastającym niepokojem.
— Wyjdźmy na zewnątrz. - rzekł niepewnie. Ten troskliwy, niemalże pokorny ton pasował mi do niego jak pięść do oka - kto by pomyślał...Ale cóż, miłość potrafi skutecznie odbierać zmysły, bardzo skutecznie. Pokiwałem powoli głową. Wzdrygnąłem się lekko, kiedy wilk trącił mnie czule pyskiem. Rzadko miałem okazję przebywać w żeńskich wcieleniach, aczkolwiek może być przyjemnie. - Może pójdziemy do medyka, szybciej dojdziesz do siebie...
— Nie, to zbędne. Po prostu potrzebowałam trochę świeżego powietrza. - odparłem pewnie, uśmiechając się lekko.
— Na pewno? - basior nie dał mi dokończyć, prawie przewalając mnie na ziemię. W odwecie rzuciłem się na Agresta, siłą zaskoczenia sprowadzając go do parteru. Z rozkoszą wpatrywałem się teraz z góry na swojego przeciwnika, łapy aż mnie świerzbiły, żeby dać mu porządną nauczkę. Ale jeszcze nie teraz. Poza tym w walce wręcz nie miałem szans. Po chwili zszedłem z wilka z wrednym uśmieszkiem.
— I to jest moja Konwalia. - mruknął, otrzepując się z pyłu. Przez dłuższą chwilę kontynuowaliśmy wędrówkę w stronę, jak mi się wydawało, rubieży watahy, w ciszy.
— I co teraz? Jakie nowe podboje planuje pan Alfa? - spytałem z pewną nonszalancją. Ciemnoszary osobnik uśmiechnął się szeroko, nieco tajemniczo.
— Na wszystko przyjdzie czas. Teraz trzeba zrobić porządek na naszym własnym podwórku, nie uważasz? - nie zabrzmiało to zbyt dobrze dla tutejszej społeczności, ale za to jak dobra zabawa dla mnie. Pozostała tylko jedna kwestia do omówienia.
— Bo jak nie my, to kto. - rzuciłem. Agrest parsknął śmiechem. - A...nie widziałeś ostatnio Atsume? - basior spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale i z nutą podejrzliwości. - Granatowo-białe futro, czaszka. Chyba do nas dołączył. - wilk od razu spochmurniał, ale odpowiedział na pytanie:
— Nie, nie kojarzę. Pewnie się rozmyślił. Ale dobrze. - pokiwał głową, po czym popadł w zamyślenie. Mnie również pochłonęła otchłań własnego umysłu, zamkniętego aktualnie w obcej powłoce. Jakimś cudem znalazłem się w ciele Konwalii, w dodatku z amnezją i brakiem kontaktu ze sobą - całkiem śmiesznie to brzmi. Czy to możliwe, że moja czaszka została po prostu...zniszczona? A jeśli nie, gdzie zacząć szukać? Byłem rozdarty pomiędzy skokiem i odwrotem, kiedy do wrót zapukała mi interesująca myśl, plan, którzy przeważył wszystko. Tak piękny, szatański, podły, nikczemny, że do końca życia żałowałbym jego porzucenia. Ostatecznie mam jeszcze prawie całe 3 dni. Na wszystko przyjdzie czas. - w głowie zabrzmiały mi znowu słowa towarzysza. Oj, święta racja, Agrest.
— Jesteś teraz szczęśliwy? - zacząłem delikatnie nowy temat.
— Co masz na myśli?
— Jesteś Alfą watahy, osiągnąłeś swój cel.
— Tak...ale jeszcze wiele innych przede mną. - basior spojrzał na mnie przez chwilę znacząco. - Czyż osiąganie celi nie jest celem życia samym w sobie? - dodał, spoglądając przed siebie. Dotarliśmy akurat nad jakiś wodospad. Po prostu idealnie. Usiedliśmy na brzegu jeziora utworzonego przez kaskady spływającej wody, w której odbijały się tęczowe refleksy. Westchnąłem cicho.
— Agrest... - zacząłem nieśmiało, acz kusząco, przyciągając tym samym uwagę samca. - Co ty do mnie czujesz?
— Ach, Konwalio...może raczej porozmawiajmy o tym, co ty czujesz do mnie? - odfuknął ze zbolałą miną. - Tę kwestię wałkujemy już tyle razy, że zaczyna mi się to nudzić.
— Lubisz nagłe zwroty akcji, co? - zadałem pytanie retoryczne z szerokim uśmiechem. - Agrest, pobierzmy się. - rzekłem łagodnym, rozmarzonym tonem, diametralnie różnym od poprzedniej wrednej nuty. Basior spojrzał na mnie trochę jak na wariatkę, trochę jak na anioła.
— Że co proszę?
— Pobierzmy się. Dzisiaj. Teraz. - wtuliłem się z błogą miną w futro wilka, ten jednak odepchnął mnie delikatnie od siebie.
— No proszę, nagle zachciało ci się wiązać? Co ty tam wcześniej mówiłaś? "Lubię cię, lubię, ale po co sobie zamy..."
— Kobieta zmienną jest. - przerwałem prędko nadchodzącą tyradę pół żartem, pół serio. - Po prostu potrzebowałam trochę czasu, żeby sobie wszystko poukładać w głowie...sam wiesz, że miłość to skomplikowana sprawa. Nie chciałam w pośpiechu popełnić błędu, a przy okazji wciągnąć w to ciebie. Jesteś tym jedynym, po co mi dłużej czekać, gdy już wszystko wiem?
— Błędu? Ślub ze mną jest dla ciebie błędem?
— Nie, proszę, przestań się teraz droczyć. Kiedy będziemy już partnerstwem, nic i nikt nam już nie przeszkodzi. Poza tym jako partnerka Alfy mogłabym zdziałać sporo dobrego dla watahy, nie sądzisz? Mam już dosyć tych rozterek...kocham cię Agrest, i tyle. - odwróciłem głowę, przenosząc wzrok na rozkwitające, różane krzewy. Niektóre pąki już odkrywały powierzchowną zapowiedź niewypowiedzianego piękna. Trwaliśmy tak długą chwilę w ciszy - sekundy, minuty, może i godziny...ale w końcu poczułem, jak łapy basiora obejmują mnie w talii, i w tym samym momencie nasze wargi zetknęły się w namiętnym pocałunku. Z początku nie odwzajemniałem go w pełni, nie będąc jeszcze w pełni przyzwyczajonym do zamiany ról, ale później dałem się ponieść tej pasji.
~~~
Radosne powitania, owacje, gratulacje, plotki, śmiechy, krzyki, płomienne mowy na naszą cześć, ziemia mokra od wysokoprocentowych cieczy, żar spoconych, roztańczonych ciał, przepych, balanga - krótko mówiąc, jedna, wielka ekstaza, trwała mniej więcej od połowy popołudnia do północy. Mniej więcej od tego momentu zmęczeni "goście" - praktycznie sami członkowie watahy, prawdziwych było ledwie kilku - zaczęli rozchodzić się do swoich legowisk. Wśród większości pospólstwa radość była szczera i niewinna, co poniektórzy jedynie wyglądali na głębokich analizatorów. Doprawdy dziwna ta kultura wschodu. Ale nie to teraz zajmowało mój umysł.
Teraz już oficjalnie jako małżeństwo skierowaliśmy swoje kroki do naszej wspólnej jaskini. Pośród czarnej nocy, otulającej wszystko kołderką nieprzeniknionego mroku, tłumiącego wszelkie jęki i ochy, dającego niezachwiane poczucie bezpieczeństwa, wszystko było dwa razy przyjemniejsze. Byliśmy w trakcie jednej z zabaw, kiedy zupełnie znienacka zrzuciłem z siebie poruszającego się basiora. Jedynie szybkie działanie bez chwili zwątpienia było w stanie przeważyć siłę fizyczną. Doskoczyłem do ofiary z odsłonionymi kłami i zjeżoną sierścią.
— Co...Konwalia?! - krzyknął zaskoczony wilk, podejmując próbę odepchnięcia mnie. Było już jednak za późno. Przycisnąłem delikwenta całym ciałem do ściany, równocześnie zaciskając mocno łapy na jego szyi. Czułem wręcz pod palcami, jak powoli wraz z bolesnym jękiem uchodzi z niego życie.
— Zadarłeś z nie tym przybłędą. - mruknąłem mu do ucha, z satysfakcją obserwując, jak wściekłość wypływa na oblicze wroga. On drżał w agonii, ja - w amoku. Wszystko odbywało się w absolutnej ciszy, toteż prawie że podskoczyłem, kiedy nagle usłyszałem szuranie piasku przed jaskinią. Błyskawicznie spojrzałem w tamtą stronę, nie zwalniając mimo to uścisku.
— Mundus...? - rzekłem, podkreślając każdą sylabę, mrugając parę razy oczami, aby upewnić się, że to nie halucynacje ze zmęczenia.
Ale nie; błękitna czapla stała tu przy wejściu, w świetle księżyca, otulona czerwonym szlafrokiem, z kieliszkiem wina i moją czaszką na łbie, jak gdyby nigdy nic.
— Niech żyje reżim WSC!
~~~
Otworzyłem szeroko oczy i wziąłem parę głębokich wdechów. Dotknąłem od razu głowy, jednak moja czaszka, uszy, łapy i wszystko inne było na swoim miejscu. Westchnąłem ciężko, wyglądając na zewnątrz, w znajomy gąszcz lasu, pogrążony jeszcze w ciemnościach. Co ja ostatnio piłem? To musiało być mocne. Wyobraźnia, podświadomość i zioło to chyba nienajlepsze połączenie. Aczkolwiek...szkoda, że to był tylko sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz