Zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Nasza poprzednia polana, była duża i pięknie oświetlona. Można było znaleźć na niej spokojne, wyciszające miejsce. Nowa polana była mniejsza. Słońce nie padało już tak ładnie na jesienną trawę, która swoją drogą była brzydsza i nie tak zielona jak na poprzedniej polanie. Wokoło było słychać krzyki białych dużych ptaków, a zewsząd dochodził szum nieznanego mi pochodzenia.
Nowa polana była super!
Wszystko było bardziej szorstkie,
mogłam wyczuć, choć bardzo delikatnie, fakturę trawy, nie zlewała się z gruntem
tak jak każda inna. Krzyki ptaków dodawały mi bodźców, których tak bardzo
potrzebowałam. Po ostatnim tygodniu wiedziałam, że delikatność i spokój to nie
moja bajka. Potrzebowałam wrażeń!
- Choć Ciri, przejdziemy się na
spacer po plaży. – powiedziała matka, gdy skończyłam miesiąc. Widziałam w jej
oczach troskę i niemy strach, który towarzyszył nam już od dwóch tygodni.
Dlaczego ona jeszcze nie mówi? Tylko Ciri i Ciri, nic więcej. Nawet się
nie śmieje! Ani nie płacze! Żaliła się tacie i medyczce Etain. Wszyscy ją
uspokajali, tłumaczyli, że nie każde dziecko rozwija się tak samo. Starałam się
pokazać mamie, że umiem robić inne rzeczy. Biegałam, skakałam, robiłam fikołki.
Raz nawet złapałam motyla! To nie było tak, że nie chciałam z nimi rozmawiać.
Po prostu nie czułam jeszcze, że jestem na to gotowa. Zasób moich słów, bym
bardziej ograniczony niż ich i wolałam się ograniczyć do swojego imienia.
Przecież rozmowa, to nie był jedyny sposób komunikowania się, prawda?
- Jesteś już na tyle duża, żeby
móc opuścić ze mną polanę. – mówiła dalej mama. – Ale pamiętaj tylko ze mną
albo z tatą. – znowu się zaczynało… dobrze, że tatko wybił jej jakoś z głowy
budowanie dla mnie zagrody. Albo może ona sama zapomniała? Ostatnio wszystkie
problemy sprowadzały się do tego, że nie potrafię mówić.
- Pokażę Ci morze. Sama woda nie
jest zbyt przyjemna, ale widok i zapach to coś niesamowitego.
Mój mózg szybko zakodował nowe
słowo, a chwile później przypisał je do rozległej, wręcz niekończącej się wody.
Słonej wody jak się następnie okazało.
- Nie pij jej! Fe! – krzyknęła
mama, gdy zaczęłam żłopać ciecz jak szalona. W ciągu kilku chwil poczułam
suchość w gardle, co bardziej mnie ucieszyło niż zmartwiło. Biegałam i skakałam
po falach (kolejne nowe słowo), a mama stała kawałek dalej patrząc się i co
jakiś czas krzycząc żebym uważała. Później znalazł nas tatko, który patrzył na
mnie z uśmiechem.
- Paki weźmie ją dzisiaj na
pierwszą lekcje. – udało mi się usłyszeć jak tatko rozmawiał z mamą.
- Jak to? – spytała mama i
spojrzała na tatkę. Oho znowu się zaczynało… czemu dorośli nie mogli się po
prostu w końcu w czymś zgodzić?
- Już najwyższy czas, nawet jeśli
jeszcze nie mówi, to potrafi się świetnie z nami komunikować.
- Ja ją będę uczyć, nie chce żeby
inne szczeniaki się z niej śmiały. – powiedziała mam tonem, który zwykle
oznaczał koniec rozmowy. Tatko westchnął, ja przestałam skakać i zaczęłam
głębiej wchodzić do morza.
- Kochanie! Zatracasz się. Wiem,
że chcesz dla niej jak najlepiej, ja też tego chce. Nie możemy jej jednak
zamykać, musi sama poznać świat. – patrzyli na siebie i już nie zwracali na
mnie uwagi. Zaczęła szybciej poruszać nóżkami jak poczułam brak podłoża.
Otaczająca mnie woda wywoływała przyjemne mrowienie, jednak chwile później
poczułam, że siła moich nóżek nie jest wystarczająca.
- Mamo! – udało mi się krzyknąć
zanim moja głowa znalazła się pod wodą, a słona woda otoczyła mnie ze
wszystkich stron. Nie trwało to jednak długo, bo po kilku sekundach ktoś
wyciągnął mnie z wody.
- Widzisz jak jesteś przemęczona?
Zajmujesz się nią non stop… pamiętasz jeszcze jak lubiłaś swoją prace stróża? –
mówił tatko, a ja wykaszliwałam resztki wody.
- Krzyknęła mamo… - szepnęła
mokra mama, która tak bardzo nienawidziła wody, ale mimo to mnie uratowała.
- Poznanie innych wilków i
nauczenie się samodzielności da jej więcej niż nauka z Tobą.
- Dobrze… - westchnęła matka. –
Ale zacznie od jutra, dzisiaj miała już dość nowości. – wzięła mnie w pysk,
mimo że moja wielkość już ledwo na to pozwalała i zaniosła z powrotem na
polanę.
---
Minęła już moja kolejna lekcja.
Zajęcia były fajne, uczyliśmy się różnych rzeczy, ale najbardziej podobała mi
się nauka walki. Nauczycielka mówiła i widziała, że radzę sobie najgorzej ze
wszystkich, ale nie poddawałam się i wierzyłam, że będę kiedyś najlepsza.
Koralina zachęcała mnie do dalszych prób i cieszyła razem ze mną jak coś mi w
końcu wychodziło. Dzisiaj z zajęć odbierał mnie wujek Magnus. Mama wróciła do
pracy, podobnie jak tatko, tylko wujek Magnus się teraz obijał. Pożegnałam się
z uśmiechem z nauczycielką i pobiegłam za basiorem. Nauka dała mi mnóstwo
pokładów pozytywnej energii, dlatego nie chciałam iść od razu do domu.
- Ciri! – krzyknął za mną wujek
gdy zauważył, że zboczyłam z pierwotnej trasy. Pobiegłam między gęste drzewa i
schowałam się w gęstwinie. Gdy Magnus mnie znajdował uciekałam ponownie, nie
chcąc jeszcze wracać na polanę i do nadwrażliwej matki.
- Czuję Cię mała… - mówił basior
chodząc wokół mnie. Lekko zdyszany po bieganiu za mną. Był już niezwykle blisko
mnie i wtedy tuż przede mnie, do krzaka obok przyczaił się inny wilk. To był
Admirał! Pamiętałam go bardzo dobrze z tej jednej wizyty jak jeszcze miałam
parę dni. Wilk trzymał w pysku dziwny święcący przedmiot, który wyglądał na
niezwykle ostry. Nie wiedziałam, dlaczego Admirał czaił się na mojego wuja.
Zanim zdążyłam coś zrobić, mały basior złapał nieporadnie w łapę dziwny
przedmiot i jednym susem wyskoczył na granatowego wilka. Nastąpiło warknięcie i
cichy pisk. Szybko wyskoczyłam z krzaków, starając się grać na korzyść Admirała.
- Złapał Cię! – krzyknęłam patrząc
na Magnusa z uśmiechem na pysku. W jego oczach zobaczyłam zdziwienie, w końcu
pierwszy raz usłyszał mój głos. Pod jego łapami zauważyłam ostry, świecący
przedmiot, którego najwyraźniej jeszcze nie zauważył. Podbiegłam więc i
usiadłam na nim, zakrywając go swoim drobnym ciałem. Zamachałam ogonem i
uśmiechnęłam się szeroko do wiszącego nade mną Admirała. Magnus w końcu puścił
małego wilka i patrzył nadal na mnie zszokowany.
- Co to za dziwne zabawy, Ciri? –
spytał mnie wuj a ja tylko wzruszyłam ramionami. – wracajmy do domu, muszę przekazać
Twojej matce wieści. – Granatowy basior odwrócił się i zaczął wychodzić z
zarośli. Uśmiechnęłam się do siedzącego obok mnie basiora, który rozmasowywał
sobie bolący go kark. Gdy udało mi się złapać jego wzrok, wstałam
ostentacyjnie, ukazując mu jego zgubę. Odchodząc jeszcze mrugnęłam do niego i
zaśmiałam cicho. Nie wiedziałam dlaczego, ale czułam, że muszę chronić tego głupszego
nawet ode mnie matoła.
---
Kolejne kilka miesięcy spędziłam
na nauce i poznawaniu świata. Każdy nauczyciel zauważał, że miałam większe
problemy z nauką niż inni, co dawało mi też różne przywileje. Nie integrowałam
się za bardzo z innymi szczeniakami, nie miałam takie potrzeby. Interesował
mnie tylko Admirał, który sporadycznie pojawiał się na lekcjach, a zaraz po
znikał gdzieś, dając do zrozumienia, że ma ciekawsze rzeczy do roboty. Chciałam
go zapytać o ten incydent kilka razy, ale zawsze zżerał mnie strach, a może
wstyd? Nie potrafiłam nazwać tego uczucia. Gdy tylko basior był w pobliżu,
uważałam na to co robię i chciałam wypaść we wszystkim jak najlepiej. Czułam
też dziwne mrowienie w brzuchu, a serce galopowało jak jeszcze nigdy. Bardzo
polubiłam to uczucie, było tak wyraźne i mocne jak nic innego.
Zaczęłam normalnie mówić, ale
tylko wtedy kiedy uważałam, że to konieczne. Zauważyłam, że większość wilków,
pomimo mojego dojrzewania, nadal uważało mnie za słodką kruszynkę. Na początku
mnie to irytowało, ale później zauważyłam w tym pewne plusy. Mianowicie wszystko
uchodziło mi na sucho. Pomagał też fakt, że przy każdej wpadce, mama mówiła: To na pewno nie moja Ciri. Po tych
słowach problem znikał, a ja nadal mogłam podkradać Florze i Etain ich
narzędzia. Zdarzyło się też wykradać w nocy, pomimo zakazu. Zwiedzałam wtedy
tereny watahy i podchodziłam coraz bliżej wioski, która nocą była bardzo
spokojna. Mama opowiadała mi, że ludzie są bardzo źli i że mam się trzymać jak
najdalej od nich się da. Tylko, że oni wcale nie wyglądali groźnie… Zdarzało mi
się, że widziałam nocą Admirała z Mundusem, tą dziwną istotą z mojego
niemowlęctwa. Jak się okazało był po prostu bardzo dużym ptakiem. Oboje zdawali
się nie martwić nocnym zakazem. Dużo udało mi się dowiedzieć, przez ukrywanie
się po krzakach i obserwowanie tej dwójki. Wychodziło na to, że nie tylko ja
miałam pociąg do tych pięknie lśniących i ostrych narzędzi. Nie udało mi się
jeszcze znaleźć czegoś na własność, ostatecznie zawsze zwracałam wszystko
medyczkom, żeby się nie zorientowały o swojej zgubie. Admirał jednak już coś
posiadał i przyciągało mnie to do niego jeszcze bardziej niż na samym początku.
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz