- Mój ojciec? - mimowolnie podniosłem głos, choć nie było w tym odruchu ani odrobiny pretensji. Niemal zaśmiałem się cicho, na chwilę zapominając o względnej ciszy, jaka przez cały czas panowała między nami. Przyszło mi jednam do głowy, że nasza rozmowa nabrała jeszcze większego, niż zwykle czytania w myślach. Duch nieznacznie przesunął wzrok, delikatnie dając do zrozumienia, że zauważył pewną zamianę w moim zachowaniu. Przez moment jeszcze milczałem, zbierając myśli. Co mógłbym powiedzieć?
Cóż, Duchu. Cóż, przyjacielu. Mój ojciec nie żyje, a do jego śmierci doprowadził... doprowadziłem ja. Czy tego żałuję? Szczerze? Nie. Czy wstyd mi, że uważam to za spełniony obowiązek? Chyba... nie.
Potrząsnąłem głową. Co za bzdury. Ale jakże prawdziwe, jak ja sam.
- Mój ojciec był... złym wilkiem - zakończyłem z westchnieniem, pozwalając sobie na moment wyciszenia spowodowany radością z podjęcia dobrej decyzji. Słowa te wydały mi się nagle strzałem w dziesiątkę, bowiem stanowiły kwintesencję wszystkiego, czym mógłbym najtrafniej go opisać. Zaraz potem nadeszła jednak chwila zastanowienia i potrzeba jakiegokolwiek wytłumaczenia. Siebie? Jego? Prawie na pewno, jedynie siebie. Brakowało czasu na refleksję, czy sam ten fakt nie świadczył o mnie co najmniej dwuznacznie, ukazując jakąś skryte wewnątrz, unoszące się w duszy pyłki samolubności. Czy jednak wszyscy jesteśmy naturalnie czyści, słusznie, choćby w myślach wytykając palcami niedoskonałe egzemplarze, skażone wadami? Czy nawet będąc "dobrymi" mamy prawo sądzić, że dobro równa się ideałowi czystej duszy? Nie, dusza nie bywa zupełnie czysta.
Nie sprawia to jednak, że o pyłkach mamy myśleć ze wzruszeniem ramion, jako o cechach osobniczych. I gnuśnieć przez to jeszcze bardziej, zachłystując się taką beztroską i brakiem obowiązku zachowywania czystości łykając ich coraz więcej.
Był?
Zawahałem się.
- Tak. Nie żyje od dawna - nie podobało mi się stopniowe nawarstwianie tajemnic w relacjach z życzliwymi mi wilkami. Nigdy mi się nie podobało i nigdy nie chciałem tego robić. Może właśnie dlatego zdecydowałem się kontynuować - był mordercą. Trudno nawet powiedzieć, czy to był zbieg okoliczności, ale trafiłem na jego ślad jako na ślad zwykłego przestępcy, już jako śledczy, nie jego syn. I przez wiele miesięcy podążałem jak sęp za rannym zwierzęciem, za własnym ojcem, czekając na jakikolwiek jego błąd. Aż w końcu znalazłem.
Opuściłem wzrok na udeptaną trawę przed swoimi łapami. Sam nie wiem, dlaczego. Smutek nawet nie przemknął obok mojej świadomości. Być może tylko jakieś niezidentyfikowane ukłucie w środku dało o sobie znać.
- Był najwyraźniej wężem w wilczej skórze.
< Duchu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz