niedziela, 22 marca 2020

Od Szkła - Opowiadanie konkursowe

Dzień był wiosenny, jak wczoraj, czy przedwczoraj. No, może przedwiosenny.
Zanim jeszcze otworzyłem oczy, odetchnąłem pełną piersią, z tym samym co zazwyczaj wewnętrznym uśmiechem. Wciągnąłem powietrze do płuc, lecz... nie do końca. Z niepokojem wstrzymałem oddech, gdy w moich nozdrzach zakręciło się obce powietrze. Przez moment trwałem w bezruchu, próbując przypomnieć sobie cokolwiek związanego z czymkolwiek, co właśnie poczułem. Jakieś wilki, przyjemny zapach suchej trawy, wczorajsze mięso. W sumie ładnie, powietrze było wręcz pełne woni, inaczej, niż w moim lokum.
Z obecnym w głowie pytaniem, które zajmowało teraz praktycznie wszystkie moje myśli, otworzyłem oczy i na leżąco niemal podskoczyłem ze zdumieniem. Pierwszym bowiem, co zobaczyłem, był kawałek bez wątpienia własnej klatki piersiowej, pokryty miękką warstwą nieskazitelnie białej sierści, a pierwszym, czego dotknąłem przednimi łapami, był bok leżącego niecałe pół metra dalej, obcego basiora.
Zerwałem się na równe nogi i cofnąłem powoli, nieco ociężale czując, że mojej sylwetce czegoś oprócz białej sierści jeszcze przybyło. Obejrzałem się za siebie. Ach. Trzy ogony. No pięknie. Halucynacje?
Otrząsnąłem się, uważnie omijając śpiącego i cicho wychodząc z jaskini. Odgarnąłem włosy znad oczu i z westchnieniem usiadłem na ziemi. Co za paranoiczny żart.
Spokojnie, Szkło. Nie ma sytuacji bez wyjścia, prawda? To wbijano ci w główkę codziennie od małego, w to sam chciałeś uwierzyć... więc uwierz i teraz, psiakrew!
Pomimo drobnego dysonansu, wszystko wyglądało w miarę normalnie. Drzewa jeszcze nie rzucały mi się na głowę, a ptaki nad głową płynęły spokojnie po niebie, identycznie, jak jeszcze wczoraj. Nie. Było to wszystko nawet trochę zabawne.
- Dzień dobry, już wstałaś?
Odruchowo odwróciłem się w kierunku źródła głosu, próbując wśród całego absurdu zaistniałej sytuacji upewnić się przynajmniej, że ów uprzejmy, pełen uśmiechu głos nie jest przykrywką dla  kolejnego bandyty mającego zaatakować za kilka sekund. Wiem, zboczenie zawodowe.
Ach. Kuraha. Znałem go głównie jako ojca mojego młodszego kolegi po fachu, ale mógłbym przyrzec, że z pewnością nie był nikim groźnym. Wręcz przeciwnie, mąż stanu, jedyny w WSC absolwent szkoleń wojskowych Najwyższej Izby Kontroli Leśnej, wzór do naśladowania dla takich żółtodziobów, jak ja.
Teraz zrobił kilka kroków w moją stronę i usiadł obok.
- Jak ci się spało?
- Mi... - zdążyłem zacząć, jeszcze na pełnym nadziei wdechu zagospodarowanym całkowicie na to jedno pytanie, po czym nagle przerwałem. "Co znowu?", mógłby zapytać mój wewnętrzny duch powagi. Lecz tym razem milczał. Bo... mój głos. Ciężko stwierdzić jednoznacznie, co się dziś z nim stało, ale fakt faktem, był ładny.
- Wszystko w porządku, kochanie? Jesteś zła? - usłyszałem znowu.
- Słucham? - wyszeptałem z czymś na kształt zakrztuszenia - zła? Kochanie?
Nie odpowiedział. Popatrzył na mnie zatroskany. Wstałem i jeszcze raz otrzepałem się nerwowo.
- Ja... przepraszam - wstałem chwiejnie i zacząłem się wycofywać.
- Poczekaj - poszedł w ślad za mną - jesteś jakaś nieswoja.
- Dajcie mi spokój, obywatelu...
- Co? Ale - zatrzymał się wpół kroku - zaraz wrócisz, prawda?
Szedłem przed siebie, intensywnie myśląc. Czym do jasnej się stałem?! Nie dość, że rano obudziło mnie co najmniej ładnych parę kilometrów od miejsca, w którym zasnąłem, to jeszcze tu odjęło parę centymetrów, tam dodało, gdzieś indziej znów zupełnie wybieliło. I tak w kwiecie wieku strażnik śledczy Szkło stał się białą damą. No nie ma to jak dobry awans.
Kałuża.
Podszedłem, stanąłem i z całej siły zagłuszając wewnętrznego, zazwyczaj ukrytego głęboko w niepamięci mazgaja, popatrzyłem w dół. No jak nic, baba.
Przyjrzałem się dokładniej, pochylając dosyć nisko nad lekko zmąconą przez wiatr wodą. Skąd ja znam tę twarz? Ach, tak. Z tej perspektywy wygląda trochę inaczej, niż zawsze.
- Hej, hej, Palette! - coś krzyknęło za moimi plecami. Położyłem uszy po sobie, choć w pierwszej chwili nawet nie przyszło mi do głowy, by odpowiedzieć.
- O, Osełka... mruknąłem, odwracając wzrok od zamazanego obrazu w wodzie.
- Nie zgubiłaś tam czegoś? - zapytała wadera, podchodząc do mnie wesołym krokiem.
- Nie, dlaczego? - skrzywiłem się lekko.
- A bo - zdaje się, że zawahała się przez chwilę - pierwszy raz widzę, jak z takim zapałem przeglądasz się w swoim odbiciu. Jak nie nasza Palette!
- Ach tak - szybko odsunąłem się jak najdalej od wodnej plamy - to nic. Byłe... zdawało mi się, że w wodzie pojawiły się pierwsze kijanki. Widziałaś te piękne, małe stworzonka? Jak nawet w najbardziej zaplutej, błotnistej kałuży budzi się życie?
- No cóż - chcąc nie chcąc zarejestrowałem, jak wadera zaczyna się wycofywać - ja będę już iść, miłego tego, patrzenia na wszystkie te słodkie żyjątka. Palette.
- Miłego dnia - w ton mojego głosu wkradło się chyba warknięcie. Nie, tak dalej być nie mogło.

- Bracie! - krzyknąłem, gdy po długiej wędrówce na nogach, które nie powinny wcale mnie nosić, znalazłem się w końcu w pobliżu tak zwanej jaskini alf. Po krótkiej chwili wsłuchiwania się w swój przyspieszony oddech, dosłyszałem wreszcie ciche kroki.
- Siostro...? - szary wilk wyjrzał z lasu - a co to, jakaś nowa sekta? - rzucił z połowicznym uśmiechem.
- Musisz mi jakoś pomóc, nie wiem jeszcze jak, ale wyobraź sobie, co mnie dzisiaj dotknęło.
- No, poczekaj momencik, Palette, prawda? Cóż to musi być za ogromna sprawa, która nawet tą waderę przyprowadziła w moje skromne progi! Oczywiście można zgłaszać każdy kłopot, my to doceniamy, ale czy sprawa naprawdę jest tak pilna, że nie mogła poczekać chociaż do rozpoczęcia naszej codziennej służby? Naprawdę mamy ostatnio tyle pracy, że igły nie wciśniesz.
- Agrest, słuchaj mnie - wycedziłem przez zęby - to ja, Szkło.
- Hehe. Kto?!
- Twój brat, masz zdaje się jednego.
- A dajcie mi spokój - nerwowo machnął łapą - nie wiem, co to za nowy przekręt szykujecie w jaskini wojskowej, ale ja się w to nie mieszam. Mamy tutaj własny problem do rozwiązania.
- W jakiej jaskini, to przecież... - przerwałem na chwilę, nastawiając uszu - jaki problem? Może będę w stanie pomóc.
- Ech - sapnął, zastanawiając się przez chwilę - wampir.
- Słucham?
- Mamy problem z wampirami. Za mną - konspiracyjnie skinął głową. Gdy dotarliśmy do jaskini, usłyszałem dziwne warczenie - tylko się nie przest... a zresztą, komu ja to mówię - skinął głową ku wnętrzu groty. Gdy moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegłem zarysy kilku postaci.
- Naoru! Leonardo! Czołem - grzecznie spróbowałem się przywitać, czym skierowałem na siebie uwagę wilka. Nagle poczułem na sobie łapy Agresta.
- Żartujesz sobie? - zawarczał i odciągnął mnie od wejścia - nie tak blisko!
Zanim wielki znak zapytania wiszący nad moją głową rozpłynął się w powietrzu, coś skoczyło w naszym kierunku i zaskwierczało w słońcu. Uniosłem brwi i nadgarstkiem łapy przetarłem czoło.
- Dobra, o co tu chodzi? - wydusiłem patrząc na syczącego z bólu złotowłosego wilka, który na powrót cofnął się w głąb jaskini.
- Jakiś cwaniak plącze się po watasze i zaraża naszych tym syfem - rzucił szary basior - to już trzecia ofiara.
- Mówisz - mruknąłem - kto jeszcze?
- Lato i jedna z naszych nowych członkiń, Kara. Ale obie siedzą w oddzielnych jaskiniach, bo jeszcze by się pozagryzały. Wiesz, jak to kobiety - zarechotał, ale zaraz po tym zmiarkował się - ach, wybacz.
- Nie wiadomo, kto ich zaraża?
- Podobno Tiska widziała jakiegoś podejrzanego wilka przy południowej granicy. Poczekaj... wiem. To jest zadanie dla was!
- A konkretniej? - zmarszczyłem brwi
- No wiesz. I ty i Kuraha macie tam te swoje różne moce, walczycie cały czas z tymi wszystkimi demonami, co to dla was, mały wampirek!
- Ach, że niby Kuraha... i ja. Tak, pewnie. Moce.
- Ruszajcie zatem! I bez niego mi nie wracajcie! A, Paletko! I jeszcze jedno - zniżył głos, na co pochyliłem się trochę do przodu - uważajcie. To może być ktoś z naszych.

Mimo całej niewygody spowodowanej zaistniałą sytuacją, z pełną świadomością, kim jestem, dużo łatwiej było mi zebrać myśli. Toteż gdy tylko wróciłem do jaskini, w której spodziewałem się zastać wilka, już od początku wiedziałem, co powiedzieć.
- Kuraha, tfu, ten... skarbie,  idziemy. Mamy wampira do schwytania.
- O, już jesteś - basior wstał szybko i zaczął niepewnie podążać za mną - zaczynałem się martwić.
- Nie czas teraz na wyjaśnienia, za mną - przyspieszyłem kroku - wszystko opowiem co po drodze.
- Wreszcie zaczynasz mówić chociaż trochę, jak ty - uśmiechnął się lekko - chodźmy.
Ba, łatwo powiedzieć. Tylko gdzie? Po dłuższej chwili wędrówki zaczęło docierać do mnie nasze co najmniej płoche położenie. Zatrzymaliśmy się niecały kilometr od południowej granicy, by odpocząć przed realizacją dalszej części niezwykle jeszcze mętnego planu. Zapadał zmierzch.
- Masz kołek? - zapytałem konspiracyjnym szeptem, przyglądajac się coraz lepiej widocznym na wieczornym niebie gwiazdom. Basior przytaknął w milczeniu. Był zajęty rozpalaniem ogniska.
- Przypominają mi się dawne czasy. Pamiętasz, my, nasi przyjaciele, tyle wieczorów spędziliśmy wtedy razem.
- Ta... - rzuciłem nieśmiało - przyjacie.
- Kama, Zawilec. Twój brat. To dziwne, ze ich wszystkich już nie ma - usiadł przed tlącym się płomykiem i przeniósł ogień z jednej gałęzi na drugą z pomocą kępki siana. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, gdy nagle basior dał znak, aby zachować ciszę i zaczął nasłuchiwać.
- Kto idzie? - zawołał - zatrzymaj się!
- To... to tylko ja - w nikłym świetle ognia dostrzegłem rysy Agresta. Wilk podszedł do nas i usiadł w pobliżu ognia.
- No, więc co cię tu sprowadza? - zapytał Kuraha.
- Krótko po wizycie Paletki odwiedził mnie Rysio, i doniósł, że w WWN są już pierwsze wampiry. Zatem nasz ptaszek musiał przedostać się już i do sąsiadów.
- Albo mamy do czynienia ze zmasowanym atakiem z różnych stron - mruknął siwy wilk. W milczeniu przysłuchiwałem się ich rozmowie.
- Niewykluczone. Pomyślałem tylko, że lepiej, abyście wiedzieli.
Kuraha w ciszy pokiwał głową, patykiem rozgrzebując ognisko.
- Musimy powstrzymać pierwszego. To jedyna szansa, aby zapobiec prawdziwej pladze tych szkodników - powiedział wreszcie, wyglądając przy tym jak doświadczony, indiański wódz.

- Jesteś dziś zupełnie nieswoja - zasugerował delikatnie Kuraha, kładąc się obok mnie. Westchnąłem cicho i odsunąłem się nieco dyskretnie, aby nie zrobić mu przykrości - powiedz, co cię dręczy? Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć - dokończył. Nie odpowiedziałem - wiele się zmieniło od naszej młodości, ale chyba nie tak wiele, byśmy oddalili się od siebie. Gdzie podziała się moja Paletka?
Prychnąłem. Sam chciałbym to wiedzieć.
- Nie o to chodzi - odrzekłem w końcu - to co się dziś dzieje, chyba zaczyna mnie przerastać. Przepraszam - opuściłem wzrok, napotykając cienkie łapy i jeden z puszystych, barwny ogonów.
- Co? I ty to mówisz? Ty, która pokonałaś najpotężniejszego z demonów, które znamy? Ty, która zawsze byłaś najmężniejszą z wilczyc?
- Niech to, teraz naprawdę zaczynam czuć się jak mięczak.
- Co?
- Domyśl si... znaczy nie, nic, nieważne - ze zmęczonym sapnięciem przejechałem sobie łapą po pysku.
- Jesteś zmęczona, rozumiem. Chcę powiedzieć ci tylko jedno. Wierzę, że możesz to zrobić. Pokonamy go razem. Tak, jak poprzednio. To my jesteśmy najlepszą drużyną, której boją się nawet demony, pamiętasz? To już nasz chleb powszedni!  I nawet, jeśli cały świat stanie przeciwko nam, po prostu przypomnimy sobie, jak to jest mieć siebie. Palette... jesteś ze mną?
Otworzyłem pysk, aby coś powiedzieć. Ale pewność w jego oczach sprawiła, że było mi jakoś dziwnie trudno.
- Tak. Jestem.
Nawet nie zauważyłem, jak oczy zaczęły same mi się zamykać. Po dłuższej chwili walki ze zmęczeniem, zauważyłem, że towarzysze również się jej poddają. Tak więc zasnęliśmy wszyscy trzej, zanim mrok zupełnie spowił las.
Była może czwarta nad ranem, gdy coś wyrwało mnie z głębokiego snu.  Otworzyłem oczy i zwróciłem je ku postaci obleczonej ciemnością, która stała w oddali.  Z bielących się w świetle księżyca kłów skapywała lśniąca posoka.
Moi kompani także już nie spali. Zmrużyłem oczy.
- Atsume! - obok siebie dosłyszałem przeszywający głos brata - wiedziałem, że to ty!
I to w zasadzie było ostatnie, co pamiętam, tuż przed tym, jak w moje jedwabiste futerko na szyi wessał się jakiś pasożyt.

Koniec i bomba,
Kto czytał, ten

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz