Kątem oka już cały czas obserwowałem waderę. Poszła popływać, nie miałem pojęcia, jakim cudem zdołała to zrobić i dlaczego, ale nie chciałem przeszkadzać jej w realizowaniu tego, po co pokonała tak długą drogę. Wydawać by się mogło, zupełnie absurdalnie.
Gdy postawiła pierwsze kroki w wodzie patrzyłem, jak morze dosięga jej całej. Nie trwało nawet chwili, zanim zaczęła wycofywać się z jękiem, próbując na powrót dostać się do brzegu. Powiem szczerze, że byłem bardzo ciekawy, co kierowało nią... w zasadzie przez cały ten czas, odkąd zobaczyłem ją jako zatrzymaną agresorkę w Watasze Wielkich Nadziei, aż do teraz, gdy bez sił poddawała się żywiołowi, który bez litości gryzł jej świeże rany.
Kiedy zawróciła do brzegu zobaczyłem, że jej słabe łapy niepostrzeżenie zaczynają być znoszone przez bieg wody. Nastawiłem uszu. Nagle większa fala przykryła ją całą.
Westchnąłem w duchu i szybkim krokiem zbliżyłem się do miejsca, gdzie pod wodą widać było jeszcze sierść wilczycy. Woda była zimna i nieprzyjemna, ale do jakiego stopnia można roztkliwiać się nad własnym ciałem? Kiedy jest potrzeba, po prostu się je wykorzystuje.
Starając się zrobić to jak najbardziej delikatnie, chwyciłem waderę za skórę na karku, który wydawał się najbardziej dostępnym miejscem. Zapierając się łapami o niestabilny, miękki piach, zacząłem tyłem kierować się do brzegu. Po kilku sekundach Talaza stanęła w końcu pewnie na ziemi i zadrżała, kaszląc i pozbywając się resztek bardzo słonej wody w przełyku.
Splunąłem na piach. Trudno powiedzieć, czy bardziej chciałem w końcu coś zjeść, czy pozbyć się kilogramów soli z sierści.
- Chodź - rzuciłem, odchrząkując - idziemy na kolację. Po drodze wstąpimy nad jezioro, chyba oboje musimy doprowadzić się do porządku.
Nie czekając na jej wiecznie nieosiągalną odpowiedź, wolno ruszyłem przed siebie. W lesie przynajmniej tak nie wiało i naokoło nie roznosił się drażniący, morski zapach.
Dreptaliśmy przed siebie, mokrzy i posoleni, aby w końcu dotrzeć nad bardziej przyjazny zbiornik. Było ciemno i cicho, jedynie nieliczne gwiazdy przebijające jak igły poduszki z chmur spoglądały na nas z wysokości.
Gestem wskazałem Talazie, aby poszła pierwsza.
Gdy podążyłem za nią i zanurzyłem się w wodzie, coś białego, leżącego kilkanaście metrów dalej, na brzegu, przykuło moją uwagę. Nieco zaniepokojony podszedłem bliżej. Pierwszym, co poczułem, była krew. Następnie rozpoznałem. To Laboni, jedna z wader należących do naszej watahy. Była martwa.
Wszystko wyglądało dość klasycznie. Liczne rany na ciele sugerowały walkę lub zabójstwo. Choć panował już prawie zupełny mrok, schyliłem się i z bliska przyjrzałem ciału. Wszystko było w porządku, gdyby nie to, że obrażenia przypominały rany cięte.
Za moimi plecami usłyszałem kroki.
- Idziemy? - zapytała Talaza, otrzepując się z wody. W zamyśleniu kiwnąłem głową. Gdy odwróciłem się i spotkałem zaciekawiony wzrok wilczycy, wyjaśniłem szybko:
- Później się tym zajmę, wygląda na morderstwo. Inni śledczy muszą się o niej dowiedzieć. Na razie zobaczymy, czy masz już przygotowane jakieś miejsce na nocleg i coś do zjedzenia.
< Talaza? Nie przeszkadzaj sobie tym ciałkiem, taki tam drobny plan :* >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz