Czasy się zmieniają.
Czuć w powietrzu napływ nowych energii, mocy, dusz, istot, przybywają ze wszystkich stron świata. Z zimnej północy, dusznego południa, niezbadanego zachodu, a i jakże - bardziej ujarzmionego wschodu. Wszystko to wdziera się na stare tereny, przebudza trwające w przeszłości osobniki, głosząc przybycie nowych rządów, zmian.
Rodzi się w takich wypadkach jednak pytanie, czy zmiany zawsze są dobre? Czy przypadkiem pod powłoką słodkich obietnic, materiał kłamstw nie skrywa nieco ciemniejszego oblicza nurtu?
Jednak czy można zrobić cokolwiek - pojawia się myśl - aby odsiać nasiona nieprzyjemnych konsekwencji, wewnątrz podgniłych od żałości i gorzkiego posmaku decyzji, od tych dobrych, tych, dzięki którym może wzrosnąć nowe, lepsze jutro?
— Agrest?
Ucho Ducha uniosło się leniwie i poruszyło jakby pod wpływem wibracji, spowodowanych przez czyjś głos. Nie kojarzył tego delikatnego tonu, jak już to jedynie jako cień, ukryty gdzieś z tyłu zaspanego umysłu. Bowiem był tego pewien, musiał być poranek. Pamiętał, że poprzedniej nocy legł późno w jakiejś opuszczonej norze, a w tym momencie, gdy ktoś poszukiwał Agresta, kimkolwiek on był, czuł się, jakby ledwie co zamknął zmęczone oczy. Z powodu irytacji cichy warkot opuścił trzewia basiora.
A gdyby tak zostać heroldem zmian? Kimś, kto będzie podążał na czele frontu, oznajmiając wszem i wobec przybycie czegoś nowego?
Rola brzmiała kusząco. Bowiem kto by nie chciał dostawić kilku cegiełek do fundamentów przyszłości, ba, zbudować ją!
Tylko środków brak, podszeptuje złośliwa, szara rzeczywistość. Jako zwykły pionek na politycznej planszy jedyne, co można zrobić, to obserwować. Bądź znaleźć okazję, aby zasiąść na miejscu tego, kto kontroluje grę.
— Tutaj jesteś. Musimy porozmawiać.
Jak bardzo chciałby powiedzieć, że nie, nie muszą porozmawiać, powód, dla którego cokolwiek miałoby się ze strategiem aż tak pilnie skontaktować, zainteresował go. Wbrew pozorom, a raczej zdaniu opiekuna Ducha, był stworzeniem ciekawym, zawsze chętnym do wysłuchania najnowszych wieści. Dlatego łaskawie otworzył oczy, uniósł łeb, zmierzył spojrzeniem rudą sylwetkę wadery, jaka zsuwała się po nieco stromej ścianie do środka, do nory. Wilk uderzył z lekka ogonem o ziemię, wzbijając w powietrze niewielki obłok kurzu. Od razu spróbował utworzyć most z umysłem nieznajomej, tak, jak już to miał w zwyczaju, jednak ku najszczerszemu zdziwieniu basiora do niczego nie doszło. Jeszcze nikomu nie udało się oprzeć jego zdolności, coś więc musiało być specjalnego w wilczycy, bądź to Duch się już starzał. Chociaż tą drugą możliwość wkrótce odrzucił.
— Dobrze — Przybyła powiedziała z wahaniem w głosie, być może nieco zbita z tropu brakiem werbalnej reakcji — Potrzebujemy ciebie, alfy. Teraz, w tym momencie. To pilna, delikatna sprawa.
Po raz kolejny tylko uniósł delikatnie uszy na znak zaciekawienia. Nie odezwał się. Trudno mówić, kiedy od urodzenia jest się niemową, czyż nie? Zdawało się mu, że raczej odpowiednia część watahy o tym wiedziała. Widocznie, nie ona.
Nie Kara.
Imię to wpadło do głowy Duchowi wraz z wizją, jakiej był pewny, że nigdy na swe własne oczy nie doświadczył. Futro wzdłuż kręgosłupa stratega nastroszyło się.
— Co? — Szybkie stwierdzenie wydostało się z jego pyska, odbiło się przytłumionych echem od ścian, jakby chciało jeszcze bardziej podkreślić właścicielowi głosu, co się stało. Chaos myśli dobił basiora na tyle, że jedyne, co przez kolejną minutę robił, to energicznie rozglądał się na boki. Analizował sytuację. Nietypową, dziwną. Nową. To nie był on. Albo w ciągu jednej nocy w jaskini jego futro wybrudziło się tak, że stało się szare, albo..
— Agreście, to sprawa niecierpiąca zwłoki..
— Zamilcz — "Agrest" posłał zdenerwowane spojrzenie Karze, które w innym wypadku byłoby w stanie ciskać piorunami. Następnie odetchnął. Kilkukrotnie, głęboko, nie zwracając uwagi na rudą waderę, posłusznie czekającą na niego z nieco podkulonym ogonem.
Już to robiłeś. To nic takiego. Udawanie kogoś, kim nie jesteś - zostałeś do tego stworzony!
— Wybacz. Miałem.. Ciężką noc — Cień uśmiechu pojawił się na pysku Ducha. Czas rozpocząć grę pozorów. Przecież ostatnie, czego by chciał to to, aby ktoś rozpoznał go... Przedwcześnie. Sięgnął myślami w głąb ciała, w jakim się znajdował. Przypomniał sobie przeżycia, co ważniejsze osoby, imiona. Dreszcz ekscytacji wstrząsnął jego ciałem. Czy tego właśnie nie pragnął - zostania przywódcą? I teraz, jakby jakieś siły przeznaczenia w końcu postanowiły mu wynagrodzić te wszystkie okropne lata..
— Rozumiem.. — Kara nadal się wahała. Było to słychać w jej głosie. Wkrótce postanowiła powrócić do swej profesjonalnej formy - odetchnęła, wyszła za "Agrestem" na zewnątrz, odchyliła nieznacznie łeb ku górze, gdy chłodny wiosenny wiatr przeczesał ich futra. Duch poczuł na sobie jej spojrzenie. Nie odwzajemnił go.
— A więc, co jest taką "naglącą sprawą", jak to określiłaś? — Nadal napawał się brzmieniem głosu. Nawet jeśli nie należał do niego, przyjemnie było czuć wibracje mu towarzyszące w swej piersi. Było to ciekawsze przeżycie niż ciągłe przekazywanie myśli czy innych obrazów, gdyż słowa w ten sposób prezentowane mogły docierać do większej grupy osób na raz. To skutecznie ułatwiało konwersację.
— Znaleźliśmy kogoś na skraju naszych terenów. Przy granicy — Kara zaczęła szybkim krokiem kierować się w stronę, gdzie zarówno Agrest, jak i Duch wiedzieli, znajdują się sporne miejsca pomiędzy lokalnymi watahami. Nie chcąc zostawać w tyle, strateg potruchtał na czubkach palców za stróżem.
— I poprosił akurat o audiencję u alfy? — Basior zaśmiał się szczekliwie, przez co wilczyca zerknęła na niego z lekka przez ramię.
— Audiencję? Nie nazwałabym tego w taki sposób. Nie jesteśmy pewni, co mamy zrobić. To delikatna sprawa, jak wspominałam.
— Pamiętam — Jakby automatycznie wilk naznaczył to słowo nutką wyższości. Przez głowę przeszła mu myśl, że chyba on i Agrest, prawowity właściciel ciała, nie są aż tak różni. Być może to były tylko pozory. Ale gdyby jednak udało się Duchowi utrzymać je jak najdłużej..
Kiedy przybyli na miejsce, pierwsze, co się rzuciło w oczy nowemu alfie był fakt, jak wiele wilków czaiło się pomiędzy drzewami, czy, już bardziej ostentacyjnie, starało się podejrzeć, czym zajmują się strażnicy. Duch powiódł po nich czujnym spojrzeniem.
— Co oni tu robią? — spytał Kary, która na to zwolniła, aby zrównać się ze spokojnie już idącym basiorem.
— Część została zapewne wezwana przez straż — Ruda wilczyca skinęła z lekka łbem w stronę skrzydlatej samicy, obok której stał opiekun z młodszych lat Ducha. Strateg szybko odwrócił wzrok od Vitale, skupiając się na grupie przed sobą.
— Przegoń resztę. Asherę i psychologa też.
— Na pewno? — Kara zawahała się na krótką chwilę, przez co skupiła na sobie uwagę "Agresta".
— Mam się powtórzyć? — wyrwało się mu tonem, jaki zapewne nigdy w takiej sytuacji nie wydobył się z pyska alfy. Z tego powodu zacisnął szczęki i jedynie postąpił między zebranych, klnąc na samego siebie, na emocje, którym tak łatwo się poddawał. Czuł, że te go jeszcze kiedyś złożą do grobu.
Ujrzał przed sobą widok nadzwyczaj prosty. Okazało się bowiem, że trójka wilków, szeregowych, jak mu się zdawało, odgradzała od oczu gapiów burą wilczycę, która z lekko podkulonym ogonem słaniała się na chudych łapach. Za nią - dwa szczenięta, równie ciemne jak matka, wodzące głodnym, ale też wystraszonym spojrzeniem po obliczach wyniosłych basiorów.
— I to jest ten problem? — Duch żachnął się cicho i usiadł na listowiu. Siwy samiec po prawicy alfy przytaknął łbem.
— Podczas polowania się na nią natknięto. Najpewniej próbowała przeskradać się przez nasze tereny, może się osiedlić. Nie wiadomo. Nic poza prośbami o pomoc nie mówiła.
— Ona i szczenięta?
— Podobno jeszcze jedno było — Złotawy basior, większy od "Agresta", rozciągnął się. Duch zaczynał mieć wrażenie, że wilk miał ciekawsze miejsca niż to, w jakim się znajdował. Bądź po prostu był już zniecierpliwiony — Ale padło gdzieś tam, w dole.
— To przykre — skomentował strateg tonem, do którego daleko było do rzeczywistego współczucia. Zabrakło go również w spojrzeniu, jakim obdarzył wilczycę, łypiącą na nich z dołu — Jaką mamy pewność, że nie jest szpiegiem od tych z Jabłoni?
Kątem oka zauważył, jak Leo pochyla się nad brązową wilczycą, jak wymieniają się spostrzeżeniami. Kuraha milczał, być może nie miał nic do powiedzenia lub uznał, że lepiej będzie, jak przemilczy pewne sprawy. Czyżby coś ukrywał?
— Czyli nie wiecie — skwitował przywódca, by później pokręcić łbem z wciąż obecnym uśmiechem na psyku. Był już upity władzą, omamiony jej cudownym posmakiem. Opętany wizjami, że może zrobić co chce.
— Czyli mamy ich odesłać? — Leonardo obrócił się w stronę szarego basiora, który tylko przymknął oczy i wystawił pysk w stronę wychodzącego zza chmur słońca.
— A idź ty, głupi. Aby powiedziała im o naszej watasze? O tym, ilu z nas się chowa w tych lasach? Przecież wszystko widziała.
— Sądzę, że raczej i tak prędzej czy później by się tego dowiedzieli. Bez przysyłania nam wygłodzonej, zmęczonej wilczycy ze szczeniętami — Wadera postanowiła zabrać głos, wychodząc nieco przed szereg — Proszę wybaczyć moje słowa, ale mam wrażenie, że jakby chcieli nas szpiegować, znaleźliby lepsze sposoby. Powinniśmy okazać łaskę, przyjąć ją. Mięsa wystarczy..
— Nie — "Agrest" nadal nie otwierał oczu. Począł nawet delikatnie poruszać się w przód i w tył — Lepiej, żeby to było "później", informacje są ważne. I tak, bylibyśmy w stanie ich utrzymać. Ale po co? Większym aktem łaski będzie ukrócenie jej cierpień. Męczy się, ma dwójkę szczeniąt przy sobie. Doprowadzenie jej do stanu użyteczności zajęłoby zbyt długo. To nie jest... opłacalne. Za to młode..
Zapadła cisza, przerywana jedynie szybkim oddechem wilczycy, do której dopiero po chwili dotarły słowa szarego basiora. Duch wciąż napawał się przyjemnym uczuciem w swym sercu. To, doprawdy, był przyjemny dzień. Chyba tak dobrego nie miał od lat.
— Czy sugerujesz..? — Kuraha poruszył łapą tak, aby "Agrest" zbudził się przez głuche tupnięcie. Nie obyło się bez długiego westchnięcia.
— Matki się pozbyć, szczenięta przysposobić do służby wojskowej. To chyba logiczne.
— Nie możemy zabić niewinnej istoty!
— Laponio, możemy. I zrobimy to. Leo, poślij po któregoś z profesjonalistów — Duch wycofał się, nie oglądając się na reakcje podwładnych. Jego uwaga została przykuta przez błękitną sylwetkę, prawie zlewającą się z pniami drzew. Podświadomie ciało stratega zaczęło kierować się w ślad za ulotną postacią. Nie musiał jej znać, by wiedzieć, że to ktoś spoza tego wszystkiego. Ktoś ponad wydarzeniami, czasem, częściami układanki znanej jako codzienność. Imię ponownie zapłonęło w umyśle alfy złotymi zgłoskami.
Zatrzymali się na skale. Ptak na górze, patrząc na szarego wilka, jaki położył łapy na nieco chybotliwym kamieniu. I tak trwali przez dłuższą chwilę, w ciszy, wpatrując się sobie w oczy.
— Jesteś zadowolony ze swojej decyzji? — Mundus poruszył z lekka skrzydłami. Duch natomiast opuścił uszy. Nie lubił, kiedy ktoś kwestionował jego wybory.
— Tak należało zrobić. Nie było innej możliwości.
— Na pewno nie było? — Ptak odwrócił łeb w stronę rozciągających się pod nim stepów. Z tej perspektywy cała okolica była doskonale widoczna. Sam strateg również się o tym przekonał, kiedy kilkoma susami dołączył do rozmówcy.
— Zrobiłem to dla dobra ogółu.
— Przelałeś krew...
— Dla innych. Tak. To źle? — Duch zerknął na Mundusa.
— Nauczono cię, aby uważać takie rzeczy za dobre. Czy raczej, za nie - zło.
— Być może. Co byś zrobił na moim miejscu? Jaką podjąłbyś decyzję? Pozwoliłbyś jej żyć? Puścił? I tak pewnie by zginęła, za ucieczkę, za zdradę, cokolwiek. Dałem jej spokój ducha, że szczenięta będą bezpieczne. Okazałem jej dobroć. Łaskę. Zrobiłem to, co należało!
— Na twoim miejscu zrobiłbym to, co powinno być uczynione już dawno — Mundus, głos rozsądku, sumienie odwróciło się na pięcie. Strateg usłyszał, jak kilka kamyków spada w dół, gdy ptak zsunął się po skale — Zostawiłbym ojca za sobą. Jego sposoby na życie, metody. Odnalazłbym siebie w chaosie, jaki stworzyłeś, gdy jak szczeniak we mgle szukałeś czyjejkolwiek aprobaty.
Wkrótce został sam, wpatrujący się w horyzont, w zachodzące słońce. Zdawało się mu, że promienie chowającej się gwiazdy zalewają dolinę falami czerwieni. Zupełnie jakby stepy spłynęły krwią. Najpewniej wtedy pierwsza samotna łza zniknęła w białym futrze.
Koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz