- Przecież ty jesteś trędowaty – krew z kawałka mięsa
zatrzymanego na języku zaczęła spływać mi do gardła, dlatego szybko go przełknęłam
– Ale ja też, więc teraz możemy już tylko trzymać się razem – to mówiąc,
przesunęłam zwierzęce truchło bardziej w jego stronę, ze wszystkich sił
starając się nie spojrzeć przy tym na płytkie pęknięcie szpecące jedną z moich
łap, które wytknęła wczoraj medyczka. Nie udało mi się.
Szkło milczał, zupełnie jakby teraz to on stracił
umiejętność rozumienia wilczego języka. Zaśmiałam się więc krótko i
beznamiętnie.
- Wybacz. Ta cała kwarantanna mi nie służy – otarłam łapą
czoło, po czym odwróciłam się, by wyjrzeć poza sterylną jaskinię – Naprawdę
chciałabym się stąd wydostać.
Z braku lepszego zajęcia oraz odpowiedzi ze strony nieco
skołowanego basiora, wolno oderwałam zębami kolejny kawałek przyniesionej nam
zwierzyny, by przeżuwać go przez dłuższą chwilę. Może powinnam poprosić
medyczkę o miętę czy chociaż jakąś trzcinkę.
- Dziwne, że jedyne wieści o świecie poza tymi ścianami
dostaję od tej czapli – rzuciłam.
- Słyszałaś naszą rozmowę?
Obróciłam łapę w powietrzu, by zaznaczyć, że tylko jej
niewielką, acz jakkolwiek istotną część.
- Szkoda, że nikt mnie nie odwiedza. Doprawdy, że też nie
mogłam przed tym wszystkim dostać dnia czy dwóch, by móc zawiązać jakąś
przyjaźń z tutejszymi – uśmiechnęłam się gorzko, zupełnie ignorując fakt, że
gdybym nie siedziała tutaj, to siedziałabym w areszcie.
- Przynajmniej ja tu jestem – uśmiech basiora był dla
odmiany prosty i przyjazny.
- Przynajmniej ty tu jesteś – powtórzyłam cicho,
odwzajemniając szczery gest.
Oczyszczanie kości z mięsa z przerwami na głupie komentarze,
którym mój towarzysz niedoli przysłuchiwał się mniej lub bardziej uważnie,
zajęło mi jeszcze kilka godzin, aż do wczesnej pory wieczornej. Wraz z jej
nadejściem oddaliłam się gdzieś w głąb jaskini, gdzie opadłam bezwładnie na
plecy. Trwając w tej pozycji jak kamień, przypatrywałam się bezmyślnie swoim
łapom, głośno skarżąc się na nudę i brak zajęć. Czekałam na powrót medyczki
albo któregokolwiek z jej pomocników czy zastępców, by i w ich obecności
skrytykować brak rozrywek i poprosić o przyniesienie jakiejś książki czy nie
wiem, broni. Czegokolwiek czym można byłoby zająć myśli i łapy, nim do reszty
mi odbije i postanowię wybiec prosto przez kamienny łuk ku upragnionej
wolności. Szkło nie podzielał moich skarg i opinii, od pewnego momentu w ogóle
przestał się odzywać. Najpewniej spał, ale koniec końców nie zdecydowałam się
wstać, czy chociaż wyjrzeć, by się ku temu upewnić.
Następnego poranka zrozumiałam, co mógł czuć zmęczony
basior. Prawda, że tamtej nocy moje urywane monologi prowadziłam grubo po
godzinę wilka, lecz nawet mimo to w końcu oddałam się snom, zyskując przyzwoite
kilka godzin odpoczynku. W żaden sposób nie wpłynęły one jednak na moje
samopoczucie, tak naprawdę czułam się jeszcze bardziej zmęczona, niż byłam
zeszłego wieczora. Moje powieki zdawały się ważyć tonę, drugi taki ciężar
zwaliły na moje plecy zastygłe mięśnie przypominające pordzewiałe żelazo. W
ciągu nocy moja skóra pękła w kilku miejscach, przyprawiając mnie teraz o
uciążliwe swędzenie właściwie na całej powierzchni ciała. Nawet obfity, dobry
posiłek, jaki wczoraj dostałam, nie polepszył sytuacji, przeciwnie, ciążył mi
teraz w żołądku niczym kamień. Nie minął nawet kwadrans, kiedy ból brzucha stał
się nie do wytrzymania. Pchana naturalnym odruchem, chwiejnie podniosłam się na
cztery łapy, z trudem unikając upadku, nie zdążyłam jednak odbiec daleko, nim
wszystko, co zjadłam wczorajszego popołudnia, wylało się na schludne podłoże.
Szkło już nie spał; trudno powiedzieć, czy obudził się jakiś
czas temu, czy może dopiero osobliwe dźwięki wyrwały go ze snu, tak czy inaczej
dał znać o swojej obecności dziwnym jękiem, po czym pobiegł w moją stronę.
Identyczne reakcje zaprezentowały medyczka i jej biała asystentka, które akurat
pojawiły się w wejściu, może z porannym posiłkiem.
Gdy było po wszystkim, wyprowadzono mnie i Szkło nie dalej
niż pół metra na zewnątrz jaskini. Faith została w środku, sprzątając bałagan,
Etain natomiast podawała mi na powietrzu jakiś pośpiesznie przygotowany ziołowy
napój. Gdybym była w lepszym stanie bez trudu umiałabym powiedzieć, z czego
dokładnie był zrobiony, teraz jednak ledwo zdawałam sobie sprawę z tego, że
żyję. Czerń mieszała się z bielą, wszystko było przeraźliwie chłodne, a moim
ciałem co chwilę wstrząsały drgawki.
Ocknęłam się z powrotem w jasnej jak księżyc jaskini. Z
białych ścian wyrastały szmery, a cienie tańczyły po pomieszczeniu jak duchy
wokół ogniska przy święcie przesilenia. Skądś znałam to miejsce.
- Ellis? Mamo? – szepnęłam, gdy coś poruszyło się w świetle.
Zamiast odpowiedzi otrzymałam wodę w drewnianym naczyniu.
Dziwnie spragniona, wypiłam wszystko, po czym wróciłam do snu.
Obudził mnie intensywny, przyjemny zapach dobiegający z
bardzo bliska. Jego źródło zdawało się być na wyciągnięcie łapy. Kiedy
otworzyłam oczy, ujrzałam przypieczone ptasie mięso zostawione nie dalej niż
metr od mojego boku. Podniosłam się ostrożnie, po czym szturchnęłam je łapą.
Choć od razu zaburczało mi w brzuchu, nagle ogarnęło mnie silne obrzydzenie,
przez które szybko odwróciłam oczy od mięsa. Mój wzrok napotkał wtedy Szkło, który
stał teraz gdzieś bliżej okrytego ciemnością wejścia, kończąc własny posiłek.
Przemierzyłam jaskinię, by usiąść obok niego. Przywitał mnie
zdziwionym wzrokiem, przez co odwróciłam swoje spojrzenie, śmiejąc się cicho z
zażenowania.
- Nic nie piłam, obiecuję – zażartowałam - Trochę się tylko
przejadłam. Przepraszam.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, może wybaczeniem.
- Martwiłem się.
Zerkając ponownie w jego oczy, dostrzegłam odbijające się w
nich zmęczenie, podkreślone przez podkrążone powieki. Nie wiedziałam, czy to
możliwe, ale basior wydawał mi się też trochę chudszy. Westchnęłam
melancholijnie, opierając się o kamienną ścianę. Utkwiłam wzrok w gwiazdach
widocznych na czystym niebie.
Następny dzień był równie smutny, jak tamten wieczór. O szarym
poranku odwiedziła nas medyczka, by opatrzyć nasze rany i przynieść jakieś
rzekome lekarstwa. Dziwnie milcząca, nie przyniosła natomiast żadnych dobrych
wieści, powstrzymując się od komentowania stanu naszego zdrowia. Później
pojawił się Mundus, który przez dobrą godzinę rozmawiał ze Szkłem na zewnątrz
jaskini, podczas gdy ja leżałam pod jedną z wewnętrznych ścian, żując liście
mięty, które koniec końców wyprosiłam od medyczki.
Piątego albo szóstego dnia, kiedy straciłam już dokładną rachubę czasu, po porannej wizycie Etain podeszłam do wejścia jaskini, by pogrzać się trochę w promieniach południowego słońca. Po upływie chwili zawołałam Szkło. Zerkając to na niego, to na upojony wiosną świat rozkwitający tuż poza zasięgiem mojej łapy, powiedziałam:
- Słuchaj, Szkło, jeśli umrę…
Basior wyglądał co najmniej tak, jakby zobaczył ducha, a
osłabienie chorobą tylko potęgowało ten efekt.
- Nie umrzesz.
Uśmiechnęłam się pod nosem. Naprawdę nie lubiłam panikować,
ale minęło ile, niecałe dwa lata, odkąd ostatnio przechodziłam zakaźną chorobę
i cudem udało się zwrócić mi życie. Szanse na to, że uda się i tym razem, były, powiedzmy sobie szczerze, niewielkie, szczególnie że byłam o połowę chudsza od
basiora, a od czasu dzieciństwa łapałam infekcję za infekcją.
- Jeśli umrę – powtórzyłam stanowczo, wciąż uśmiechając się
delikatnie – To… nie chcę niczego żałować. Nie chcę umierać z myślą, że czegoś
jeszcze nie próbowałam.
Odwróciłam się w stronę słońca, a wzrok basiora powędrował w
ślad za moim.
- Chciałabyś…
Urwał nagle, gdy bez uprzedzenia polizałam go delikatnie po
pysku.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz