wtorek, 10 listopada 2020

Od Wayfarera CD. Pakiego - "Łapki w ruchu" cz.2

Ten rudy wilk i jego kompania wydawali się Wayfarerowi całkiem przyjemną ekipą. Uśmiechali się do niego przyjaźnie, śmiali z jego dowcipów i wygłupów, i ogólnie byli o wiele milsi niż poprzednia wataha, jaką szczeniak spotkał. Bo owszem, spotkał już jedną watahę.

Było to tydzień temu, kiedy brązowy maluch jeszcze nie znał swojego imienia, bo jak dotąd nie znalazł nikogo, kto mógłby mu przeczytać treść karteczki z kartonu. Dreptał sobie przez las iglasty pełen drzew, których nazw nie mógł sobie przypomnieć. Sasna? Siosna? Sosna! Las pełen sosn, ha! Ich igły zalegające na ziemi wczepiały się w ciągnięty po ziemi kapelusz, jednak choć było to uciążliwe, szczeniak nic nie mógł na to poradzić. Był za mały, żeby podnieść ten kawał materiału chociaż trochę wyżej. Właściwie różnica wielkości była taka spora, że maluch korzystał ze swojego skarbu jako namiot, pod którym można było się spokojnie i bezpiecznie przespać.

Podążając ścieżką wydeptaną przez zwierzynę łowną w ten całkiem chłodny dzionek dzieciak natrafił na obcy, interesujący zapach. Nie wydawał się należeć do czegoś, co można zjeść, a właściwie przypominał całkiem mocno jego własny. Czyżby w końcu natrafił na innego wilka? Dobroci, to była świetna nowina! Musiał tylko ich znaleźć i do nich zagadać, może przygarną go do swojej watahy. Będzie miał nareszcie jakąś rodzinę.

Podążył znalezionym śladem, ostrożnie przechodząc naokoło różnych gałęzi i skupisk szyszek, żeby nie zaczepić o żadną z nich swoim ukochanym kapeluszem. Nie chciał go zniszczyć, nawet jeśli już po tak krótkim czasie po obudzeniu się w kartonie nad rzeką umiał szyć. Po wszelkich rozpruciach nie zostałby ślad. Tylko znalezienie odpowiedniej igły i nici było ogromnym problemem, na który obecnie się nie pisał.

Zobaczył grupę wilków znęcającą się? bawiącą? z ranną sarną na środku polany. Domyślił się, że to tak naprawdę jest polowanie, co tylko zainteresowało go jeszcze bardziej. Obserwował obcą zgraję, jak wgryzali się w nogi bezbronnego już w tym momencie kopytnego stworzenia, powoli pozbawiając je sił, aż w końcu nieszczęsny osobnik Capreolus Capreolus wkroczył między szprychy koła życia i śmierci, przechodząc na drugą stronę. Drapieżniki od razu zabrały się do jedzenia. Pewnie byli głodni.

Szczeniak wyszedł z lasu na zabarwioną krwią polanę, wesoło merdając ogonem, chociaż to akurat pewnie nie było zbyt widoczne pod wielkim kapelutkiem. Wilki podniosły na niego wzrok.

– Czego tu? – zawarczały groźnie, choć brązowy basiorek nie zwrócił na to uwagi. Stwierdził, że gdy go poznają, nie będą tak wrogo nastawione. Och, Wayfarer. Ale byłeś głupi.

– Cześć! Super polowanie! Nie chcecie może nowej siły roboczej, eh? – maluch wyszedł spod swojej czapki, skocznym krokiem zbliżając się do obcej grupy. – Do polowania.

– Miałeś raczej na myśli dodatkową gębę do nakarmienia – największy z gangu wilków, szaro-kremowy basior, zrobił krok w stronę zbliżającego się szczeniaka.

– Umiem polować!

– Jasne, a ja jestem wróżką zębuszką.

– Co? – mały został wyraźnie zbity z tropu. Dopiero teraz zaczął czuć wiszące w powietrzu niebezpieczeństwo. Powoli się wycofywał z powrotem do kapelusza.

– Zjeżdżaj stąd, bo skończysz dokładnie jak ta sarna!

Brązowy spojrzał na częściowo już zjedzoną sarnę i przełknął ślinę. Przeraził się nie na żarty widząc obnażone zęby wielkiego basiora. To była dokładnie pora, kiedy należało uciekać.

Wbiegł pod kapelusz, chwytając go zębami i zaczął biec, ile sił w nogach. Nie widział, dokąd niosły go małe łapki, wszystko przesłaniało trzepoczące rondo. Po prostu uciekał. Nie chciał skończyć jak tamto kopytne stworzenie, a widział w zielonych oczach obcego wilka, że właśnie na to się zanosiło. Prosił bogów, być może nie w pełni świadomie, żeby zgraja odpuściła sobie gonienie go, bo nie było szans, żeby mógł im uciec. Nie słyszał kroków za sobą. Jego modły były wysłuchane.

Wayfarer wrócił świadomością do teraźniejszości, gdzie Pakeśtenka i jego przyjaciele omawiali sprawę adopcji. Znaczy, nie było wiele do obgadania, ale wataha zaczęła się martwić – czysto żartobliwie – że jeśli Paki będzie przygarniał każdego spotkanego szczeniaka to za jakiś czas zabraknie zwierzyny dla wszystkich, albo, co gorsza, cała Wataha Srebrnego Chabra będzie składać się tylko i wyłącznie z adopcyjnych dzieci rudzielca. Wszyscy się śmiali wesoło, znajdując przyjemność w wzajemnym towarzystwie. Brązowy szczeniak, jak dotąd siedzący nieco z boku, podbiegł do swojego nowego opiekuna i chwycił zębami jeden z jego ogonów. Rozległo się głośne ”Ała!”, Paki niemal nie szarpnął ogonem, co mogłoby się skończyć wyrzuceniem młodego w powietrze.

– Tato, jestem głodny! – zawołał wilczek, patrząc tak radośnie jakby wcale właśnie nie zagwarantował swojemu opiekunowi kilkudniowego sińca. – Upolujemy coś?

– No dobra, dobra... Może będzie to coś bardziej pożywnego niż mój własny ogon, co?

Mały się zaśmiał z tego zacnego żartu. Serio lubił tego rudego basiora!

– Tak! Upolujmy sarnę, eh!

– I to jest pomysł godny pochwalenia. To na razie, chłopaki. Pora nakarmić tego, który ma nam całą zwierzynę wyjeść. – Mrugnął do Wayfarera.

Wszyscy zaczęli chichotać, a Paki i jego nowy szczeniak poszli do lasu, udać się na polowanie. Maluch naprawdę cieszył się, że nauczyciel łowiectwa został jego tatą, bo dzięki temu będzie mógł nauczyć się różnych technik łapania zwierzyny. Chciał tą wiedzę wykorzystać w swoich przyszłych podróżach, jakie planował od momentu, kiedy obudził się w kartonie.

To było jego marzenie. Podróżować, zwiedzać świat, widzieć na własne, niemal czarne oczy różne cuda, jakie istnieją gdzieś tam w dalekich krainach. Jeszcze nie wiedział, jak się do tego zabierze, ale na pewno nie będzie niczego żałować. Na razie musiał jednak zająć się nauką polowania i złapaniem tej nieszczęsnej sarny.

<Paki?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz