Szkło zostawił mnie w potrzasku ambiwalentnych uczuć, bo
jakkolwiek miło było położyć się i w końcu rozluźnić zbolałe mięśnie w ukryciu
krzewów, które chroniły przed wiatrem i chłodem, tak głód nadawał mojej twarzy
rysy kwaśne niczym owoc głogu i kazał buntować się przeciwko takiemu obrotowi
spraw. Po świeżych doświadczeniach dnia dzisiejszego wiedziałam, że mimo
wszystko powinnam spróbować się przespać przed nadchodzącą drogą, nawet zwinięta
w ciasny kłębek nie mogłam jednak powstrzymać się przed obsesyjnymi
spojrzeniami rzucanymi co jakiś czas w stronę jeziora, mimo że świetnie
wiedziałam, że nie dam rady wypłynąć na głębokość, na której mogłabym mieć najmniejsze szanse na schwytanie ryby. Gdy głupota własnego postępowania zaczęła mnie
przytłaczać, podniosłam się i warcząc z wściekłości, odeszłam kilkanaście
metrów dalej, gdzie jezioro znikało mi z oczu, a zapach wody stawał się
niewyczuwalny, przynajmniej nie tak natarczywy. Z nie mniejszą wściekłością
rzuciłam się na ziemię. Leżąc na boku, powarkiwałam jeszcze cicho, po czym
zaczęłam wmawiać sobie, że jeśli Szkło wróci, jak obiecał, być może da się
namówić na małe polowanie po drodze. Oczami wyobraźni widziałam już tłustą,
jelenią nogę, brązową sierść zwierzęcia pokrytą wielkimi plamami rozbryzganej
krwi. Krew zawsze pachniała tak intensywnie…
Z półsnu obudziły mnie jego kroki, zapach poczułam jeszcze
szybciej. Nie otwierając oczu, śledziłam jego drogę za pomocą pozostałych
zmysłów.
- I co? – wymamrotałam, słysząc, że położył się niedaleko.
Powiedział coś strasznie długiego, nawet nie próbowałam
zrozumieć co dokładnie. Przekręciłam się nieznacznie, by przybrać wygodniejszą
pozycję i wrócić do malowanego bladymi barwami snu, mamrocząc pod nosem coś na
znak, że słuchałam, co mówił mój rozmówca.
Wiedziałam, że tak będzie jeszcze zanim na dobre zmrużyłam
oczy. Nawet jeśli udało mi się zeszłej nocy usnąć na przyzwoite kilka godzin,
głód jak zwykle zbudził mnie przed świtem. Wiedząc, że nie miałam szans na
kolejny sen, podniosłam się niemrawo, po czym przetarłam łapą zaspane oczy.
Ucisk w żołądku zmusił mnie do cichego jęku.
Spojrzałam na Szkło, który spał głęboko na pokrytym
gdzieniegdzie źdźbłami trawy piasku. Mogłam usiąść i poczekać cierpliwie, nim
się obudzi, widząc jednak jego silną sylwetkę i mając w pamięci obowiązkowość,
jaką się cechował, nie miałam pewności, czy będzie chętny spełnić moją prośbę.
Jasne, nakarmią mnie pewnie w areszcie, mogę nawet być dobrej myśli i uznać, że
nie tak znowu źle, ale to może się stać nawet po południu! Zaburczało mi w
brzuchu, nim zdążyłam dokończyć tę straszliwą myśl.
Ślepa na większość konsekwencji, jakie mogły być następstwem
takiej decyzji, zdecydowałam się wybrać w jedynie miejsce, w którym mogłam
liczyć na szybkie i bezproblemowe zaspokojenie głodu.
Morze o świcie jest tak wspaniałe, jak i o zachodzie,
namalowane w najżywszych barwach, jakie kiedykolwiek widziałam. Wpatrzona w
niebo pokryte pasmami na wzór tęczy, na które nie zdążyło się jeszcze wspiąć
słońce, zanurzyłam się tak szybko, jak tylko się dało, by oszczędzić sobie
bólu, który ogłuszył mnie dnia poprzedniego.
Pierwszym, na co natknęłam się w morskim ogrodzie, była
meduza. Przezroczyste stworzenie otulone przez równie czystą wodę zdawało się
latać. Nie był to nigdy specjalny rarytas, nie mówiąc już o nikłej wartości
energetycznej, niemniej i tak odgryzłam przezroczystą głowę jednym
błyskawicznym ruchem. Galareta wypełniła mi usta i miałam niewielki problem z
jej przełknięciem, jednak koniec końców, ze łzami w oczach i wstrzymanym
oddechem, posłałam ją w dół mojego gardła, po czym oblizałam kły z namiastką
zadowolenia.
Woda była tak czysta, że już całkiem niedaleko brzegu udało
mi się schwytać w zęby średniej wielkości srebrną rybę. Nieprzytomna ze szczęścia,
połknęłam ją praktycznie w całości, choć musiałam odkaszlnąć parę razy ze
względu na ości. Drugi, identyczny, a może nawet trochę większy łup pojawił się
jakiś czas później. Chwytając rybę w pysk, nie mogłam powstrzymać się przed
natychmiastowym odgryzieniem i połknięciem jej głowy, resztę łuskowatego ciała
udało mi się jednak wyciągnąć na brzeg w szczelnym uścisku białych kłów.
Rzuciłam nadgryzioną zdobycz na piasek, po czym odeszłam na kilka kroków, nie
spuszczając czujnego oka z łuskowatego stworzenia mieniącego się na słońcu. Nie
zdążyło nawet porządnie wyschnąć, już zainteresowała się nim jakaś mewa. Biały
ptak podleciał doń z dozą ostrożności, nim jednak zdążył zanurzyć w nim dziób,
już pojawiło się dwóch skrzydlatych konkurentów. Żarłoczne ptaki wciąż
nadlatywały, skrzydła i dzioby zdążyły się już zderzyć, gdy nagłym atakiem
zmiażdżyłam jednego ptaka zębami, drugiego zaś przygwoździłam do podłoża łapą,
szybko też posyłając go w ślady współbrata. Z dziką satysfakcją rozdrapywałam
ciała pazurami, chcąc pozbyć się jak największej ilości piór, nim ptaki trafiły
do mojego gardła.
A co mi tam, pomyślałam, kończąc posiłek tym, co posłużyło
mi za przynętę. I wbrew pozorom nie było to błędem, dopiero bowiem po
przełknięciu tego obtoczonego w piasku dania poczułam się wreszcie syta, nawet
jeśli po kilku miesiącach wśród chaszczy i kurzu zaczęłam przyzwyczajać się do
myśli, że mogę więcej nie doświadczyć tego uczucia. Ogarnięta dziwnym spokojem,
odwróciłam tylko głowę w stronę morza, by bez słowa oglądać wszystkie akty
sztuki, jaką odgrywało wschodzące nad falami słońce.
- A więc jednak – odezwał się aktor-debiutant, który
niespodziewanie wyłonił się zza kulis.
Spojrzałam na płowego wilka, jakbym ledwo potrafiła sobie
przypomnieć, kim był. Gdy usiadł obok mnie, milczeliśmy, ale to dobrze, bo i w
milczeniu należy oglądać przedstawienia.
- Przepraszam na chwilę.
Kiwnęłam głową, nawet nie zerkając w jego stronę. Gdy
odszedł, uderzyło mnie nagłe kłębowisko myśli i świeżych wspomnień. Głębokim
wdechem nabrałam w płuca chłodnego, słonego powietrza, by powstrzymać
nadchodzącą falę niepokoju. Bezmyślnie podrapałam zasoloną ranę, która schła po
niedawnej kąpieli.
- Talaza! – zawołał nagle Szkło.
Co?, rzuciłam bez zastanowienia, ale tylko w myślach,
doskonale bowiem wiedziałam, o co chodziło.
Możecie już dać mi spokój?, zapytałam bezgłośnie, podnosząc
się z miejsca i ruszając ku basiorowi oraz czapli, która pojawiła się
nie wiadomo skąd. Na to pytanie także znałam odpowiedź, ale też zdawało mi się,
że każde słowo i każda myśl tylko przybliżyłyby mnie do tego, co nieuchronnie
musiało nastąpić.
Kiedy podeszłam bliżej, zauważyłam, że Szkło bardzo się
zmienił od wczoraj. Uderzająca pewność siebie zniknęła z jego pyska, nagła
zmiana bardziej niż w oczach objawiała się jednak w postawie, konkretnie w
geście, bowiem prawą łapę miał przyciśniętą do lewej. Po chwili basior drgnął
nieznacznie, a pomiędzy jego pazurami zabłysnęła krew.
- Zmiana planów. Musimy iść do medyka – wyjaśnił, uciekając
wzrokiem od szoku malującego się w moich oczach.
- To od tego trupa w jeziorze? – spytałam, nie mogąc
powstrzymać się przed cofnięciem się o dwa kroki.
- Talaza, proszę…
- Nie zbliżaj się!
Nie zauważyłam momentu, w którym rzuciłam się do ucieczki,
następną rzeczą, którą ujrzałam, był natomiast chudy ptak stojący na mojej
drodze, który rozłożył skrzydła i podniósł swój dziób w jakby grożącym geście.
Zmieniłam tor pędu tak, by uderzyć go bokiem. W wyniku udanego manewru stracił
równowagę i runął na ziemię, przed tym udało mu się jednak dziobnąć mnie tuż
nad lewym okiem. Przymknęłam je, nie zwalniając tępa, sekundę później zmuszona
byłam jednak podzielić los mojej ofiary. Nagłe szarpnięcie za ogon sprowadziło
mnie na ziemię, przyprawiając o bolesne otarcia na podeszwach łap oraz brzuchu.
To Szkło, który był ode mnie o wiele lepszym biegaczem, a i siły nie można było
mu odmówić. Zaśmiałam się boleśnie, ocierając mokre czoło. Nikt się nie ruszał,
nikt też nie znalazł słów, by skomentować sytuację.
Jaskinia medyczna powinna kojarzyć się z bezpieczeństwem i
odpoczynkiem, dla mnie jednak była tak samo ponura jak areszt, coś też mi
mówiło, że spędzę tutaj więcej czasu, niż gdyby zgodnie z planem zajęło się mną
wojsko. Siedząc pod zabarwioną na zielono ścianą, przeklinałam w myślach całe
to plugawe stado. Niech zginie całe, nawet jeśli i mnie można już było brać za jego
część. Kątem oka zerkałam, jak medyczka zajmuje się ranami basiora, większą
część mojej uwagi pochłaniał jednak imponujący zestaw skalpeli zawinięty w
piękny kawałek suchej skóry, który leżał gdzieś z boku. Promienie słońca
odbijały się w końcówce jednego ze srebrnych ostrzy. Coś namawiało mnie, bym
podeszła i zgrabnych ruchem zabrała jedno z pięknych narzędzi, i choć
tłumaczyłam samej sobie, że w tym momencie to nie mogłoby się udać, wewnętrzny
szept z każdą chwilą przybierał na sile, stając się szybko trudnym do
zignorowania, stanowczym głosem.
Okiełznać go na moment udało się medyczce, która skończyła
już z towarzyszącym mi basiorem i bez uprzedzenia zabrała się za bandażowanie
moich ran. Cofnęłam łapę, warcząc na waderę.
- Sama sobie z tym poradzę!
Kpiący uśmiech brązowowłosej mówił mi, że chętnie spełniłaby
moją prośbę i wyrzuciła mnie na zewnątrz, jednak po długiej rozmowie, którą
odbyła z niebieskim ptakiem tuż po naszym przybyciu, z pewnością doskonale
znała mój obecny status. Pozostało mi więc jedynie przełknąć gorzkie uczucia i
pozwolić jej spełniać swe obowiązki. Gdy było już po wszystkim, pożegnała się z
nami, oddalając się pod byle pretekstem. Zostawiła nas z zapewnieniem, że
wróci za godzinę albo dwie.
Szkło leżał w kącie jaskini, na szczęście nie wyglądał jeszcze na
zbytnio wyczerpanego przez chorobę. Podeszłam do wyjścia, zerkając na słońce
błyszczące gdzieś pomiędzy drzewami. Chciałabym stąd uciec. Mogłabym to zrobić.
Mogłabym ukraść broń, zabić Szkło, czaplę i medyczkę, każdego, kto stanie mi na
drodze. Pobiegłabym nad morze.
Myśli nadchodziły tak szybko, że dopiero po chwili, gdy
zostały już wypowiedziane, zdawałam sobie sprawę z ich absurdu.
Ty wcale nie chcesz morza. Dobrze wiesz, że to tylko
pretekst. Szukasz miejsca ze swojego dzieciństwa, miejsca, które kojarzysz z
bezpieczeństwem, pewna, że będziesz tam pasować. Ale ty nie pasujesz nigdzie.
Westchnęłam boleśnie, odwracając wzrok od rozświetlonego
nieba. Szkło zdawał się drzemać pod kamienną ścianą. Położyłam się gdzieś obok,
kierując bezmyślne spojrzenie na płowego basiora.
< Szkło? >