poniedziałek, 9 listopada 2020

Od Szkła CD Kary - "Zwrócone życie"

Najbliższe dni miały upłynąć w pogodnej, choć do pewnego stopnia napiętej atmosferze. Nowa sytuacja postawiła bowiem przed nami zupełnie nowe wyzwania, którym musieliśmy stawić czoła już nie jako oddzielne wilki, ale jako swoista jedność, działająca zgranie jak dwie zdrowe nogi i uzupełniająca się najdoskonalej, jak to tylko było możliwe. Jeśli było.
Odkąd Kara urodziła, osłabła jeszcze bardziej i praktycznie przestała polować razem z innymi. Od tego czasu to ja byłem odpowiedzialny za żywienie rodziny, już nie tylko w postaci naszej pary, ale i trzeciego, małego pyszczka, któremu nie mogło zbraknąć ani odrobinki, zwłaszcza po trudnym czasie, jaki przetrwał w łonie nieszczęsnej matki. To znaczy, rzecz jasna, przetrwała.
Obiecałem sobie, że nie zawiodę. Nie tym razem. Tak, jak dawniej Kara, tym razem ja przynosiłem na naszą polanę świeżo upolowane mięso, każdego dnia rano, na nowo umawiając się na polowanie z Tiską i Magnusem i jak do tej pory, ani razu nie wracając z niego z pustymi łapami.
Nigdy nie byłem zwolennikiem pomysłu zamykania córki na ograniczonej gałęziami czy czymkolwiek przestrzeni. Cieszyło mnie, że jest na tyle silna i żywotna, by próbować samodzielnie poznawać świat, już w tak młodym wieku. Przecież nam nie ucieknie. A jednak Kara pozostawała nieubłagana.
- Nikt nigdy nie zamykał mnie w zagrodzie gdy byłem dzieckiem - mruknąłem widząc, jak opiera o siebie poprzeczki.
- Znowu zaczynasz? - westchnęła. Niespokojnie poruszyłem ogonem.
- Powinniśmy po prostu jej pilnować, my, jako rodzice. I spędzać z nią czas. Jeśli ty nie chcesz, ja będę.
Te słowa chyba wyjątkowo mocno ubodły waderę. Przerwała pracę i spojrzała na mnie. Zmarszczyłem brwi.
- Coś sugerujesz? - warknęła.
Moja partnerka, większość czasu spędzała teraz w domu, zajmując się córeczką, która uczyła się chodzić i zaczynała poznawać świat. Szczerze mówiąc, byłem najspokojniejszy, widząc je właśnie w tym miejscu. Obie, razem, szczęśliwe i spokojne w naszym domu.
A jednak Kara nie tylko w kwestii mocy była wilczycą ognia.
Gdy tylko mogła, opuszczała polanę, by ćwiczyć i jak najszybciej powrócić do dobrej formy sprzed... naprawdę już długiego czasu.
Niekiedy zostawałem wtedy w domu, z Ciri, innym razem, gdy tylko mała waderka nauczyła się porządnie chodzić, szliśmy wszyscy troje.
- Nie. Wiem, że to ty jesteś matką. Pewnie czujesz, co jest dla niej najlepsze.
Mięśnie na jej pysku drgnęły, by sprowadzić z niego widmo rozdrażnienia.
- Ale nadal nie uważam tego za dobry pomysł. Jest biologicznie bezsensowny. Dziecko powinno poruszać się, doświadczać.
W ostatniej chwili ugryzłem się w język. Wiem, że przywołanie Wrony jako przykładu w kwestii prawidłowo działającej rodziny nie mogłoby skończyć się dobrze, sam zresztą uważam, że była zresztą psychicznie zbyt niedojrzała, by decydować się na dziecko. A jednak mały Admirał chodził z matką na spacery, bardzo szybko poznał las i aktualnie sam poruszał się po nim bez problemu, nie wpadając do rzeki ani nie gubiąc w zagajniku.
W końcu stało się i to, co próbowałem odwlekać z całych sił tak długo, jak tylko mogłem. Nadszedł czas na jeszcze jedną zmianę. Ostatecznie zdecydowaliśmy się opuścić naszą polanę i przenieść bardziej na północ, by zamieszkać w pobliżu plaży.
Z jednej strony, opuszczenie tamtego miejsca niosło za sobą coś na kształt cienia ulgi. Przyszło mi do głowy, że było ono zbyt silnie związane z moim dawnym życiem, chwilami, do których nie chciałbym musieć wracać codziennie... a jednak zachować je gdzieś w sercu jako ślad bagażu swojego "ja", żeby już nigdy nie wyblakły. Z drugiej, z moim starym domem wiązało się tak wiele wspomnień, że z niewypowiedzianej wagi ciężarem na sercu zgodziłem się na przeprowadzkę.
Pewnego dnia więc w końcu wyszliśmy rankiem ze swoich legowisk, by na wcześniej odnalezionym miejscu założyć nowe domostwo.
Przywitała nas pustka i trochę spokojnej przestrzeni, którą pozostało tylko napełnić nowymi wspomnieniami, aż po brzegi.
Dzień był pochmurny i ciemny, a z oddali dochodził nas cichy szum fal, ukrytych za dziewiątkami drzew. Tak właśnie powitało nas nasze nowe miejsce.

< Karasiu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz