Nudne czy nie, znajome czy nieznajome, dłuższy pobyt w
jaskini, o ile dało się go jeszcze wydłużyć, nie byłby dla mnie niczym
dobrym, toteż na jednym oddechu wyskoczyłam z groty. Później tylko tak pochopne
działanie okazało się niewielkim błędem, bowiem nie pokonawszy więcej niż sto
metrów drogi, zawróciłam, by wygrzebać spod sterty manatków ulubiony nożyk.
Wsunęłam go za opaskę na łapie, po czym wróciłam na zewnątrz. Może dzisiaj była
ta pora, żeby coś wypatroszyć. Ćwiczeń z anatomii nigdy nie było za wiele.
Mknęłam przez blady od świtu las z gracją tancerki, zgrabnie
omijając chude drzewa. W głowie miałam plan udania się nad rzekę, szybko jednak
przypomniałam sobie, że nie lubiłam w życiu niczego planować. Jasne stało się
to w momencie, w którym przeskakując nad niewielką skarpą, tuż przed lądowaniem
usztywniłam nagle łapy. W wyniku tego, zamiast wylądować na nich, padłam
bezceremonialnie na brzuch.
Ignorując iskierkę bólu, przewróciłam się na plecy. Nabrałam
w płuca zimnego, porannego powietrza. Nad moją głową budziło się do życia
niebo, a wiatr śpiewał gdzieś pośród zaspanego lasu.
Leżałam na mokrej ziemi, nie myśląc o niczym. Jakiś czas
później na niebie pojawiło się słońce, a na ziemi basior. Jakiś samiec przechodził
między drzewami kilka metrów na prawo.
< Ceres? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz