czwartek, 5 listopada 2020

Od Alkestis CD Ceres'a - "Ciężar dziedzictwa"

 Liczyła, że Agrest tylko da informację do ogółu o sytuacji z watahami i poinformuje o wyprawie, a nie, że będzie szukał tym chętnego do wspólnej wędrówki. Nic dziwnego, że nie było żadnych zgłoszeń, cisza jak makiem zasiał.
-Jeśli nikt się nie zgłasza, mogę to być ja- odezwał się nagle Sangre z dziwnym uśmiechem.
-MOWY NIE MA!- Jednocześnie ryknęli Paketenshika z Asherą.
-Skoro nie Sangre, to kto?- Aż czuła, że Mundus zmrużył nieco swoje ślepia. 
-Może Ceres?- Była opiekunka białej nagle wypaliła.
-Matko...- słyszała jego ciężkie westchnienie, iż znowu zgłosiła go bez jego zgody do czegoś.
Znowu zapanowała cisza w watasze.
-Tak do niczego nie dojdziemy- Alkestis pierwszy raz zabrała glos w tym spotkaniu. Wszyscy spojrzeli na nią.- Wyruszam jutro po świcie, z kimś lub sama.

Podczas analizowania informacji w pozycji półleżącej, słuchała jak jej ojciec krążył od ściany do ściany, zawzięcie mamrocząc pod nosem. Cały czas był zdenerwowany cała tą sytuacją.
-Pójdę z tobą- powiedział pewnie nagle.
-Masz szczenięta do nauczania- odpowiedziała mu nie odrywając wzroku od papierów.
-Nie możesz iść sama. Kali nie może?
-Pozostaje na linii WSC i WWN.
-Agrest nie może z tym niedorobionym rosołem?
-Ktoś musi pilnować watahy i nią zarządzać.
-Nie puszczę cię samej- zatrzymał się.
-To mam iść po Sangre?- W końcu spojrzała na niego nad dokumentami.
-Nie!- Wyrwało mu się.
-Więc lepiej żebym szła sama niż z nim- podsumowała.- Zrozum tato, tylko ja mogę wyruszyć z naszej małej garstki posłów. Doceniam waszą troskę- wstała i przytuliła się do rudego.
-Kocham cię Tisiu- powiedział do niej cicho przytulając córkę.
-Ja ciebie też tato... Tato?
-Hm?
-... Dlaczego pod tamtą ścianą stoją podpisane imienne dzidy dla każdego basiora z watahy?

Po solidnym śnie i posiłku, stała przed lokum ojca zapatrzona. Słońce właśnie wchodziło na niebo w momencie, gdy kierowała się ostatni raz do jaskini alf przed wyruszeniem w trasę. Szczerze wątpiła, by ktoś zgłosił się do Agresta o udział w misji, zamierzała zgłosić wymarsz, nawet w pojedynkę. Samiec pokiwał głową na jej zameldowanie ale nie miał dla niej żadnego ochotnika. Mundus jedynie położył swoje skrzydło na jej ramieniu.
-Uda ci się- powiedział, co w jego słowniku znaczyło "powodzenia". Ptak na pewno nie wątpił w powodzenie zadania, skoro sam edukował młodą w zakresie polityki. Kiwnęła głową.
-Poradzę sobie- powiedziała i odwróciła się w celu rozpoczęcia realizacji zadania.
-No to możemy pisać testamenty. Paki nas zamorduje za jej misję w pojedynkę- podsumował alfa, co jeszcze usłyszała i zachichotała cicho. 
"Nie zdążą raczej" pomyślała wesoło w duchu. Przecież jej kochany tata wcale nie był taki zły w kwestii ochrony jej. Był gorszy.

Zatrzymała się na granicy watahy i spojrzała za siebie, chcąc zapamiętać ten miły obrazek budzącej się do nowych zadań w ciągu dnia u wszystkich. Nabrała powietrza w nozdrza i już chciała ruszyć dalej, kiedy wyłonił się nieco niechętnym krokiem Ceres. 
-Ceres, co tu robisz?- Zapytała nieco zaskoczona. Spojrzał na nią obojętnie.
-Idziemy razem- rzucił coś leniwie. Uniosła nieco brew.
-Jeśli matka ci kazała... Nie musisz się zmuszać- spojrzała na niego spokojnie.

<Ceres?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz