niedziela, 22 marca 2020

Od Tiski - "Ktoś mały", cz. 3

Znieruchomiałam przerażona, wiedząc, co się dzieje. W tej samej chwili poczułam gwałtowne szarpnięcie, gdy drapieżnik chwycił mnie w swoje przydługie szpony. Wredny padalec w ptasim wcieleniu pewnie tylko czekał, aż stanę się pięć razy mniejsza. Nie wiem, czy jestem bardziej zła na niego czy na siebie. Nie było to jednak istotne, gniazdo musi znajdować się niedaleko, więc mam mało czasu na opracowanie jakiegoś sensownego planu działania. Szpony bezlitośnie wbijają mi się w ciało, futro lepi się od krwi. Powinnam już nie żyć, ale jakoś wcisnęłam łapy pod jego palce i z nadwilczym wysiłkiem staram się je odepchnąć, dzięki temu nie mam jeszcze przebitych narządów. Orzeł skrzeczy przeraźliwie, czując mój opór, ale adrenalina krążąca w moich żyłach sprawia, że strach ulatuje, a ja przygotowuję się do walki. Mijamy gęste lasy i po chwili dolatujemy nad urwisko skalne, gdzie na półce uwite jest spore gniazdo. Uśmiechnęłam się pod nosem. Teraz wszystko jest dla mnie "spore". Ptak rzuca mnie na gałęzie. Zrywam się od razu na łapy i zauważam zdziwienie w jego oczach. Jeśli liczył na łatwą ofiarę, to się grubo pomylił. Atakuje, żeby mnie dobić, ale ja z prędkością światła wskakuję na brzeg gniazda, odbijam się i celuję pazurami w jego oko. Trafiony. Podrzuca głowę do góry, wydając z siebie bolesny krzyk. Rozkłada te kilkumetrowe skrzydła, pokazując się w całej swojej okazałości. Ukłucie raczej nie było szczególnie mocne, ale ja nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Nie zwlekam, tylko podskakuję na tyle, żeby dosięgnąć nieosłoniętą szyję. Wbijam się kłami. Trafiony. Nie jest to morderczy cios, moje ruchy z perspektywy innego wilka muszą być słabe i nieporadne, ale to łatwo powiedzieć jak się nie jest wielkości drobnego kota. Z rany leci krew, widzę, jak orzeł się waha. Zazwyczaj u niego tak to nie wygląda. Ofiara jest zabijana w locie, ewentualnie jednym ciosem w gnieździe, potem trwa przyjemna konsumpcja. Tym razem ściągnął niebezpieczeństwo prosto do swojego domu. Teraz musi podjąć decyzję: uciec czy atakować. Nie czekam, aż dojdzie do nieprawidłowych wniosków, tylko z całą mocą, na jaką mnie stać po upiornym locie i w zmniejszonym ciele warczę, jednocześnie przybliżając się do niego. Jestem już przygotowana na atak, ale on zrezygnowany wzbija się w powietrze i odlatuje. Trafiony, zatopiony. Wpatruję się jeszcze przez chwilę w znikający między drzewami kształt. Zostaję sama, patrzę w dół na przestrzeń dzielącą mnie od ziemi i zastanawiam się jak odwrócić tą całą nieprzyjemną sytuację.


To jeszcze nie koniec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz