Wilki mogą mówić różnie, ale ja wierzę w istnienie Opatrzności.
Nie musi to nawet być bóg znany z imienia i obrazu.
Los. Szczęście i Pech. Przeznaczenie. Karma.
Ciężko nie wierzyć w te rzeczy, kiedy świat jest taki dziwny i nieprzewidywalny.
Bywały dni, kiedy nagłym łutem szczęścia wychodziłam bez szwanku z sytuacji bez wyjścia. Nie raz żegnałam się już z życiem, przyparta do muru, który kruszał się nagle i niespodziewanie, jakby dotknięty palcem jakieś Wyższej Woli, ukazując jasną szczelinę, niespodziewaną drogę ucieczki.
Czasem też walił mi się na głowę.
Gdybym miała lepszy dzień, może znalazłabym sposób ucieczki. Nic nawet nie było przesądzone, mogę nieskromnie powiedzieć, że dotychczas niezgorzej radziłam sobie z odpieraniem trójki napastników. Biała wadera leżała już na ziemi, nie dając znaku życia innego niż rzucane w moją stronę trochę zdziwione, a trochę nienawistne spojrzenia, basior o nadzwyczaj przeciętnym wyglądzie, trochę tylko zrujnowanym przez krwawiące rany, odsunął się, by zaczerpnąć powietrza, a ja wciąż miałam szansę wyśliznąć się spod silnych łap skrzydlatej wilczycy.
Rzucałam się jak ryba wyciągnięta na suchy ląd, ignorując pazury wbijające się w moje łopatki. Najwyraźniej jednak wadera grzeszyła ostatnio trochę mniej niż ja, bowiem to jej Dobrzy Bogowie postanowili przyznać zwycięstwo. I to jakie spektakularne! Mój opór opadł w sekundę, wszystko przez nagłe zawroty głowy, które momentalnie unieruchomiły mnie pod łapami przeciwniczki. Nieświadomie przyparłam mocniej do ziemi, starając się złapać oddech. Moment później poczułam znajome drapanie w nosie, a potem stróżkę krwi ściekającą powoli w dół pyska. To oznaczało koniec gry.
Czując rozluźniające się mięśnie pod pazurami, wadera zeszła ze mnie i ostrożnie obeszła mnie dookoła, wymieniając zdziwione spojrzenia z resztą towarzyszy. Zerknęłam na nią znad łapy, którą przyciskałam do krwawiącego nosa.
- Tutejsza? – zapytała zwyciężczyni.
Pokręciłam głową.
- Dlaczego zaatakowałaś Toph?
Uśmiechnęłam się, ostatni raz ocierając nos, po czym chwiejnie podniosłam się na cztery łapy. Zanim Skrzydlata zdążyła zareagować, skoczyłam ponownie na waderę zwaną Toph. Bez trudu udało jej się zrobić unik, a ja runęłam na twardą ziemię z cichym jękiem bólu.
- Co to miało być?! – wykrzyknęła moja rozmówczyni, gotowa ponownie mnie obezwładnić, gdybym wykonała jeszcze jeden ruch. Nic z tego. Nie miałam więcej siły. – Ściągniesz na siebie kłopoty! Dlaczego ją zaatakowałaś?
Milczałam.
- Jak się nazywasz?
- Talaza.
- Po tym, co tu widziałam, wnioskuję, że nie szukasz u nas schronienia?
Pokręciłam głową.
- Dobrze. Zawracaj poza granicę, zanim zajmie się tobą wojsko.
- To… - westchnęłam głęboko – Nie jest takie łatwe…
- Hmm?
- To może trochę dziwnie zabrzmieć, ale, hm, szukam morza.
- Morza? – zdziwiła się.
W milczeniu pokiwałam głową.
- Musiałabyś się dostać na północ, do naszych sąsiadów. Ale po tym, co tu nawyrabiałaś, nie powinnam pozwolić ci zrobić ani jednego kroku więcej wgłąb Watahy Wielkich Nadziei – wadera jęknęła boleśnie, przyglądając się rannym przyjaciołom i trawie pokrytej kropelkami krwi na wzór porannej rosy. W końcu jej wzrok zatrzymał się na mnie. – Widzę jednak, że nie jesteś już w stanie walczyć, więc zrobimy tak. Zabiorę cię do centrum watahy, gdzie prześpisz się w jednej z wolnych jaskiń. Ktoś na pewno będzie cię pilnował. Akurat tak się składa, że gościmy u nas wilka z Watahy Srebrnego Chabra. Jutro rano wraca do domu i może cię ze sobą zabrać. Niech tam zrobią z tobą, co chcą, bylebyś się więcej tutaj nie pokazywała. Zgadasz się?
- Co to za gość?
- Ma na imię Szkło. To śledczy, przybył odwiedzić kolegów po fachu.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz