Westchnąłem ciężko, gwałtownie siadając w miejscu, w którym wcześniej stałem.
- No dobrze. Co zatem robimy? Będziemy siedzieć nad jesiorem przez całą noc?
Nasze spojrzenia się spotkały. Wadera niezauwazalnie wzruszyla ramionami. Ponownie westchnąłem, tym jednak razem trochę ciszej. Zawsze myślałem, że jestem raczej nerwowy, ale takie sytuacje dawały mi jasno do zrozumienia, że chwilami miałem aż nazbyt świętą cierpliwość. Nieskromnie powiedziawszy.
- Nieee, na to nie mogę przecież się zgodzić - pokręciłem głową i skrzywiłem się lekko - muszę jak najszybciej powiadomić służby o morderstwie. A ciebie przecież tu nie zostawię, bądź co bądź nadal jesteś więźniem i to bardzo podejrzanym.
A gdyby tak jednak ją tu zostawić? Niech siedzi, jeśli naprawdę nie ma siły, by iść dalej. Jeśli naprawdę nie ma.
- No dobrze... raz jeszcze. Zostawię cię tu na chwilę, bo sam muszę zgłosić to reszcie. Ale jeśli zawiedziesz moje zaufanie... - wolno wyciągnąłem łapę w jej stronę - to naprawdę skończą się elizejskie pola beztroski. Wszędzie tu mamy swoich, pamiętaj. Nikt cię nie ukryje tak, żeby ktoś inny nam nie doniósł. A w tym stanie... bez urazy, daleko nie uciekniesz. Zresztą, po co byś miała.
- Tak, tak - zbyła moje ostatnie słowa krókim kiwnięciem głowy i wstała słabo - to ja położę się pod tamtymi krzewami. Nie przejmuj się tak.
Zatrzymałem się, by ostatni raz obejrzeć za siebie i sprawdzić, czy Talaza wciąż była w tym samym miejscu. Wśród splątanych gałęzi trudno było dojrzeć nawet jej fragmenty, ale widziałem, że padła na ziemię, mniej więcej jak nieżywa.
- Hej, mamy następne zwłoki - oświadczyłem, wchodząc do jaskini przesłuchań w WWN. Był już pewnie środek nocy, gdy więc nikt nie odpowiedział, zacząłem zastanawiać się, czy ktokolwiek pełni dziś służbę nocną na posterunku. Było nas, to jest, śledczych odpowiedzialnych za posterunek w WWN, tylko trzech. W zasadzie nie powinienem sam siebie liczyć, bowiem nigdy nie należałem do tej watahy i nicne dyżury nie należały tam do moich obowiązków. Ponieważ pozostałych dwóch nie było zdolnych do nieprzerwanej pracy dniami i nocami, część nocnych obowiązków zrzucali na zwykłych strażników. Ci z kolei, ponieważ oficjalnych dyżurów rzecz jasna nikt nie ustalił, czasem tylko pokazali się na miejscu, zazwyczaj pozostawiając go w opiece jedynie dobremu losowi. Nie muszę chyba tłumaczyć, że do ponad godzinnej wyprawy na południe skłonił mnie brak jakichkolwiek nocnych wart w naszej WSC.
- Silwestr! - rzuciłem dosyć głośno, wolno zbliżając się do wciśniętego w kąt wilka. Szybko, choć zaspanym gestem podniósł głowę, wzrokiem szukając mnie w ciemności. Cieszyłem się, że tej nocy dobry los lub wewnętrzne poczucie obowiązku postawiło na mojej drodze jednego ze śledczych.
- Co masz? Co?
- Laboni, jedna wadera z naszej watahy. Jakieś dziwne rany, przypominają cięte.
- O nie, mieliśmy tu już wystarczająco problemów z wariatami traktującymi ofiary nożem - basior wstał powoli i przeciągnął się - chodź, zobaczymy.
Silwestr był analitykiem śledczym. Jedynym takim specem w obrębie naszych watah, niezwykle obowiązkowym i trwającym na posterunku, nawet pomimo żartobliwych docinków ze strony Brusa. Jego zdolności przydawały się właśnie w takich sytuacjach. Gdy jednak stanęliśmy nad ciałem, pochylił się nad nim, jak ja wcześniej, podumał, chrząknął niepewnie i powiedział:
- To nie cięte. Bardziej jak pęknięcia... czy choroba wie, co, mięśnie wyglądają na nienaruszone. Tylko strasznie to duże, jakby... sam nie wiem, co się stało.
- Aha - mruknąłem - zabieramy ją do dokładnej analizy?
- Można, ale to co widzę, mówię ci teraz. A ona już mniej rozłożona nie będzie. Obawiam się, że nie ma sensu.
- Trudno, rano ogłoszę rozpoczęcie śledztwa w WSC.
- Cze - przyzwyczajony do szybkiego kończenia swoich obowiązków, machnął łapą na niezbyt entuzjastyczne pożegnanie i skierował się z powrotem na południe. Westchnąłem i zająłem myśli poszukiwaniem Talazy, która okazała się zmienić położenie na kilkanaście metrów bardziej odległe od miejsca, w którym ją zostawiłem. Nie pytając o powód, zmęczony ległem nieopodal.
- I co? - zapytała cicho.
- Nadal nic nie wiadomo. Jutro, gdy odstawię cię do jaskini wojskowej, otwieramy śledztwo.
Po chwili ciszy spojrzałem na nią, w oczekiwaniu na odpowiedź. Chyba już spała.
Nad ranem, podobnie jak poprzedniego dnia, zostałem wyrwany ze snu przez osobę trzecią. Niemrawo otworzyłem oczy i z grzbietu przewróciłem się na bok i mrużąc ślepia obiegłem wzrokiem wciąż jeszcze ukryty we względnej ciemności las.
- Mundus? - wybełkotałem w półśnie - a ty co tu robisz...
- Chyba nienajlepiej spałeś, co? A nie, nie przeszkadzaj sobie, Szkiełku mój drogi - wzruszył ramionami, siadając obok - obudziłem cię?
- Oj, co chcesz - z cichym sapnięciem rzewróciłem się na drugi bok - wiem, że coś chcesz.
- Wiesz, wróciłem sobie wczoraj przed wieczorem do jaskini wojskowej, żeby dowiedzieć się, czy nasz areszt ma trochę miejsca na twoją zatrzymaną. I zgadnij, czy ma?
- Yyy - sprowokowany do intensywniejszego myślenia, w końcu zdołałem zupełnie otworzyć oczy - ma?
- Absolutnie tak. Więc co zrobił ten idiota, twój przyjaciel?
- Że... że ty? - nieprzytomnie zmarszczyłem brwi.
- Postanowił jak ostatnie cielę zaufać rozsądkowi Szkła.
- Ej, Mundek, czy ja cię kiedyś zawiodłem?
- Obawiam się, że w takim razie nie zgadniesz, co zrobił Szkło.
Na moje pytające i chyba już trochę nerwowe spojrzenie odpowiedział ze swoim nieco cierpkim uśmiechem.
- Spotkałeś się dziś już może z Talazą?
Talaza, Talaza... zaraz, co?
- Jasny szlag, zupełnie zapomniałem - gwałtownie wyprostowałem nogi i ze drżeniem rozciągnąłem nierozgrzane jeszcze mięśnie, na chwilę przybierając coś na kształt kociego grzbietu. Nagle coś zakłuło mnie w brzuch. Opuściłem głowę, szukając tego, co zaatakowało. Na ziemi nie było jednak niczego, oprócz skapującej z mojej rany krwi.
Usiadłem. Wyglądało na niewielkie skaleczenie, ale dosyć mocno bolało.
- To ten... - zacząłem mówić, zanim jeszcze udało mi się oderwać wzrok od dziury w skórze - chcesz mi powiedzieć, że po prostu zwiała?
- Ja? Skąd. Wyglądasz, jakbyś sam doszedł do tego wniosku. Myślałem, że ją tu utopiłeś, albo coś... - chyba lekko przekrzywił głowę, uważniej mi się przyglądając - Szkło, wszystko dobrze?
- Tak, w porządku - dopiero teraz podniosłem wzrok i przypomniałem sobie o magii uśmiechu - powinniśmy jej poszukać. Jakie są szanse, że wciąż jest w WSC?
- Wypadałoby wziąć pod uwagę, że nawet, gdyby chciała, nie byłaby raczej dostatecznie żywa, by w przeciągu dwóch czy trzech godzin przedrzeć się przez terytoria naszych sąsiadów. Mało prawdopodobne, by w ogóle dotarła do granicy.
- Zatem idziemy - wstałem ociężale i otrzepałem się z piachu i wilgoci.
- Gdzie?
- Nad morze.
To nie był chyba mój najlepszy dzień. Pomimo, iż pogoda była ładna, a spacer mógł być bardzo przyjemny, nie rozbudziłem się ani trochę, a w dodatku po niedługim czasie zacząłem zataczać.
- A więc jednak - mruknąłem, siadając obok wadery. Popatrzyła na mnie pytająco. Potem przez chwilę razem wpatrywaliśmy się w fale.
Nagle poczułem to znowu. Jedna z moich łap w nieprzyjemnym, półświadomym przykurczu powędrowała do przodu. Tym razem gdzie indziej. Tuż pod szyją, na piersi.
- Przepraszam na chwilę - syknąłem i powoli pokuśtykałem w miejsce, gdzie plaża łączyła się z lasem.
- Dobra, jednak nie wszystko jest w porządku - skomentowałem zaniepokojone spojrzenie towarzysza stojącego w cieniu i opierającego się o jedno z drzew - widziałeś kiedyś coś podobnego? - wskazałem na skaleczenie pod szyją - jakby coś niewidzialnego zaczynało mnie ciąć, nie wiem, jak inaczej to wytł...
- Panie Święty, Szkło, nie zbliżaj się! - w panice odskoczył, niemal przewracając się na wystających z ziemi korzeniach - co... cofnij się - wyciągnął skrzydło w moją stronę. Kompletnie zaskoczony, zrobiłem krok w tył.
- Co jest? - wydusiłem zdumiony.
- VCIG*, tyle czasu... znowu mamy ten syf na pokładzie - zawahał się przez chwilę i rozkazał - do jaskini medyka, natychmiast. I weź ją ze sobą - skinął głową na siedzącą wciąż na brzegu waderę.
< Talazo? >
* Patrz: VCIG
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz