sobota, 21 listopada 2020

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

- Szukałaś?
Wiatr z ogromną prędkością leciał ponad niespokojnymi tego dnia falami, huczał w uszach i nieprzyjemnie opływał ciało, powodując dreszcze. Siedzieliśmy obok siebie, a mój trochę nieobecny wzrok cały czas uciekał naprzód, równolegle z linią morza, gdzieś w głąb plaży. Bezmyślnym gestem potarłem łapami o przeciwległe przedramiona.
Nie planowałem niczego podobnego jeszcze przed chwilą, nie, wręcz przeciwnie, przyszedłem do niej by porozmawiać, nacieszyć się jej obecnością choć przez chwilę, zanim wrócę do pracy. Wszak jest jedyną osobą, z którą mogę jeszcz normalnie porozmawiać i opowiedzieć o tym, co... sam nie wiem. Co mnie boli. To coś jak słoneczny promyczek w tym trudnym czasie. Jak promyczek, którego każde dotknięcie jest jak ciepło letniego poranka.
Ale nagle coś w głębi duszy kazało mi jak najdobitniej dać Ciri do zrozumienia, że mam teraz lepsze zajęcia. O tak, ona jest strasznie absorbująca. Czemu wszyscy mają ją kochać?
- Śmieszne. Gdzie mogłaś szukać, jeśli nie pozwalają ci nawet wychodzić z domu? - zapytałem, ale z jakiegoś powodu, nie wiem nawet, jakiego, nie pozwoliłem odpowiedzieć jej na pytanie, ani nawet przez moment zastanawiać się nad odpowedzią. Zamiast tego kontynuowałem sam - mam nowego nauczyciela i zamierzam być w tym najlepszy - przy ostatnim słowie z mojego pyska wydobyło się ciche warknięcie.
- W porządku - odpowiedziała, chyba z lekkim uśmiechem, który dostrzegłem kątem oka, ale i wyraźnie wyczuwalną w głosie niepewnością - a w czym takim?
Westchnąłem w  myślach. Sporo zmieniło się przez czas, gdy zajęty byłem chłonięciem wiedzy. Przez chwilę zastanawiałem się, po co w ogóle przyszedłem, ale ostatecznie uznałem rozmowę z Ciri za jakąś odmianę od pracy moim młodym i giętkim umysłem, chwilę przerwy niezbędną każdemu wielkiemu naukowcowi.
- Biologia - odparłem chłodno.
Pociągnąłem nosem. Nie czułem się najlepiej. Wiatr przenikał mnie na wskroś, a moje ciało nie potrafiło załatwić sobie tyle ciepła, bym stał się zdatny do jakiejś dłuższej czy bardziej wyczerpującej rozmowy. Cofnąłem się tak, by grzbietem móc wcelować w pień szumiącej ponad nami topoli.
Wilczyca opuściła wzrok i chyba delikatnie pokiwała głową, tracąc ze mną kontakt.
- Cały czas się teraz uczysz?
Uniosłem brwi, zerkając na nią niepewnie. Z jednej strony chciałem zaprzeczyć, nie, nie o to chodzi...
Z drugiej, coś kazało mi zawarczeć, że tak, właśnie tak, mam na głowie zostanie kimś wielkim, nie to co... ci wszyscy. Albo, w najlepszym razie, że to nie jej sprawa.
Koniec końców nie powiedziałem niczego, a mój pysk, po którym w mgnieniu oka przebiegły wszystkie adekwatne do sytuacji uczucia, po prostu rozluźnił się w nieco smutnym wyrazie.
- Muszę iść - oświadczyłem bezdusznie i nie dopowiadając już ani słowa więcej, wstałem i pozostawiłem waderkę samą na plaży.
W drodze powrotnej zacząłem nucić jakąś melodię kołaczącą mi się po głowie. Las był dziś głuchy, nawet pomimo wiatru, w górze poruszającego giętkimi gałęziami. Małe ptaki, które nie odleciały na zimę, pochowane były gdzieś w niedostępnych dla oczu miejscach, o owadach dawno już zapomnieliśmy, a wszystko inne, co żywe na niebie i ziemi, skulone gdzieś po krzakach oszczędzało energię.
Nie jadłem niczego od poprzedniego popołudnia, jednak mimo to nie czułem głodu. Tylko natarczywe zimno i głową cięższa niż zwykle dokuczały osłabionemu ciału.
W domu zwinąłem się w kłębek na swoim legowisku, z niezadowoleniem zacząłem myśleć o swojej jaskini, czekającej na mnie w górach. Tam na pewno byłoby ciepłej i przyjemniej. Ale nie, musieliśmy zamieszkać właśnie tu, na otwartej przestrzeni, która oprócz tego, że była wystawiona na lodowaty wiatr, deszcz i wszelkie podobne, upiększające życie warunki atmosferyczne, nie niosła za sobą praktycznie żadnych korzyści. Była mała, bardziej wymagający mógłby rzec, klaustrofobiczna, ukryta między gęstymi krzewami. Nie była też szczególnie jasna, w lato przez większą część dnia ukryta w cieniu, a w zimę obdarzona  tylko taką ilością światła, żeby widzieć, kto gdzie stoi.
Zadrżałem z zimna i podniosłem oczy na pochmurne niebo poprzecinane czarnymi gałęziami. Znów pociągnąłem nosem i chuchając na przednie łapy, żeby trochę je ogrzać, podjąłem decyzję, że już jutro przenoszę się do nowego lokum, gdzie już nic ani nikt nie będzie mogło mi przeszkadzać.
Gdy jednak jutro nadeszło, najważniejszym celem stał się piaskowy wąwóz Achpila.
Anatomia, anatomia, anatomia. Znałem już chyba każdą najmniejszą żyłkę w wilczym organizmie. A jednak tak wiele wciąż było przede mną. Tak wielu rzeczy jeszcze nie wiedziałem, tyle długich miesięcy a być może i lat musiało minąć, bym osiągnął mistrzostwo. Myśl ta dobijała mnie bardziej niż cokolwiek innego. Nawet bardziej niż zimno, które z każdym dniem coraz mocniej męczyło leśne zwierzęta.

- Jeśli w żadnym z siedmiu miotów nie było chorych szczeniąt, a daje to w sumie już kilkadziesiąt psów, co byś pomyślał? - oczy Achpila wpatrywały się we mnie bacznie, z niekomfortowo małej odległości.
- Pewnie że próba jest stanowczo za mała i nie powinniśmy wyrażać żadnej opinii, bo to cholerny dowód anegdotyczny.
- Masz rację. To mógłbyś nawet powiedzieć na głos. Ale co byś pomyślał?
- Szczerze? - podrapałem się w nos. Sam nie wiedziałem, czy to tylko trudne, czy przy okazji jeszcze podchwytliwe pytanie - biorąc pod uwagę, że rodzice ci sami, warunki podobne... zacząłbym poważnie się zastanawiać. A... - przerwałem - ale to nadal o niczym nie świadczy.
Ledwie zdążyłem skończyć zdanie, odruchowo nabrałem boleśnie zimnego powietrza, by zarzucając łbem kichnąć z całą mocą. Pociągnąłem nosem.
- Na zdrowie. Dlaczego?
- Imprinting? - wytarłem pysk spodem łapy i lekko przechylając się na bok, podparłem skroń nadgarstkiem.
- Admirał, zaskakujesz mnie - uśmiechnął się.
- Dziękuję.
- Masz rację. Oczywiście poza tym warunki życia, środowisko. Ale to chmara oczywistości.
- Żeby się o tym przekonać, trzeba by rozmnożyć potomstwo. W następnym pokoleniu choroba mogłaby się wtedy pojawić.
Achpil ponownie uśmiechnął się i zaczął składać papiery rozłożone przed nami na ziemi.
- No dobrze, tyle w kwestii przypomnienia, koniec na dzisiaj. Jutro zaczynamy wirusologię. Podstawy już za nami, a pozostałe działy masz w małym palcu. Tak trzymaj, przyjacielu.
Po zakończeniu zajęć, nie zadając sobie trudu zahaczania o dom rodzinny, udałem się od razu dalej, w góry. Moja głowa pękała od ilości wypełniających ją wiadomości a dziś również od wyjątkowo złego samopoczucia.
Zakaz chodzenia po zmroku wiele utrudniał. Zwłaszcza teraz, gdy dni robiły się coraz krótsze i obejmował coraz większą część doby.
Mino, że sam sobie dosyć skutecznie dodawałem pewności siebie, przyspieszyłem kroku, by zanim jeszcze zapadnie zupełna ciemność, znaleźć się na terenie gór.
Z niezadowoleniem zerknąłem w bok. Droga prowadziła na naszą Polanę. Gdybym zdecydował się spać tam, mógłbym już za kilka minut pogrążyć się w krainie snów i jakoś przetrwać tę noc. W związku z podjętą już decyzją, czekało mnie jeszcze kilka dodatkowych kilometrów na południe.
Na miejscu opadłem bezwładnie prosto w piaskowy dołek i skuliłem się. Chciałem, by dzień już się skończył, chciałem zasnąć by nie czuć zimna i swojej słabości.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz