Obudziłam się później niż zwykle. Coś było nie w porządku już od
momentu, w którym otworzyłam oczy, a mój mózg odzyskał świadomość
posiadania kończyn. Spędziłam kolejne parę minut, zastanawiając się,
gdzie jestem i dlaczego śpię w tak dziwnej pozycji. Nic dziwnego, że
byłam lekko odrętwiała, ale mogłabym przysiąc, że ległam wczoraj pod
drzewem w Skrytym Lesie. Może lunatykowałam? Nigdy mi się to nie
zdarzało, ale jestem młoda, mam czas na nabawienie się jeszcze wielu
zaburzeń.
Wstałam i zastygłam w bezruchu. Na krótką chwilę mój umysł ogarnęła czysta panika, którą mogłam jedynie przeczekać.
– Spokojnie, Lato, zapomniałaś, jak się chodzi, to nie jest nic wielkiego – zapewniłam siebie samą.
Fakt, że stałam na tylnych nogach, nie był nawet tak zadziwiający jak to, że nie miałam żadnego problemu z utrzymaniem równowagi. Moje łapy były jakby nie na miejscu, zarówno te nieszczęsne tylne jak i przednie. Nie czułam też pyska i uszu.
– Skoczę szybko do medyka, może to jakaś infekcja, może jeszcze nie umieram.
Przechyliłam się delikatnie do przodu, żeby wrócić do bardziej naturalnej pozycji i wyciągnęłam przed siebie łapy. Zanim zorientowałam się, że przez noc obrosły w niebieskie pióra, byłam już w połowie drogi do ziemi. W akcie desperacji zrobiłam dokładnie to, co podpowiadał mi instynkt: jedną nogę przesunęłam do przodu, a przednie kończyny żyły już własnym życiem, rozpostarte na boki. Odzyskałam panowanie nad położeniem mojego ciała, właśnie w tej dziwnej pozycji, przypominającej literę „T”, wstrzymując oddech, by nie wciągnąć do płuc kurzu, który jakimś cudem wzbiłam, machając jak wariatka łapami. Wróciłam ostrożnie do poprzedniego układu ciała, nadal mając nadzieję, że to wszystko tylko mi się wydawało. Potrząsnęłam głową, autentycznie zaskoczona, że czucie w uszach magicznie nie powróciło.
– Zwariuję. – Wzięłam głęboki wdech, korzystając z tego, że kurz już opadł i gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc. Uspokoiło mnie to, ale tylko odrobinę. – Jeśli to jest jakiś głupia iluzja, znajdę odpowiedzialnego i zabiję.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ten głos, choć jakby znajomy, wcale nie należy do mnie. Z narastającą obawą przyjrzałam się swoim nogom i skrzydłom. Tkwiłam w ciele niebieskiego bociana, czy jak nazywały się te stworzenia.
– Pięknie, karma dopadła mnie prędzej, niż przypuszczałam. – Rozejrzałam się dookoła. Wyglądało na to, że znalazłam się w zupełnie losowym miejscu, a co gorsza, nie miałam większego pojęcia gdzie. – Czyli przyjdzie mi żyć jako bocian. Mundus umrze ze śmiechu, jak mnie zobaczy, to pewne.
Z fazy zaprzeczenie skoczyłam od razu do fazy akceptacji, ciekawe. Widocznie na gniew jeszcze przyjdzie pora. Negocjacji nie będzie, a w depresję popadnę po drodze. Żądza zemsty podniosła trochę morale niezwyciężonej drużyny złożonej ze mnie i tylko ze mnie, pozostało tylko pytanie: co dalej? Nie mogłam spędzić tak reszty swojego życia! Znaczy, teoretycznie mogłam, ale nie chciałam. Nikt przy zdrowych zmysłach by nie chciał. Dobra, może jeszcze nie doszłam do akceptacji.
Nie byłam pewna czy ktokolwiek był w stanie mi pomóc, ale mogłam szukać! Musiałam tylko uniknąć spotkania trzeciego stopnia z Mundusem. Skubaniec był zbyt przebiegły, żeby nie domyślić się, że ja to ja. Tymczasem z braku lepszego pomysły wybrałam się na spacer, jak każdy normalny obywatel, stojący w obliczu kryzysu tożsamości.
– Jakby się dłużej nad tym zastanowić, nigdy nie widziałam biegających bocianów. – Spojrzałam raz jeszcze na swoje patykowate, długie nogi. – Nie jestem pewna czy to szczególnie bezpieczne.
Posuwałam się do przodu zdecydowanie zbyt wolno. Może zupełnie przypadkiem umiałam latać? W końcu z chodzeniem nie miałam większego problemu, to ciało zdawało się wiedzieć lepiej ode mnie, jak powinno funkcjonować. Ale jak powinnam zacząć? Podskoczyć? Wziąć rozbieg? Zanim podjęłam decyzję, coś obok zaszeleściło w zaroślach i zaledwie moment później to samo „coś” wpadło na mnie z impetem, przygniatając do ziemi. Zepchnęłam napastnika, zdziwiona siłą tych wątłych czerwonych nóżek i dźwignęłam się z powrotem do pozycji stojącej, otrząsając pióra z piasku. Zawarczałabym, gdybym mogła.
– Jaki masz problem, co? – fuknęłam, ochodząc parę kroków od podnoszącego się z ziemi wilka.
– Zgadnij, to na pewno nie fakt, że paradujesz sobie w najlepsze w moim ciele! – Wadera odwróciła się w moją stronę i chyba znów chciała się na mnie rzucić. Chwila! To przecież byłam ja!
– Twoim ciele? Mundus?! – Cofnęłam się. – Co ty robisz w moim ciele, to jest dobre pytanie!
– Uwierz, że sam chciałbym wiedzieć! – Muszę przyznać, że wyglądam groźnie, kiedy porządnie się wścieknę, ale to nie powinno mi w tym momencie zaprzątać głowy. – Nie wiem, w co pogrywasz, Lato, ale...
– Mój głos serio tak brzmi? Cholercia, niefajnie. – Przestąpiłam z nogi na nogę. – Nie mam pojęcia, co się stało, przysięgam. Wbrew pozorom nie marzyło mi się zostanie bocianem.
– Jakiś pomysł jak to odkręcić? – Wilczyca usiadła. Też chciałam, ale nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić.
– Nie, kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy, ale nie możemy tak tego zostawić.
– No co ty nie powiesz.
– Zdecydowanie musimy cos z tym zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, popełnię morderstwo na sobie albo na tobie. Właściwie to oba naraz, biorąc pod uwagę, że jesteś w moim ciele.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. Poza tym to nie jest najlepszy moment, by wyginąć.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Nawet mi ciężko było stwierdzić, kogo bardziej rozsierdziła ta sytuacja. Tylko właśnie: co teraz? Który raz zadawałam już sobie w duchu to pytanie? Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Ponownie rozejrzałam się po najbliższej okolicy. Sceneria nieco się zmieniła, zrobiło się chłodniej i ciemniej. Niewątpliwie zbierało się na deszcz.
Obudziłam się z bólem w piersi, jakby gwałtowne uderzenie odebrało mi oddech. Policzyłam do dziesięciu, czekając, aż ból minie, a mój oddech się wyrówna. Skoczyłam na równe nogi, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu, poruszyłam uszami. Znów byłam sobą, choć tak naprawdę nigdy się to nie zmieniło.
– A więc to był tylko sen, co? – mruknęłam, przeciągając się. Zdążyłam zatęsknić za czterema łapami. – Trochę szkoda, byłam nawet ciekawa, jak to się rozwiąże.
Ruszyłam przed siebie z nadzieją na rychłe napotkanie na swojej drodze potencjalnego śniadania. Rzadko miewałam koszmary, ale zaczęłam się zastanawiać, czy Mundurek użyczyłby mi paru piór do łapacza snów.
Wstałam i zastygłam w bezruchu. Na krótką chwilę mój umysł ogarnęła czysta panika, którą mogłam jedynie przeczekać.
– Spokojnie, Lato, zapomniałaś, jak się chodzi, to nie jest nic wielkiego – zapewniłam siebie samą.
Fakt, że stałam na tylnych nogach, nie był nawet tak zadziwiający jak to, że nie miałam żadnego problemu z utrzymaniem równowagi. Moje łapy były jakby nie na miejscu, zarówno te nieszczęsne tylne jak i przednie. Nie czułam też pyska i uszu.
– Skoczę szybko do medyka, może to jakaś infekcja, może jeszcze nie umieram.
Przechyliłam się delikatnie do przodu, żeby wrócić do bardziej naturalnej pozycji i wyciągnęłam przed siebie łapy. Zanim zorientowałam się, że przez noc obrosły w niebieskie pióra, byłam już w połowie drogi do ziemi. W akcie desperacji zrobiłam dokładnie to, co podpowiadał mi instynkt: jedną nogę przesunęłam do przodu, a przednie kończyny żyły już własnym życiem, rozpostarte na boki. Odzyskałam panowanie nad położeniem mojego ciała, właśnie w tej dziwnej pozycji, przypominającej literę „T”, wstrzymując oddech, by nie wciągnąć do płuc kurzu, który jakimś cudem wzbiłam, machając jak wariatka łapami. Wróciłam ostrożnie do poprzedniego układu ciała, nadal mając nadzieję, że to wszystko tylko mi się wydawało. Potrząsnęłam głową, autentycznie zaskoczona, że czucie w uszach magicznie nie powróciło.
– Zwariuję. – Wzięłam głęboki wdech, korzystając z tego, że kurz już opadł i gwałtownie wypuściłam powietrze z płuc. Uspokoiło mnie to, ale tylko odrobinę. – Jeśli to jest jakiś głupia iluzja, znajdę odpowiedzialnego i zabiję.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że ten głos, choć jakby znajomy, wcale nie należy do mnie. Z narastającą obawą przyjrzałam się swoim nogom i skrzydłom. Tkwiłam w ciele niebieskiego bociana, czy jak nazywały się te stworzenia.
– Pięknie, karma dopadła mnie prędzej, niż przypuszczałam. – Rozejrzałam się dookoła. Wyglądało na to, że znalazłam się w zupełnie losowym miejscu, a co gorsza, nie miałam większego pojęcia gdzie. – Czyli przyjdzie mi żyć jako bocian. Mundus umrze ze śmiechu, jak mnie zobaczy, to pewne.
Z fazy zaprzeczenie skoczyłam od razu do fazy akceptacji, ciekawe. Widocznie na gniew jeszcze przyjdzie pora. Negocjacji nie będzie, a w depresję popadnę po drodze. Żądza zemsty podniosła trochę morale niezwyciężonej drużyny złożonej ze mnie i tylko ze mnie, pozostało tylko pytanie: co dalej? Nie mogłam spędzić tak reszty swojego życia! Znaczy, teoretycznie mogłam, ale nie chciałam. Nikt przy zdrowych zmysłach by nie chciał. Dobra, może jeszcze nie doszłam do akceptacji.
Nie byłam pewna czy ktokolwiek był w stanie mi pomóc, ale mogłam szukać! Musiałam tylko uniknąć spotkania trzeciego stopnia z Mundusem. Skubaniec był zbyt przebiegły, żeby nie domyślić się, że ja to ja. Tymczasem z braku lepszego pomysły wybrałam się na spacer, jak każdy normalny obywatel, stojący w obliczu kryzysu tożsamości.
– Jakby się dłużej nad tym zastanowić, nigdy nie widziałam biegających bocianów. – Spojrzałam raz jeszcze na swoje patykowate, długie nogi. – Nie jestem pewna czy to szczególnie bezpieczne.
Posuwałam się do przodu zdecydowanie zbyt wolno. Może zupełnie przypadkiem umiałam latać? W końcu z chodzeniem nie miałam większego problemu, to ciało zdawało się wiedzieć lepiej ode mnie, jak powinno funkcjonować. Ale jak powinnam zacząć? Podskoczyć? Wziąć rozbieg? Zanim podjęłam decyzję, coś obok zaszeleściło w zaroślach i zaledwie moment później to samo „coś” wpadło na mnie z impetem, przygniatając do ziemi. Zepchnęłam napastnika, zdziwiona siłą tych wątłych czerwonych nóżek i dźwignęłam się z powrotem do pozycji stojącej, otrząsając pióra z piasku. Zawarczałabym, gdybym mogła.
– Jaki masz problem, co? – fuknęłam, ochodząc parę kroków od podnoszącego się z ziemi wilka.
– Zgadnij, to na pewno nie fakt, że paradujesz sobie w najlepsze w moim ciele! – Wadera odwróciła się w moją stronę i chyba znów chciała się na mnie rzucić. Chwila! To przecież byłam ja!
– Twoim ciele? Mundus?! – Cofnęłam się. – Co ty robisz w moim ciele, to jest dobre pytanie!
– Uwierz, że sam chciałbym wiedzieć! – Muszę przyznać, że wyglądam groźnie, kiedy porządnie się wścieknę, ale to nie powinno mi w tym momencie zaprzątać głowy. – Nie wiem, w co pogrywasz, Lato, ale...
– Mój głos serio tak brzmi? Cholercia, niefajnie. – Przestąpiłam z nogi na nogę. – Nie mam pojęcia, co się stało, przysięgam. Wbrew pozorom nie marzyło mi się zostanie bocianem.
– Jakiś pomysł jak to odkręcić? – Wilczyca usiadła. Też chciałam, ale nie potrafiłam sobie nawet tego wyobrazić.
– Nie, kompletnie nic nie przychodzi mi do głowy, ale nie możemy tak tego zostawić.
– No co ty nie powiesz.
– Zdecydowanie musimy cos z tym zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, popełnię morderstwo na sobie albo na tobie. Właściwie to oba naraz, biorąc pod uwagę, że jesteś w moim ciele.
– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. Poza tym to nie jest najlepszy moment, by wyginąć.
Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Nawet mi ciężko było stwierdzić, kogo bardziej rozsierdziła ta sytuacja. Tylko właśnie: co teraz? Który raz zadawałam już sobie w duchu to pytanie? Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Ponownie rozejrzałam się po najbliższej okolicy. Sceneria nieco się zmieniła, zrobiło się chłodniej i ciemniej. Niewątpliwie zbierało się na deszcz.
Obudziłam się z bólem w piersi, jakby gwałtowne uderzenie odebrało mi oddech. Policzyłam do dziesięciu, czekając, aż ból minie, a mój oddech się wyrówna. Skoczyłam na równe nogi, sprawdzając, czy wszystko jest na swoim miejscu, poruszyłam uszami. Znów byłam sobą, choć tak naprawdę nigdy się to nie zmieniło.
– A więc to był tylko sen, co? – mruknęłam, przeciągając się. Zdążyłam zatęsknić za czterema łapami. – Trochę szkoda, byłam nawet ciekawa, jak to się rozwiąże.
Ruszyłam przed siebie z nadzieją na rychłe napotkanie na swojej drodze potencjalnego śniadania. Rzadko miewałam koszmary, ale zaczęłam się zastanawiać, czy Mundurek użyczyłby mi paru piór do łapacza snów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz