Nie wiedziałam gdzie idziemy a każdy krok był dla mnie trudny. Admirał wydawał się zły, ale to nie była moja wina, że stracił swoje cenne przedmioty. Taka misja zawsze wiązała się z opcją niepowodzenia, zwłaszcza, jeśli wybrali za cel zamieszkałe domostwo. Jego irytacja na moją osobą i ewidentne przyspieszanie w momencie gdy ledwo szłam, dodawało mi pokładów wściekłości, a co za tym szło,, energii. Jednak do tej pory nie mogłam się otrząsnąć z tego co się stało. Wiedziałam już ze nie polubię ludzi i nie chciałam mieć z nimi nic wspólnego! Nawet jeśli miałabym nigdy nie zyskać żadnego lśniącego nożyka na własność. Jeśli chodziło o Admirała… zawiodłam się na nim. Nie mogłam odnaleźć w tym momencie tej poprzedniej fascynacji jego osobą. Strasz, który poczułam, strach przed śmiercią, przekonał mnie, że Admirał wcale nie był jedyną opcją. W tym momencie byłam pewna, że mogłam żyć zarówno z nim jak i bez niego. Nie wiedziałam tylko, która z tych opcji byłaby lepsza dla mnie.
Zmarznięte mięśnie rozgrzały się
od nieustannego ruchu, a krew ponownie zaczęła żywo pulsować w moich kończynach.
Zanim doszliśmy do celu zdołałam dogonić Admirała, który perfidnie zostawił
mnie w tyle. Nie mówiłam jednak nic, przyjmując tą nową formę bólu, która
zawitała w moim sercu, z lekką ekscytacją. W końcu dotarliśmy do jakiejś
wilczej cywilizacji. Myślałam, że podejdziemy do ogniska się przywitać z
mieszkającymi tam wilkami, ale Admirał w ostatniej chwili zszedł z drogi i
poszedł położyć się przy zboczu doliny. Poszłam w jego ślady i położyłam się
obok niego, opierając się delikatnie o jego bok. No i wtedy przegiął. Kiedy poczułam
odepchnięcie, pomimo braku czucia, poczułam ból ogarniający całe moje ciało. To
już było za dużo, nie jestem jakąś małą głupią dziewczynką, która będzie ślepo
za nim iść nie korzystając z własnego mózgu. Basior zamknął oczy i nawet na
mnie nie spojrzał. Znalazłam w tym pewną szansę, więc od razu wstałam i powoli,
najciszej jak potrafiłam odeszłam w swoją stronę. Przeszłam koło ogniska, nie
zwracając na siebie zbytnio uwagi i poszłam dalej. Poczułam satysfakcję gdy
odeszłam od rozświetlonej ogniskiem doliny. Nie miałam żadnego celu podróży.
Musiałam po prostu odejść. Po jakimś czasie zauważyłam, że sceneria w której
przebywałam była zupełnie inna, niż ta którą doszliśmy do doliny. Wyglądało na
to, że coraz bardziej oddalałam się od swojej watahy, ale nie czułam strachu.
Dopóki wokół mnie była cisza, spokój i żadnego śladu po ludziach, mogłam iść
dalej…
Na sen zatrzymałam się w jednej z
wąskich szczelin pomiędzy górami, w których się znalazłam. Pasmo górskie było
długie i szerokie, a ja wędrowałam po nim przez pół nocy. Z rana udało mi się
upolować parę niewielkich rybek, pływających w jednym ze strumyków, które przepływały
przez góry. Później ruszyłam dalej. Gdzieś w połowie dnia zaczęłam się
zastanawiać nad samotnością. Właściwie ani na chwile, nie licząc wczorajszego
dnia, nie zostałam sama na tak długo w swoim życiu. Nie czułam jednak by mi
czegoś brakowało. Nie potrafiłam jednak przestać myśleć o Admirale. Ten nawyk
trudno było wyplenić w ciągu jednej nocy. Zastanawiałam się czy moje zniknięcie
go przejęło. Czy wrócił do watahy i mnie szukał, czy może kompletnie o mnie
zapomniał. Stwierdziłam więc, że dopóki mogłam sama przeżyć na własną łapę, nie
będę wracać do watahy.
<Adek? Szukaj mnie…
cierpliwie dzień po dniu! Staraj się podążać moim śladem…>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz