Wbrew wszelkim naszym obawom, poród okazał się bardzo szybki i dosyć łatwy - a przynajmniej na taki wyglądał z boku.
Pomimo najszczerszych, tak szczerych, jak chyba jeszcze nigdy wcześniej, chęci, nie potrafiłem pomoc Karze w tym o jakże kobiecym zadaniu, ostatecznie, pozwalając sobie na odrobinę gnuśności, po prostu zrezygnowałem z działania przez wielkie "D", kładąc się tylko obok rodzącej małżonki i cicho przysłuchując się wszystkim jej oddechom, z każdego próbując wyczytać jak najbardziej dokładny, aktualny stopień sił, jakie jej pozostały.
Gdy nic a nic nie uspokajało się, próbując uspokoić siebie i tym samym spróbować przekazać jak najwięcej spokoju rodzącej, na chwilę położyłem głowę pomiędzy przednimi łapami i odetchnąłem głęboko, nadal nastawiając uszu na wypadek, gdyby wypowiedziała choć słowo.
Propozycja z przyniesieniem jednego z dostępnych w lesie "środków przeciwbólowych" nie przypadła jej do gustu, poczułem się więc ostatecznie ogołocony z dobrych i średnich pomysłów. Pozostało tylko czekać.
Etain z boku, ale jakoś wyjątkowo skutecznie kierowała całą akcją. Nie wiedziałem, ile porodów mogła przyjąć już w ciągu życia, ale trzeba przyznać, była w tym niesłychanie dobra.
Zaraz obok niej Domino, która równie dzielnie radziła sobie ze swymi zadaniami, a trochę dalej Flora, asystująca przy ich pracy na wszelki wypadek.
Kara poradziła sobie wspaniale. Po niedługim czasie, okupionym bólem wadery, a przy okazji trochę także i moim oraz wszelkiego stworzenia w trawach, które nie zajęły się ogniem chyba tylko przez wiszącą w powietrzu wilgoć, na świat przyszło dwoje szczeniąt.
Zakręciło mi się w głowie. Początkowym odruchem, gdy zobaczyłem pierwsze, maleńkie, mokre ciałko, było zerwanie się na równe nogi i westchnienie prawie histerycznej radości. Już miałem złapać partnerkę w ramiona, by ogłosić jej narodziny nowego szczęścia całej watahy, ale w ostatniej chwili pohamowałem ruchy i tylko usiadłem przy niej ponownie.
Potem pojawiło się i drugie dziecko. To jednak było mniejsze. I wyraźnie słabsze.
Położna bez słowa podała je Etain, przechodząc do zajmowania się matką. Powiodłem wzrokiem najpierw za waderą, a potem za malutką kulką. Główna medyk przez chwilę rozcierała ją łapą, jednak dosyć szybko podniosła wzrok, a z braku bardziej zainteresowanych oczu nawiązując kontakt ze mną, lekko pokręciła głową. Kiwnąłem w odpowiedzi, opuszczając ślepia.
Przez chwilę trudno mi było odwrócić wzrok od syna. Syna? Urodził się martwy.
Mieliśmy więc jedno dziecko.
Pół godziny później, oboje leżeliśmy na skraju naszej polany oddychając po dniu pełnym wrażeń, pomiędzy sobą mając sporego jak na swój wiek noworodka.
Pozostało wymyślić imię. Postanowiłem zdać się w tej sprawie całkowicie na inwencję Kary. Być może dobrze wybrane imię miało przynieść jej w życiu coś wielkiego?
Na razie jednak milczeliśmy, wsłuchując się w ciszę. Wilczyca przymknęła oczy, z pewnością zmęczona, psychicznie i fizycznie.
< Karasiu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz