czwartek, 19 listopada 2020

Od Ry'a - "Poszukiwanie" cz.5

Ciemność. Zdawało mu się, że całkowicie utracił zdolność widzenia. 
Gdzie jestem? Co to za miejsce? 
Każdy kolejny ruch przysparzał mu bólu. Nie mógł iść, dlatego czołgał się tylko, siłą przekornego chyba jedynie uporu posuwając się naprzód. Coś poruszyło się przed jego oczami, jakby snop jasnego, oślepiającego światła. Jego biała łuna przebijała się cieniem przez zaciśnięte powieki basiora. Zatrzymał się, by rozejrzeć się dookoła, próbując zlokalizować ową anomalię, bardziej chyba kierując się słuchem i wyczuciem niż pogrążonym w cieniu spojrzeniem. Nagły skurcz wykręcił boleśnie jego ciało; otworzył usta, plując wodą. 
Nigdy wcześniej nie cierpiał aż tak bardzo. 
Kiedy było po wszystkim, opadł sztywno na ziemię i, oddychając ciężko na jedyny znak dla świata i siebie, że był jeszcze żywy, zacisnął powieki, samoczynnie szukając jakby poprzedniej ciemności. Krzyk, który wypełniał jego uszy, oddalał go od niedawnego spokoju. 
Pojedynczy obraz przemknął przez jego głowę, niczym elektryczny impuls na nowo rozpalając jego osłabione serce. 
 
Obudził ją dźwięk kroków. Z łatwością rozpoznała po ich rytmie i odgłosie tożsamość osoby, która w tak bezczelny sposób wmaszerowała do jej jaskini, dlatego nie poruszyła się, udając, że dalej pogrążona jest we śnie. Postać tymczasem jakby w nagłej chwili zwątpienia zatrzymała się tuż za progiem, po czym, odpędzając szybko obawy, powłóczystym krokiem skierowała się pod jedną ze ścian, gdzie usiadła z cichym westchnieniem. Kali odwróciła się dyskretnie; spostrzegła, że jej brat siedzi nieruchomo ze spuszczoną głową. Odniosła wrażenie, że może być albo całkiem pogrążony w myślach, albo tylko doszczętnie zrezygnowany i nieobecny. Jak trup. 
– Ry? – szepnęła, podnosząc głowę z posłania – Wszystko w porządku? 
Ponieważ odpowiedziała jej jedynie cisza, szybko wysunęła się spod kłębowiska skór i podeszła do basiora, by po chwili milczącej obserwacji chwycić go nieśmiało za łapę. 
– Jesteś cały mokry – uśmiechnęła się smutno – Domyślam się, że nie poszło ci najlepiej? 
Milczał. 
– Ja... Sam nie wiem – westchnął głęboko, dając tym samym siostrze wyraz rozpaczliwie prawdziwego cierpienia – Z jednej strony prawie utonąłem w tym przeklętym bagnie, ale z drugiej... Kiedy wydostałem się na brzeg... Coś jakby zobaczyłem – przyłożył łapę do czoła, jakby sam siebie chciał oskarżyć o majaczenie w gorączce, by tym samym obalić niepodważalność faktów, w które zawzięcie nie chciał uwierzyć. – Trudno to nazwać. Nie mam pojęcia, co to było. 
– Czy to znaczy, że miałam rację? – uśmiech, który zobaczył na twarzy siostry, zdawał się tak bardzo niezachwiany i trwały. 
– Co? Nie... znaczy, tak... sam nie wiem – oparł się głębiej o ścianę, przeczesując łapą włosy pod czapką. – To nic nie znaczy. 
Jego kończyna zadrżała, gdy odruchowo chciał sięgnąć trzymanej pod ręką paczki papierosów, szybko jednak przypomniał sobie, że obecność siostry kategorycznie mu na to nie pozwalała. A także to, że wszystkie jego fajki przemokły do reszty w tej cholernej święconej wodzie.  
Westchnął boleśnie. Lista jego powodów do życia w dalszym ciągu kurczyła się w zatrważającym tempie. 
– Znam cię i wiem, że ta sprawa nie da ci spokoju, dopóki dokładniej jej nie zbadasz – kontynuowała tymczasem Kali. 
– Co masz na myśli? – zrezygnowany, a w dodatku załamany utratą ukochanej paczki basior zdecydował się całym swym skromnym zapasem ufności zdać się na siostrę. 
– Pomogę ci – uśmiechnęła się w ten niezwykły sposób, który za każdym razem tak dziwił, a jednocześnie tak zachwycał basiora. Kochał to spojrzenie, jednocześnie go nienawidząc. – Zostań ze mną. Tutaj, w mojej jaskini.  
Podniósł nieobecny dotąd wzrok ponad własne łapy. Wyraz jego oczu mógł przerażać - kryło się w nich wszystko, od kpiny aż do palącego zagubienia. 
– Tylko na parę dni – dodała wadera, starając się może zabrzmieć w miarę uspokajająco. Nerwowe, trochę zbyt pospiesznie tempo, z jakim wyrzuciła z siebie to krótkie zdanie, zdradziło jednak jej prawdziwe uczucia, tym samym działając na basiora efektem skrajnie odmiennym od zamierzonego. 
– …Co? – zapytał, parskając ponurym śmiechem, jednocześnie po raz kolejny żałując, że nie może zapalić, a wypity alkohol zdążył już w większości opuścić jego ciało. – Kali, dlaczego? 
– Miałeś niezły początek. Gdybyś spróbował pójść tam raz jeszcze, albo nawet kilka razy... Połączenia z duszami to nie jest łatwa sprawa, wiem. Potrzeba do tego ogromnej siły woli - tą już posiadasz. Myślę, że twój gniew, strach i niecierpliwość mogą blokować to spotkanie... Ale gdybyś został ze mną na parę dni, mogłabym nauczyć cię kontrolować te cechy. Być może wtedy porozumiałbyś się z tym, co już spotkałeś nad jeziorem. 
– Kali! – wykrzyknął, podrywając się z ziemi jak oblany wrzątkiem – To przecież jakieś bzdury! 
– A jednak twierdzisz, że kogoś tam widziałeś? 
– Ja... – zawahał się – Sam nie wiem! Prawie umarłem, to mogły być tylko jakieś głupie halucynacje! 
– Ry. Posłuchaj mnie. Nie musisz wszystkiego robić sam – w tych słowach było coś, co szczególnie zabolało basiora. Chciał się wściekać, krzyczeć, biec, pomimo chwilowego zaślepienia pozostawał jednak świadomy, że to nie słowa siostry obudziły w nim tak skrajne emocje. To było coś, co ukrywało się głęboko w jego sercu, przed czym nie miałby jak ani dokąd uciekać. I, jeśli mógł wierzyć słowom siostry (a pragnął tego teraz bardziej, niż czegokolwiek innego), nadeszła pora, żeby się z tym zmierzyć. – Jestem tutaj dla ciebie. Zawsze będę.  
– Ufam ci – powiedział, a coś w jego sercu zadrżało na dźwięk tych słów. Obudził się w nim jakiś niezwykły odruch, uczucie szybsze niż jakakolwiek myśl, i nim zdążył się zorientować, obejmował już siostrę uściskiem drżących łap. Myśli, które dopiero teraz, tak fatalnie spóźnione zabrzmiały w jego głowie, kazały mu się natychmiast odsunąć, z przerażeniem zauważył jednak, że było już na to za późno. Szczególnie że ku miłemu zaskoczeniu siostra nie tylko go nie odepchnęła, ale odwzajemniła gest, tym samym burząc wszystkie mury, jakimi basior zawzięcie dzielił swoje serce w czasie ostatnich miesięcy. 
Prosty gest zamieszał w jego głowie bardziej niż pół litra wódki. Ostatni raz doświadczył tego rodzaju czułości... Nie, nie pamiętał już, czy kiedykolwiek w ogóle poczuł się kochany. 
– Jeśli to się nie uda... – szepnął, zmagając się z gardłem ściśniętym od płaczu. 
– Ry – mruknęła wadera, wtulając głowę w miękki szalik brata – Ufasz mi? 
– Ufam – zapewnił, po czym umilkł na moment, zdjęty jakby nagle palącą potrzebą zapamiętania tej chwili już na zawsze. – Co powinienem przynieść, wprowadzając się do ciebie? 
– Przyjdź tak, jak stoisz – mruknęła niewyraźnie, na tyle cicho, że basior odniósł wrażenie, że równie dobrze mogło mu się to przesłyszeć. 
Kiedy ponownie popadli w ciszę, oboje poczuli, że czas się dla nich zatrzymał. Serce basiora płonęło przyjemnym płomieniem, rozgrzewając na raz całe jego ciało. Zdawało mu się, że nie miałby żalu, gdyby tego dnia miał odejść, zatracając się w tym ogniu. 
 
Tego dnia basior nie wrócił więc do domu, podobnie jak następnego. Czasowa zmiana w życiu wydawała mu się niezwykle dziwna, ale przy tym niosła ze sobą pewien rodzaj podekscytowania charakterystycznego dla nowych doświadczeń. 
Jednym z nich była na pewno niezwykła obcość, której doświadczał w mieszkaniu Kali. Czuł się, jakby nagle trafił do całkiem innego świata, gdzie wszystko było uporządkowane i niosło ze sobą delikatny zapach kwiatów. I choć cechy te można by było jeszcze całkiem obiektywnie uznać za korzystne i pożądane, tak trudno było myśleć w ten sposób o pustce, ciemności i ciasnocie, jaką naznaczone było owo pomieszczenie. 
Ponieważ jednak basior lubił myśleć o sobie jako o posiadaczu hardej duszy, postanowił sobie, że na brak wygód nie będzie narzekał. Pierwszą noc przespał spokojnie, nawet odnajdując w niej pewnego rodzaju przyjemność, chociaż nie był w stanie wyzbyć się dyskomfortu, jaki budziła w nim tego rodzaju zmiana - nie dość, że pierwszy raz od dawna kładł się spać o normalnej porze i na normalnym legowisku, to jeszcze nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio przepędzał wieczór bez towarzystwa alkoholu. 
Prawdziwe problemy zaczęły się natomiast drugiego dnia rano, kiedy Ry zorientował się, że ‘’Przyjdź tak, jak stoisz’’ znaczyło, że nie mógł on w żaden sposób zaopatrzyć się w nową paczkę papierosów. Nawet nie planował zapalić tutaj, w jaskini, wiedział bowiem, jak bardzo byłoby to nierozsądne. Specjalnie poszedłby zaszyć się gdzieś w lesie, a kiedy by wrócił, nie dałoby się wyczuć od niego ani cząstki zapachu dymu. Plan działania miał opanowany niemal do perfekcji, a jednak wciąż brakowało mu kluczowego jego składnika - i właśnie ta niemożność działania jeszcze bardziej podżegała budzącą się w nim wściekłość. 
Od rana był więc podirytowany, a koło południa jego zdenerwowanie sięgało już zenitu. Krążył nerwowo po jaskini jak zwierzę zamknięte w klatce, usilnie szukając pretekstu, który pozwoliłby mu się stąd wyrwać. Nagle przestały obchodzić go plany siostry - odmówił jej pomocy przy przygotowywaniu śniadania, a także, by pozostać konsekwentnym, nie towarzyszył jej też przy jego spożywaniu. 
Kiedy siostra uporała się wreszcie z tak prozaicznym zadaniem, po raz pierwszy zaproponowała bratu spacer, a ten zgodził się bez chwili wahania, chętny chociażby - jeśli nie dane mu było nic lepszego - rozprostować łapy. Przed wyjściem na zewnątrz wadera zasłoniła oczy materiałem komina, a basior ubrał czapkę i szalik, które zostawił do wyschnięcia po wczorajszym incydencie nad jeziorem. Po raz kolejny podobny wysiłek okazał się jednak stratą czasu i wysiłku, bo po niepełnej godzinie drogi, basior zorientował się, że siostra wiedzie go na... plażę. 
Niełatwo jest przecierać szlaki modowe pośrodku dziczy, pomyślał, rozglądając się nerwowo po kawałku jasnej ziemi. 
Pierwszym co rzuciło mu się w oczy, była niesamowita pustka, jaka wypełniała to miejsce. Zdawało mu się, że on i jego siostra zostali wyrzuceni pośrodku niczego. Tu nie było drzew, które imitowały dach nad głową; otwarty horyzont szczerzył do niego zęby, a szare niebo i wzburzona woda zlewały się w jedno, budząc w nim jakąś pierwotną obawę przed zbyt wielką, niezbadaną przestrzenią. W puste miejsca wkradały się krzyki mew i głośny szum fal. 
– Jesteś tego pewna? – zapytał, zerkając na Kali, która, stojąc po kostki w chłodnej wodzie, zgarbiła się nieco, zdradzając tym samym trudności, jakie miała z utrzymaniem się na łapach. Także to czuła. 
– Oczywiście – uśmiechnęła się bez przekonania. – Chodźmy – powiedziała, zapraszając brata na spacer morskim brzegiem. 
Sam nie był do końca pewny, kiedy i jak do tego doszło - może to sprawa zapomnianych wspomnień z dzieciństwa, które za sprawą tajemniczego impulsu doszły w tym miejscu i w tej chwili do głosu, a może to echo poprzedniego życia, tak czy inaczej spokojny spacer szybko zamienił się w bieg. Skakali pomiędzy rozbijającymi się o piasek falami; zimna woda rozpryskiwała się na jego łapach, czasem znajdując drogę do twarzy, dzięki czemu jej słony smak i charakterystyczny zapach szybko wypełniły usta basiora. Opór, na jaki natrafiał, kiedy rwał przed siebie, będąc jednocześnie zanurzonym aż powyżej łap, przyjemnie męczył jego mięśnie. Biegł przed siebie, co chwilę oglądając się na siostrę, by upewnić się, że i ona jej tutaj całkowicie bezpieczna.  
I czuł się bezgranicznie szczęśliwy. 
 
Kolejne dni mijały bardzo szybko. Po pierwszych ekstazach para rodzeństwa szybko zmuszona była wrócić na ziemię, chociażby dlatego, że nawet pomimo szczenięcej radości, jaka wypełniała ich serca od czasu tego niesamowitego pojednania, na obojgu ciążyły już obowiązki dorosłego życia. Gdzie jest jednak pragnienie, tam znajdzie się i sposób, dlatego każdego dnia, gdy basior kończył pracę śledczego i opuszczał ściany wojskowej jaskini, Kali czekała, by odprowadzić go do domu, który teraz dzielili. Asystując w drodze biednej, oślepionej słońcem waderze, Ry od nowa uczył się cierpliwości i współczucia, a przy okazji zawsze mógł jej się wygadać i liczyć na pomoc w rozwiązaniu problemów, jakie ewentualnie przynosił mu kolejny dzień wymagającej pracy. 
Wieczorami chodzili nad jeziora albo snuli się po polanach i sadach, wspominając wiosnę i kwiaty, które kwitły kiedyś na pustych teraz krzewach. Przy orzeźwiającym chłodzie nocy siadali i milczeli wspólnie pod niebem pełnym gwiazd. Czasem medytowali. Kali nigdy nie starała się wmuszać w brata swoich nawyków i duchowych przekonań, przyszło do to niego jednak naturalnie wraz z kolejnymi dniami, jakie spędzał w towarzystwie siostry. Dała mu nadzieję i ten płomień właśnie wykorzystywał, próbując rozpracować wszystkie skłębione myśli, jakie zalegały w jego umyśle. 
 
– Wiesz – zdradził jej pewnego dnia, gdy stali na morskim brzegu, próbując łowić ryby. Kali uznała, że krwawe polowania na większą zwierzynę nie pomogą w polepszeniu się kondycji basiora, on sam zaś był zbyt dumny, by korzystać z mięsa przynoszonego przez łowców, rybołówstwo stało się więc dla tej dwójki kompromisem w kwestii żywienia. – Zdawało mi się, że całkiem o tym zapomniałem, ale... kiedyś, kiedy jeszcze byliśmy dziećmi, często widywałem w snach pewną białą postać. Nie mam pojęcia, kim mogła być, zdawało mi się, że to nieistotne, ale... Tamten raz nad jeziorem... Sam nie wiem. Wydaje mi się, że ujrzałem ją ponownie – uniósł głowę, wpatrując się w chmury przemykające po nieskończonym niebie. Wiatr rozwiewał jego grzywkę. – Być może chciała mi coś przekazać. I, tylko może – zaznaczył – Może to jest klucz do tego, czego poszukuję. 
– Nie martw się – Kali uśmiechnęła się ciepło. Na jej twarzy tańczyły złote barwy zachodzącego słońca. – Z pewnością wkrótce dowiesz się, kim była. 

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz