Z samego rana rozpoczęliśmy z Shino naszą małą misję. W sumie głównie moją, ale to tylko drobny szczegół. Wyszedłem na moment przed jaskinię, by jeszcze przez chwilę nacieszyć się promieniami słońca, grzejącymi moje futro i dotykiem ziemi pod łapami. Sowa czekał już na najbliższym drzewie, jakby wiedziała. Zawsze wydawało mi się to dziwne, choć dobrze wiedziałem, że w jakiś sposób jesteśmy połączeni - ja i sowa.
Ja i Shino.
Chwilę później patrzyłem już na swoje bezwładne ciało, leżące w jaskini z lisem u boku. Kitsune skinął głową, dając mi znak, na który wcale nie czekałem. Chwilę zajęło mi przyzwyczajenie się do nowej perspektywy, innego układu nerwowego i mięśni, którymi musiałem sobie przypomnieć jak prawidłowo zarządzać.
Wzbiłem się w powietrze, pozostawiając za sobą jaskinię i drzewo. Niebo było niemal bezchmurne i choć wiatr nie wiał dokładnie tam, gdzie bym sobie tego życzył, szybko wyrobiłem sobie rytm, który pozwalał mi lecieć dość szybko, ale nadal bezszelestnie.
Wilków z owianej tajemnicy watahy nie znalazłbym, gdyby nie darli ze sobą kotów od samego rana, robiąc raban na pół Watahy Szarych Jabłoni, której tereny sobie wesoło przemierzali.
Zniżyłem lot, dziękując w duchu mojemu ptasiemu kompanowi za wzrok i słuch godny pozazdroszczenia. Narobiłem trochę hałasu, siadając na gałęzi, wilki na szczęście zupełnie to zignorowały. Ot zwykła sowa sobie gdzieś nad nimi usiadła. Dzień jak co dzień.
– Rusz się, nie mamy całego dnia – warknął duży, ciemnoszary basior. Wywnioskowałem, że na tej wycieczce był raczej w charakterze obstawy.
– Detlev, nie jesteś moim szefem. – Drugi z wilków przewrócił się na drugi bok, mlaskając tak głośno, że aż przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. – Jak kochają, to poczekają.
– Naczekają się, jak cię zaraz żywcem wypatroszę i zostawię wronom.
– No dobra, dobra. Już wstaję, widzisz? Wstaję. – Drobniejszy wilk o jeszcze ciemniejszym futrze przeciągnął się i ziewnął. Zgadywałem, że musiał być tym od myślenia.
Większy basior, Detlev, ruszył przed siebie, nie czekając nawet na towarzysza, co trochę mnie zdziwiło. Byli przecież na obcej ziemi, zupełnie sami. Niestety coś, co kazałoby mi odwrócić się i grzecznie przespacerować do domu, zostało w wilczym ciele gdzieś w sercu Chabrowego Reżimu.
Zeskoczyłem z gałęzi, pozwalając ponieść się prawom fizyki, o których przecież pojęcia nie miałem, ale ważne, że działały. Coś poruszyło się w oddali, ale nie zawracałem sobie tym głowy. Leciałem powoli, dość nisko nad ziemią, śledząc w najlepsze niczego nieświadome wilki. Cała akcja szła tak pomyślnie, że aż podejrzenie, ale prostota ptasiego umysłu składa się często na przeświadczenie, że póki nie jest się na ziemi – jest dobrze. Swoją drogą, sowy to niezwykle głupie stworzenia.
– Kawał drogi przed nami, Detlav, przyjacielu. I co nam to dało? Nikt nie wie. Ja jestem tylko prostym posłem, ty osiłkiem bez piątej klepki, a Anselm nie wydusił z siebie słowa od kiedy tylko go znam.
– Gdybyś tak nie klepał jadaczką na prawo i lewo może też byś wiedział tyle, co Anselm.
– Jak tak sobie o tym pomyślę, jest niespotykana mądrość w powierzaniu wszystkich sekretów milczącemu, ale myślę, że jako poseł…
Coś uderzyło we mnie, by po chwili szarpnąć w dół. W ciągu sekund, które zdawały się godzinami, straciłem czucie w każdej części ciała, które wcale do mnie nie należało.
Zerwałem się na równe nogi, odkrywając z ulgą, że udało mi się wrócić do swojego ciała. Nogi wprawdzie trzęsły mi się jak osika i nie byłem pewien, czy będę w stanie postawić choćby krok, ale żyłem. Kątem oka widziałem lisa, który zaszczycił mnie jedynie bacznym spojrzeniem swoich białek.
W ciągu kilkunastu minut zwróciłem to co zjadłem dnia poprzedniego. Potem wymiotowałem już tylko żółcią o ile w ogóle. W momentach, gdy mój żołądek nie próbował opuścić ciała przez gardło, przychodziła gorączka i drgawki.
– Myślę, że możemy stwierdzić z całą pewnością, że nasz pierzasty przyjaciel nie żyje. Przynajmniej znamy skutki uboczne. – Shino dotknął nosem mojej szyi, prawdopodobnie, żeby sprawdzić temperaturę. – Skoczę do pustelniczki po coś na gorączkę. Nie umieraj w tym czasie.
– Daruj sobie – warknąłem, starając się zwinąć w jeszcze ciaśniejszy kłębek.
– W razie gdyby ktoś tu jakimś cudem zajrzał – nie daj się zabrać do medyczki. Medycy zadają pytania.
Mimo że dobrze wiedziałem gdzie i po co poszedł, miałem mu za złe, że zostawił mnie samego. Przynajmniej dopóki nie udało mi się zasnąć.
<Szkieł?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz