niedziela, 1 listopada 2020

Od Yira CD. Pakiego - "Projekt Różowego Słońca" cz.7

Jaskinia była obszerna, miała wiele wygodnych i odpowiednich do odpoczynku kątów, a po rozpaleniu ogniska zadziwiająco szybko stało się w niej ciepło. Ktoś tu musiał wcześniej już rezydować, bo wilki w towarzystwie Myuu.2 znalazły kilka popękanych, ale w miarę czystych talerzy, nie najgorsze koce oraz gitarę, która o dziwo była praktycznie nienaruszona. Struny były rozstrojone, ale w jednym kawałku, każda na swoim miejscu. Pudło tylko trochę porysowane, kolory jednak wciąż głębokie i wyraźne. Brakowało tylko niektórych progów, były to jednak te niekoniecznie potrzebne, tuż koło pudła. Dało się grać bez nich. A później je można było dorobić.

Yir obserwował jak rudzielec, znany powszechnie jako Paketenshika, siedział pochylony nad owym instrumentem strunowym i go nastrajał. Było w tym obrazku z jakiegoś powodu tyle napięcia, że atramentowy basior bał się nawet oddychać. Zuva wydawał się nie mieć tego problemu, za to z zainteresowaniem oglądał ruchy futrzastego, mniejszego towarzysza. Szczególną jego uwagę zdawały się przyciągać drgania uszu wychowanka lisów przy każdym naciągnięciu struny, kiedy wsłuchiwać się w niezwykłą uwagą w jej brzmienie. Pomocnik medyka również to zauważył. I nie mógł się oprzeć wrażeniu, że Paki dokładnie wie, co robi, niczym wieloletni profesjonalista. A przecież nigdy nie widział, żeby ten kiedykolwiek grał na gitarze.

Po jakimś czasie zamiast brzmienia strun rozległo się ciche mruknięcie, co zapewne miało oznaczać zadowolenie z wykonanej roboty. Nauczyciel łowiectwa poprawił gitarę, chwytając ją w sposób najlepszy do grania. A przynajmniej w to wierzył Yir, bo jeszcze w życiu nie widział wilka grającego na gitarze. Po kilku brzdąknięciach na wszystkich strunach jednocześnie, gdzie za każdym razem Paki zmieniał ułożenie palców u lewej łapy, co jakimś magicznym cudem zmieniało brzmienie, w końcu rudzielec wydawał się gotowy do grania. Poprawił się na swoim miejscu. Odchrząknął. Chyba będzie jednocześnie śpiewał. Atramentowy basior zastrzygł uszami, okazując niemałą ciekawość. Siedzący niedaleko obok Zuva też wydawał się zaintrygowany nadchodzącym wystąpieniem.


Dear forests right in front of me

You’re looking so beautifully

I never knew that you can die

Now my heart only wants to cry

Dear mountains somewhere in the sky

Reminding me of paradise

You’re reaching high into the sky

But my heart only wants to cry


Było w tej piosence coś dziwnie specjalnego, co spowodowało we wnętrzu Yira poczucie przyjemnego spokoju. To nie była skomplikowana piosenka, tekst należał do tych prostych i bez podwójnego znaczenia, a gdyby nie dźwięki gitary, stanowiła by raczej nudny kawałek. Jednak, no właśnie, ta gitara… Jej muzyka, brzęczenie strun, tak niesamowicie urzekające, wkomponowywały się w piosenkę nawet bardziej niż idealnie. Przynosiło to tęsknotę do dawno niewidzianego domu, który przecież w rzeczywistości nie istniał. Przypominały się pola i stepy pełne mustangów, gdzie atramentowy basior w życiu nie postawił  nogi. Łza zakręciła mu się w oku. Ta piosenka była piękna. A Paketenshika cudownie ją śpiewał.

Łysy kot też był pochłonięty tą muzyką, chyba nawet bardziej od Yira. Kiwał się w jej rytm, jak kobra do muzyki zaklinacza węży podczas transu, a oczy powoli mu się zamykały, jakby miał zasnąć. Jego spokojna aura odbijała się od ścian na wzór echa granej właśnie muzyki, wypełniając wnętrze jaskini czymś, co wyciszało nerwy niczym zapach lawendy. Ta sceneria była dziwnie doskonała na swój własny, pokraczny sposób. Nikt nie chciał się ruszyć. Nikt nie odważył się przerwać pięknie granej piosenki. Były tylko gitara, trzaskanie ognia i niezwykle hipnotyzujący, magicznie niesamowity głos Paketenshiki. Atramentowy basior nie mógł przestać tego słuchać.


Dear my seas flirting with the shore

I want to go but I’m not sure

I don’t think I’ll survive the night

And my heart only wants to cry

Dear winds that brought to us a change

You’re never locked inside a cage

You always have some place to fly

Yet my heart only wants to cry


W ten właśnie sposób, przy przyjemnym brzdąkaniu gitary i miłym śpiewie, trzech chłopców spędziło cały wieczór. Zapomnieli o problemie, jaki mieli omówić, w tym momencie wydawał się błahy i zupełnie bez sensu. Świat stracił swoją bezcenną wartość, zatrzymał się, jakby sam chciał się nacieszyć piosenkami wychodzącymi z ust rudego wilka. Ogień igrał z cieniami w rytmie muzyki, jednocześnie kompletnie się nią nie przejmując. Zapewne nawet istoty wyższe, sprawujące władzę nad porządkami wszechświata zeszły ze swoich tronów i ukryły się gdzieś za stalagnatami, nie chcąc zrujnować swojej reputacji.

A przynajmniej tak to sobie wyobrażał Yir. On sam był zahipnotyzowany magicznym widokiem, jakim był Paki grający na gitarze, podczas gdy światło ognia rysuje niesamowite wzory na jego pięknym, rudym futrze. I tylko serce atramentowego wilka biło szybciej niż rozbrzmiewała muzyka, dając o sobie znać w przyjemny i wznoszący w wyższą sferę sposób. Gdyby tylko motylki ścigające się ze sobą w brzuchu zechciały się uspokoić, byłoby jeszcze milej.

<gdy [Właścicielka] próbuje być romantyczna, ała… No nic, dalej lecimy z Pakim!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz