Było już dobrze po południu, gdy wlokłem się znów za nieurodziwym pochodem, rozmyślając, jak zgrabnie zakończyć całą tę trudną sytuację. Przy okazji zacząłem zastanawiać się, do jakiej z pobliskich lub nieco bardziej odległych watah mógł należeć tamten skubaniec.
Na pewno nie WSJ. Na pewno nie WWN. Odpadają tereny siedziby głównej NIKL'u, kogoś takiego... kogoś takiego poznaje się od razu, zwłaszcza, gdy przypadkiem jest się mną.
A może to ktoś od Cieni? Nie byłoby dobrze, zbyt mało o nich wiem.
Zaraz, jak się nazywały tamte wilki, do których kiedyś wybraliśmy się w podróż dyplomatyczną? Wataha Białej Pani? Chyba tak.
W głowie szybkie sprzątanie, a w tym, co niegdyś błędnie nazywałem duszą, szybki rachunek sumienia. Jak wiele mogłem stracić, jeśli skopię kogoś zbyt dużego? W tamtej chwili chyba nic. Nie miał żadnych argumentów, którymi mógłby oskarżyć nas o bezpodstawne zatrzymanie. Krzywdy żadnej też mu nie zrobiliśmy...
Patrzcie go, natknął się na Konwalię. Tak, w jej jaskini. Właściwie, praktycznie w naszej jaskini. W mojej jaskini. Na mojej ziemi.
Zatrzęsło mną nieprzyjemne uczucie zazdrości. Rozmawiali ze sobą pod moją nieobecność. Sam mógł napełnić po brzegi worek ze swoim, jak widać po jego ozdobach, specyficznym pragnieniem estetyki i zaspokoić ewentualne, burżuazyjne umiłowanie piękna. Gdy tak bezczelnie rzucił jej święte imię, niczym nazwę pierwszego lepszego drzewa, wyglądał prawie jak ktoś, kto byłby w stanie zawrócić jej w głowie jakąś głupią opowieścią o nieznanych lądach i dziwnych przygodach. Zaraz... a może to nie byłoby wcale takie złe? To znaczy, oczywiście byłoby bez wątpienia tak czy inaczej. Ale gdyby tak spróbować powołać się nawet na to i owo, czego nie ma, może dowiedziałbym się czegoś więcej?
Nie. Nie, nie powinienem nawet tego rozważać. Tamten basior stał się tylko robaczkiem, którego należało zwyczajnie się pozbyć. A wcześniej co najwyżej spróbować dokładniej przesłuchać.
- Czy on powiedział, że zna Konwalię? - przez kilka sekund czekałem na potwierdzenie tego i tak już faktu. Jak się spodziewałem, on sam powtórzył pierwszy.
- Tak. Spotkałem ją, chwilę rozmawialiśmy.
- No cóż, to w żadnym wypadku nie brzmi, jakby cokolwiek wyjaśniało - równocześnie położyłem łapę na lopatce jednego z prowadzących basiora strażników, aby ruszył ponownie, tym razem skręcając jednak trochę w lewo.
- A o czym mam jeszcze opowiadać? Nie znam jej nawet od tygodnia - aresztowany chyba przewrócił oczyma.
- Tej dziewczyny, znaczy, praktycznie nie znasz.
W milczeniu szliśmy przez dłuższą chwilę.
- Czy dostanę wreszcie odpowiedź?! - warknął nagle, zatrzymując się gwałtownie - kiedy odzyskam wolność? Po rozmowie z odpowiednimi organami chyba najwyższy czas? Wszystko już wiecie?
- Bez pośpiechu. Za chwilę. A właściwie... - rozejrzałem się. Byliśmy na granicy lasu wysuniętego najbardziej na zachód. Westchnąłem. Byłem niemal pewien, że w razie gdyby przybysz zechciał spędzić jeszcze kilka dni w okolicy, nasi koledzy z WSJ zajmą się nim stanowczo lepiej, niż nasze służby porządkowe - spływaj - gestem nakazałem strażnikom puścić wilka, na co jeden z całej siły popchnął go, prawie przerzucając przez mały krzew jałowca - i żebym więcej nie widział cię w WSC. A w razie gdyby... przyjaciele, jeszcze dziś przekażcie wszystkim strażnikom z obu watah, aby nie pozwolili mu przekroczyć granicy i pałętać się po naszych terenach.
< Atsume? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz