Demonica uśmiechnęła się, bardziej duchem niż fizycznie - w tej formie, w której się znajdowała, mogła pozwolić sobie tylko na lewitowanie w postaci cienia.
Bawiły ją istoty śmiertelne. Tak próżne w swojej ucieczce przed śmiercią, chwytające się nawet brzytwy, żeby trwać w tych nędznych ochłapach życia, które los im rzucił. Oglądanie ich problemów, dramatów, cierpienia były dla niej najlepszą rozrywką. Uwielbiała patrzeć, jak śmiertelni rozrywali się nawzajem na strzępy w imieniu jakichś idei czy nawet dóbr materialnych. Była pod wrażeniem ich okrucieństwa i dzikości, charakterystycznej tylko tym, którzy do stracenia mają wszystko.
Owszem, miała się nie wychylać i tylko ich obserwować, ale nie mogła się powstrzymać przed tym, żeby nie porozmawiać z tym kruchym, biednym stworzeniem, którego dręczyły takie okropne dylematy moralne...
Przekształciła się więc szybko i westchnęła, czując pod stopami trawę. Nienawidziła tego. Czuła się wtedy jak jakiś głupi człowiek.
Przetarła wszystkie swoje cztery nadgarstki i rozprostowała cztery ramiona. Nie rozumiała, jak te wszystkie istoty radzą sobie tylko z jedną parą górnych kończyn. Kompletnie niepraktyczne.
— Zbłaźniłeś się — rzuciła z wrednym uśmiechem do wilka, który na dźwięk jej głosu aż się wzdrygnął.
— Jak to? — zapytał, zapewne zaskoczony tym, że jednak się pojawiła.
— Przespałeś się z nią, a robiąc to, stałeś się kretynem — wyjaśniła, opierając się biodrem o drzewo. Bransolety na jej kostkach zadzwoniły dźwięcznie. — Będziesz miał kłopoty, jeśli twój brat się dowie, że ruszyłeś jego panienkę.
— Co masz na myśli? — Szkło cofnął się o krok.
W tym momencie jednak podbiegła do nich Konwalia, z torbą obijającą się o jej bok.
Zatrzymała się natychmiast, widząc istotę przed sobą.
Demonica była wysoka na coś trochę ponad dwa metry, wadera musiała zatem zadrzeć łeb do góry, żeby się jej przyjrzeć. Jej ciemną skórę pokrywały czerwone znaczki, mieniące się metalicznym blaskiem w świetle słońca. Na całej łysej czaszce i twarzy również wyryte miała runy, układające się w półkola dookoła trzech oczu. Ubrana była w zwiewną, czerwoną szatę, a na czterech rękach błyszczała jej niezliczona ilość złotej biżuterii. Na kostkach podzwaniały jej bransolety.
Istota uśmiechnęła się.
— Możemy ruszać — stwierdziła i zniknęła, pozostawiając po sobie tylko cień.
Obok wilków rozwarł się portal, który rozświetlił całą polanę.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz