poniedziałek, 30 listopada 2020

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Przez moją głowę przewijało się całe stado najgroźniejszych przekleństw, gdy pozostawiając za sobą prawie trzecią część z tego, co udało nam się znaleźć w chacie weterynarza, biegliśmy na złamanie karku.
We trójkę, przynajmniej tak zdawało mi się na początku. O oglądaniu się za siebie nie było jednak mowy, dopóki nie znaleźliśmy się na w miarę bezpiecznym terenie lasu, za pierwszymi drzewami.
No, może nie za pierwszymi.
Zacisnąwszy kły na lnianym uchwycie jednej z dwóch toreb, która mi została, ogarnięty przez kompletną panikę i głęboki jak nigdy wcześniej szok, pędziłem przed siebie o wiele dłużej, niż okazało się to konieczne do przeżycia. Ostatnie resztki specyficznej woni prochu wydmuchnąłem z nozdrzy dopiero kilometr, może dwa dalej.
Zwolniłem nieznacznie. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że... ktoś właśnie dogonił mnie i chwycił moją łapę, nie pozwalając jej ruszyć się nawet o milimetr.
- Co?! - wrzasnąłem, gdy zawiódł pierwszy odruch szarpnięcia, z wściekłością odwracając się by wyszczerzyć kły w ostrzegawczym grymasie. Torba z papierowymi pudełkami znalazła się na ziemi.
- Ci... Ciri, kretynie - szary ptak kilkukrotnie odetchnął głębiej, by uspokoić organizm po biegu. Między moimi uszami na chwilę nastąpiło zwarcie. Potem moje ślepia otworzyły się szerzej, by ukazać porównywalny gniew, zmieszany z przerażeniem, zdumieniem... sam nie wiem, czym jeszcze.
- Jak to - mówiłem podniesionym głosem, w którym dało się wyczuć drżenie - zostawiliśmy ją tam?! Czemu wcześniej mi nie powiedziałeś?
- Zupełnie nieintuicyjna kwestia, prawda? - gdyby był wilkiem, powiedziałbym, że zawarczał i to wyjątkowo przekonująco. Ale nigdy nim nie był, a mój strach o własną skórę i tak zawędrował już zbyt daleko, więc jedynie jeszcze mocniejszy dreszcz niejasnych emocji przebiegł po moim grzbiecie.
- No i co ja teraz mam zrobić?! - zawołałem, odruchowo zawracając z obranej wcześniej trasy.
- Naprawdę pytasz?
Po jeszcze kilku krótkich chwilach wahania, gwałtownie fuknąłem, ukazując bezmiar zebranego w sobie oburzenia i rzuciłem tylko coś o zabraniu reszty rzeczy do jaskini.
Ponad lasem zapadał już zmrok. Późnojesienne dni były krótkie i słabo wyrażone.
Szedłem normalnym tempem, narzekając w myślach na cały świat i jeszcze pół, rozmyślając o tym, o ile dalej naprzód byłbym już posunięty, gdyby tylko cała misja poszła zgodnie z planem lub przynajmniej gdyby Ciri nie została zupełnie w tyle, jak jakiś mały szczeniaczek. Nie wiedziałem już, do kogo miałem większe pretensje.
W końcu dotarłem do miejsca, w którym przypuszczalnie powinna znajdować się waderka, jeśli nigdzie jej jeszcze nie wywiało, ani nie znaleźli jej ludzie.
Gdzieś pod skórą poczułem dreszcz niepokoju. Ale nie o Ciri, choć taka możliwość przeszła mi przez myśl. O nie, zanim zdążyła chociaż najmniejszy korzonek zapuścić w mojej głowie, została zduszona przez nerwową falę gorąca, która nadpłynęła wraz z pytaniem: "Co zrobią jej rodzice, jak okaże się, że ty ją zgubiłeś?".
Dosyć długo krążyłem po okolicy i rozglądałem się, trochę obawiając się nawoływać, a jednocześnie z każdą chwilą bezowocnych poszukiwań denerwując coraz bardziej. Wreszcie znajomy zapach stał się silniejszy, co w tych warunkach mogło świadczyć tylko o tym, że mój mały, złośliwy cel ukrył się gdzieś niedaleko.
- Hej - burknąłem, podchodząc do sporego kłębka skóry leżącego w dole na miedzy - chodź.
- Gdzie idziemy? - wymamrotała zesztywniałymi z zimna wargami i wolno podniosła głowę.
W gruncie rzeczy byłem już zdecydowany, że nie do domu. To jest, nie do mojego. A właściwie też nie do jej. Demonstracyjnie wzruszyłem ramionami.
Dlaczego?
Przez ostatnie pół godziny pogrążony w przygnębiającej myśli, jak wiele czasu straciliśmy, stopniowo przestałem podchodzić do swojego zdania z tak dużym jak wcześniej zapałem.
W zasadzie... moje chęci wypaliły się zupełnie, równie szybko, jak zapłonęły żywym ogniem jeszcze przedwczoraj. I tak zanim właściwie zacząłem pracę, postanowiłem zrobić sobie przerwę, a z braku lepszego sposobu na wywiązanie się z narzuconego mi przez starszyznę obowiązku, wlec za sobą również tę małą.
- No, wstajesz, czy nie? - warknąłem niecierpliwie, nie odpowiadając na jej pytanie, a gdy zaczęła słabo gramolić się z ziemi, agresywnie złapałem ją za kark i postawiłem na czterech nogach, które, zziębnięte, ugięły się pod ciężarem ciała.
Nie słuchając, czy ma coś jeszcze go powiedzenia, ruszyłem przed siebie.
Podążaliśmy cały czas na zachód, a wśród nieprzeniknionej, ciemnej nocy, szybko znaleźliśmy się na terytorium Watahy Szarych Jabłoni, przytulającego się do naszych terenów, upośledzonego sąsiada.
Obejrzałem się za siebie i szybko zatrzymałem wzrok na nogach wilczycy. Wciąż były śmiesznie sztywne. Uśmiechnąłem się pod nosem, wzmacniając krok, by równym inochodem zostawić ją zupełnie w tyle.
Dla zabawy, ot tak.
Po półtorej godziny, naszym (a najpierw moim) oczom, ukazało się odległe światło, przebłyskujące ponad koronami drzew. Ciri chyba rozgrzała się trochę, bo w końcu znalazła się przy moim boku, zachowując w miarę przyzwoite tempo. Rzuciłem jej krótkie spojrzenie przez ramię i zacząłem truchtać dalej, by pokonać ostatni odcinek drogi przez las. Nie minął kwadrans, aż dotarliśmy do sporej dolinki o piaskowych zboczach, na końcu której płonęło wysokie, przyjemne ognisko. Kilkanaścioro wilków siedziało przy porozrzucanych po dolince kłodach, a w pobliżu ogniska, krzątała się jakaś potężna wilczyca.
Starając się nie rzucać w oczy skupionemu na rozmowach towarzystwu, podszedłem do leżących pod piaskową ścianą sienników, zakopując się pod jednym z nich. W tym samym momencie poczułem obok siebie czyjeś ciepło.
Kopnąłem nogą stronę, z której dochodziło.
I nie czułem już niczego.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz