sobota, 14 marca 2020

Od Etain

Oczy otworzyłam w okolicach świtu, o godzinie, w której słońce nie zdążyło jeszcze wysunąć się zza horyzontu, ale niebo przybrało już pogodny odcień jasnego błękitu, zrywając na dobre z granatem nocy. Podniosłam się, bezwiednie stuknęłam pazurami o ziemię, po czym przeciągnęłam się szybko niczym kot, występ kończąc niezgrabnym przeskokiem z łapy na łapę. Nie, nie mogłam powiedzieć, że zaczęłam się starzeć, raczej, że zdążyłam się zasiedzieć. Nie wiedziałam, czy chodziło o długie miesiące zimy, jakie mieliśmy za sobą, czy długie miesiące spędzone przeze mnie w jednym miejscu. Te lasy powoli stawały się nudne…
Nudne czy nie, znajome czy nieznajome, dłuższy pobyt w jaskini, o ile dało się go jeszcze wydłużyć, nie byłby dla mnie niczym dobrym, toteż na jednym oddechu wyskoczyłam z groty. Później tylko tak pochopne działanie okazało się niewielkim błędem, bowiem nie pokonawszy więcej niż sto metrów drogi, zawróciłam, by wygrzebać spod sterty manatków ulubiony nożyk. Wsunęłam go za opaskę na łapie, po czym wróciłam na zewnątrz. Może dzisiaj była ta pora, żeby coś wypatroszyć. Ćwiczeń z anatomii nigdy nie było za wiele.
Mknęłam przez blady od świtu las z gracją tancerki, zgrabnie omijając chude drzewa. W głowie miałam plan udania się nad rzekę, szybko jednak przypomniałam sobie, że nie lubiłam w życiu niczego planować. Jasne stało się to w momencie, w którym przeskakując nad niewielką skarpą, tuż przed lądowaniem usztywniłam nagle łapy. W wyniku tego, zamiast wylądować na nich, padłam bezceremonialnie na brzuch.
Ignorując iskierkę bólu, przewróciłam się na plecy. Nabrałam w płuca zimnego, porannego powietrza. Nad moją głową budziło się do życia niebo, a wiatr śpiewał gdzieś pośród zaspanego lasu.
Leżałam na mokrej ziemi, nie myśląc o niczym. Jakiś czas później na niebie pojawiło się słońce, a na ziemi basior. Jakiś samiec przechodził między drzewami kilka metrów na prawo.

< Ceres? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz