wtorek, 17 listopada 2020

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Ogółem, szczęśliwy ten, kto... kto?
- Mmm - Admirał przycisnął łapę do swojego pyska i zaczął trzeć o niego z całej siły - boli, boli...!
- O niebiosa, co się dzieje? - Wrona, która właśnie pojawiła się na polanie powróciwszy z wieczornego polowania (spaceru), zapytała z niepokojem, po czym jak na szpilkach przycupnęła pod jednym z drzew, gotowa w każdej chwili rzucić się synowi na ratunek.
- Stałe kły mu się wyrzynają - uspokoił ją Ry, siedzący naprzeciwko szczeniaka i chyba tylko z braku innych zajęć, w zamyśleniu przyglądający mu się z pyskiem podpartym na łapie. Otulony dodatkowo swym błękitnym szalikiem, sprawiał przy tym wrażenie jakiegoś romantycznego pisarza, tak, że trudno było jednoznacznie stwierdzić, który z dwóch basiorów przebywających w tym czasie na szarej polance wyglądał na bardziej pogrążonego w cierpieniu.
- Ojej - matka ze zmartwieniem ściągnęła brwi i gdyby tylko mogła, zapewne złożyłaby również łapy w zatroskanym geście.
- Daj spokój, nic mu nie będzie - zaśmiał się cicho jej brat, wstając i przeciągając się wolno - przyszedłem tylko na chwilę, powiedzieć ci że jest szansa, że za kilka dni ten dziwny zakaz zostanie zniesiony.
- Który?
- Ten o wałęsaniu się po nocach. Stryj za nic nie chce powiedzieć, o co z nim chodziło. Być może to jakaś większa sprawa.
Wadera z przejęciem pokiwała głową. Jednak zaraz po słowach gościa, zapadło milczenie.
- Ry...?
- Hm - skrzywił się lekko, patrząc na nią, lecz nadal jakby myśląc o czym innym.
Siedzący w pobliżu szczeniak, zakłopotany nastałą tak nagle ciszą, zebrał w sobie wszystkie siły, by przestać jęczeć i oddychać, po czym zwrócił zdezorientowany wzrok na dwójkę rozmówców.
- A co u Kali? - zapytała jeszcze wilczyca, swoim ciepłym uśmiechem prawdopodobnie próbując wymusić na bracie jakieś głębsze zeznanie. Ten jednak wzruszył ramionami.
- Nic. W porządku. Wychodzi też głównie w nocy. Nieoficjalnie.
- Powiedz jej, żeby na siebie uważała - westchnęła - i niech przyjdzie do nas kiedyś. Albo pójdźmy do niej razem, we dwoje, co ty na to? Nie wiem nawet, gdzie mieszka, a przecież tu wszędzie blisko.
- W porządku - odmruknął wilk beznamiętnie. Szczeniak zauważył, że przybysz zbierał się już do odejścia, lecz przebiegła siostra znów zatrzymała go jakimiś, zapewne mało ważnymi słowami.
- Ry! Powiedz... a kiedy się znów zobaczymy?
Rzeczywiście, zaczepka była skuteczna. Strażnik śledczy zatrzymał się jeszcze na moment.
- Kiedy... co? - najwyraźniej nie tylko Admirał nie wiedział, o co jej chodzi.
- Wiesz, ostatnio prawie straciliśmy kontakt. Siedzę tu teraz prawie cały czas...
Szczeniak uszami wyobraźni już słyszał to "odkąd urodził się ten mały", jednak nie zdążył dokończyć ułożonego w myślach zdania, bo przerwał mu głos Ry'a.
- Myślałem, że takie życie sobie wybrałaś.
Admirał zmarszczył brwi. Uporczywe swędzenie dziąseł pogłębiało jego zdenerwowanie, ale nawet i bez niego nabrał ochoty, by sprawić jej ból. Trudno było mu nawet odczekać do momentu, w którym wuj zniknął w lesie, pozostawiając ich samych. Gdy jednak to już nastąpiło, wilczyca bowiem nie znalazła więcej wymówek, by móc zostawić przy sobie brata jeszcze dłużej, młody basiorek odetchnął głębiej, po to jedynie, by móc z większą mocą wypowiedzieć wszystkie zaplanowane, złe słowa.
- Wiesz, dlaczego całymi dniami leżysz na swoim legowisku, w tej dziurze? Tylko z dwóch powodów. Po pierwsze jesteś leniwa - zawarczał gdy w przelocie spojrzała na niego. Jej oczy otworzyły się szerzej - a po drugie pusta. Umiesz tylko czekać, albo na kolejne odwiedziny wuja, albo aż wróci ten twój wyblakły negatyw czworonoga. Sama nie potrafisz znaleźć sobie zajęcia. Bo poza nimi dwoma, pieprzonego świata nie widzisz. Chcesz przejść się gdzieś jutro, razem ze mną? Proszę bardzo, chodźmy. Nie chcesz? Jestem ciekaw, dlaczego.
- Ale Admirał... - matka był a zaskoczona. Pomijając zresztą wszystko inne, jej syn rzadko odzywał się, by powiedzieć tak wiele.
- Dla Ry'a i tak zawsze będziesz tą drugą siostrą, wiesz? A wiesz, dlaczego? Właśnie dlatego, że jesteś pusta jak beczka Liebiga do góry nogami.
Tym razem wilczyca cofnęła się o krok i jakby próbując  odepchnąć od siebie owe przykre oskarżenia, pokręciła głową. Napięcie wisiało w powietrzu i w jednej chwili stało się jasne, że jest już za późno, by skutecznie i łagodnie je rozładować.
- A tamten patyczak? Może ty się go boisz? Chociaż... nieee - zaśmiał się bezczelnie - ty najchętniej byś pod niego wlazła. Jeśli już tego nie zrobiłaś - mruknął gorzko, poważniejąc.
Wilczyca uniosła brwi, starając się na bieżąco pojmować jego słowa. Nagle na basiora spadło uderzenie otwartą łapą.
- Jak możesz - wysyczała, zaraz po tym zawieszając gotowy do krzyku głos na najwyższych obrotach, nie znajdując odpowiednich słów, a może po prostu nie będąc przygotowaną na te, które właśnie usłyszała. Tymczasem stojący przed nią na chwilę zacisnął powieki, próbując znieść piekący ból wokół nosa, po czym znów podniósł je, by, śledząc wzrokiem gotującą się z nerwów matkę, wolno machnąć ogonem. Kąciki jego ust drgnęły w jakimś przewrotnym wyrazie.
Raptownie jednak wyprostował się i zastygł w bezruchu, za plecami słysząc wolne kroki.
- Cóż za inwencja twórcza.
Pomimo skierowanego do bez dwóch zdań adresata zdania, młody wilk jeszcze przez kilka sekund stał jak słup soli, nie będąc pewnym, co najlepiej zrobić. Pierwszy raz w życiu ktoś przyłapał go na nieszczerości. Neurony zaczęły pracować na najwyższych obrotach, a nowe doświadczenie jak siekiera rozbiło drzwi do kolejnych dróg w jego umyśle.
O oczekiwaniu na pomoc ze strony matki nie mogło być mowy. Niemal jednocześnie zresztą wymieniła jakieś niewyraźne spojrzenie z przybyszem i bez słowa odeszła, tłumiąc w sobie wybuch płaczu.
Admirał odwrócił się, powstrzymując drżenie łap.
Cały swój gniew w tej chwili skierowałby najchętniej na szarego ptaka. wgryzłby się w żebra i szarpał, dopóki starczyłoby mu sił. Ale był jeszcze zbyt mały i słaby.
Musiał poczekać, aż przybędzie mu jeszcze trochę wzrostu i mięśni. A wtedy...
- Powiedz mi, szczerze, do kogo i o co masz żal?
- Ja... - szczeniak napiął wargi, by wyglądać bardziej stanowczo, ale zanim zdążył wymyślić jakąkolwiek odpowiedź, szpon postawiony na ziemi tuż przed jego bardziej wysuniętą do przodu przednią łapą, zmusił go do cofnięcia się.
- Wyjaśnijmy to - z jednej strony wpatrujące się w niego, wielkie ślepia, z drugiej pazury kolejnej nogi ich właściciela zatrzymujące się tuż przed jego łapą, sprawiły, że zaczął szybciej iść do tyłu. Teraz już nie bardzo miał siłę myśleć.
- Ja nie... to znaczy...
- No chyba się mnie nie boisz?
- Nie, oczywiście, że nie - Admirał wyprostował się dumnie i zatrzymał wpół kroku, czując nagły przypływ pewności siebie. A jednak przestając się cofać, raptownie stracił równowagę i jak kłoda zwalił się z nóg.
Po raz kolejny tego dnia zapadła chwila męczącej ciszy. I chociaż z początku szczeniak był pewien, po prostu pewien, że patyczak zrobił to specjalnie, nagle poczuł się jeszcze bardziej skołowany.
- Wstawaj - Mundus uśmiechnął się lekko i podał "dłoń" szczeniakowi, który po chwili wahania podniósł się z jej pomocą.
- No dobrze, dobrze - fuknął - mam ją przeprosić, tak, wiem.
- Czekaj, nie szalej. Teraz, gdy chciałbyś nas oboje pozagryzać? To zły pomysł, chłopie. Idź się trochę uspokoić, jak uznasz, że naprawdę warto, wrócisz do matki.

A kto - nie - i zawsze - nie?
W mojej głowie zapanowała mieszanka najróżniejszych uczuć. Nie wiedziałem już, czy bardziej nienawidzę ich, czy siebie, czy też po prostu wszystkich naokoło. Czy może to cały świat jest tak beznadziejnym miejscem. Czy może wcale ich nie nienawidzę, a do Mundusa niespodziewanie poczułem jakiegoś rodzaju wdzięczność za to, że oszczędził mi przynajmniej następnego spotkania z matką.
W zasadzie, poczułem się jak worek, do którego wrzucono pięćdziesiąt kurzych jaj o żółtkach każde w innym kolorze, a następnie potrząśnięto nimi z całej siły.
Idąc za głosem serca i rozmówcy, wyszedłem z polanki i zacząłem wlec się przez las. Godzinę czy półtorej później, przystanąłem po raz pierwszy, znalazłszy zagubiony na piasku kamyk, który okazał się świetnym przedmiotem do wyładowania emocji. Kopiąc go przez następne kilkanaście metrów i warcząc na niego zajadle, nawet nie zauważyłem, że w zasięgu mojego wzroku pojawiła się znajoma postać. Zarejestrowałem ją przypadkiem kątem oka, gdy poruszyła się by ziewnąć.
Płeć żeńska. Barwa jasna. Wiek zbyt dziecinny.
Widząc, że szczenię obserwuje mnie i dopisując sobie w myślach "już od dłuższego czasu", zacisnąłem zęby, przygryzając swój policzek od środka tak, że przed oczyma na chwilę pojawiły się szare plamy. Zaraz po tym pod zębami poczułem słony smak krwi, co jednak nie przeszkodziło mi w dalszym męczeniu wnętrza swojego pyska.
Uczucia rozpaczy, bezsilności i rozrywającej od środka złości, o których wcześniej na chwilę zapomniałem, powróciły.
"Najchętniej wbiłbym zęby w jej skórę i spróbował krwi" - odezwałem się do siebie, a szczęście, w porę przypominając sobie, by nie powiedzieć tego na głos.
- Cześć - powiedziałem nieśmiało. Malutka waderka otworzyła oczy chyba na całą dostępną szerokość. W duchu zacząłem złorzeczyć, po czym zapytałem, żeby zabić milczenie - gdzie są twoi rodzice? Co ty tu w ogóle robisz?
- Jesteśmy niedaleko od mojego domu. A ty?
- Nie wiem, wszystko jedno - wzruszyłem ramionami. Potem znów popatrzyłem przed siebie, potem przeniosłem wzrok pod nogi.
A potem, powoli, skierowałem go z powrotem na nią.
- Pokłóciłem się z matką.
Słuchała.
- I... - mruknąłem - nie wiem, zresztą nieważne. Ja nawet nie jestem jej potrzebny. Do niczego. Ona po prostu się do tego nie nadaje. Rozumiesz, ja jej wcale nie obchodzę.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz