środa, 11 listopada 2020

Od Ry'a - "Poszukiwanie" cz.4

– Jezioro? – z początku nie potrafił zareagować na słowa siostry niczym innym jak tylko gapieniem się na nią z wyrazem, który mógłby sugerować, że w jego oczach jest to osoba niespełna rozumu. Szybko jednak naszła go nagła refleksja, w wyniku której odnalazł nagle wielką niesprawiedliwość w tak nieładnym zachowaniu wobec tak uczciwej istotki, jaką była Kali. Przypomniał sobie przy tym, że powinien raczej wziąć poprawkę na swój własny słuch i zdolności rozumienia, chociażby ze względu na swój obecny, raczej negatywny z obiektywnego punktu widzenia stan. – Nie chodziło ci może czasem o... morze? – wiedział, że powinien dopytać o istotę rzeczy, nie umiał natomiast powiedzieć, dlaczego z jego gardła wydobyła się aż tak skonkretyzowana poprawka. 
Brązowa wadera pokręciła jednak głową z zadziwiająco wielką pewnością, która zdawała się w jego zmęczonych oczach szczególnie kontrastować z jej drobną sylwetką. 
– Nie, jezioro. Jest takie jedno miejsce w głębi lasu. Często przychodzę tam medytować albo po prostu pozbierać myśli... I powiem ci, że odchodząc, zawsze czuję się o wiele lepiej. 
– Medytować? – basior dalej zdawał się nie pojmować ani jednego słowa. Potrząsnął głową, czując, że nie jest już w stanie powstrzymywać narastającej w nim irytacji. – Wiem, że na ciebie takie rzeczy działają, ale... Nie zrozum mnie źle. Ja jestem tylko prostym stróżem prawa. 
Nieprawda, pomyślał, chwiejąc się lekko pod wpływem nagłego dreszczu. Nie mam pojęcia, kim jestem. 
– Przecież wiem – wadera, z drugiej strony, zdawała się nie mieć na tym polu żadnych wątpliwości. Uśmiechnęła się ciepło, chwytając brata za drżącą jeszcze łapę. Basior widział w tym geście pewność, której dawno nie było mu dane zaznać. – Znam cię lepiej niż ktokolwiek inny, dlatego nie doradziłabym ci czegoś, co na ciebie nie zadziała – urwała, przez chwilę zbierając jakby słowa. Basior uznał wyraz twarzy, który jej przy tym towarzyszył, za niezwykle interesujący. – Wieść niesie, że jeśli pójdziesz nad tamto jezioro i napijesz się z niego, będziesz mógł porozmawiać z którymś ze swoich zmarłych przodków. 
Przodków? Basior poczuł, że znowu ogarnia go przytłaczająca słabość. Dlaczego akurat przodków? 
– A czy ty już kogoś widziałaś? – spytał spokojnie, decydując się przybrać dobrą minę do złej gry. 
– Nie, ale przecież... Sam powiedziałeś, że ja i ty... Jesteśmy inni. Jeśli to ty byś tam poszedł, być może duchy tego miejsca... 
– Czego ode mnie oczekujesz? – basior wybuchł nagle, niespodziewanie burząc całą przyjętą chwilę wcześniej grę. Podniósł się na miejscu i rozejrzał się wokół niespokojnie jak zwierzę zapędzone w pułapkę, po czym, widząc że nie ma dokąd uciekać, z widoczną rezygnacją ponownie znalazł się na ziemi. – Że znajdę sobie duchowego przewodnika? – poczuł, że cała siła, która mu jeszcze pozostała, znajdowała się teraz w słowach. 
– No... 
– Kali – ciągnął, jednocześnie przerywając w tym miejscu wypowiedź na chwilę, by ubogacić ją niewyraźnym, ale jakże przy tym ognistym przekleństwem. – Przecież ci tłumaczę! Nie wierzę w żadne duchy! W nic nie wierzę! 
– A więc dlaczego do mnie przyszedłeś? – zdawało się, że płomienny entuzjazm brata udzielił się waderze, tym samym sprawiając, że pękła w niej jakaś bariera, jakaś kolejna maska. Przyspieszyła nagle ton głosu, zapewne z powodu bezpośredniego impulsu, jakim stał się dla niej widok brata, który, odwróciwszy spojrzenie na pomarańczowe od świtu wejście, kierował się już powoli na zewnątrz. Jej nagły wybuch, zgodnie z podświadomą w tamtym momencie nadzieją, zatrzymał Ry’a, a demonstracja tej niesamowitej mocy sprawczej jeszcze bardziej zachęciła ją do zachowania tego rodzaju wymowy. – Możesz teraz wyjść za te drzwi, ale dokąd pójdziesz? 
Basior zatrzymał się w pół kroku; tylko delikatne drżenie poruszało jego zmrożonym ciałem. Przeklął cicho, a w jego głosie oraz oczach, które starał się od niej odwrócić, waderze zdawało się dostrzec strach. Przyłożył łapę do czoła, chcąc może jeszcze dokładniej ukryć owo odbicie, choć jednocześnie przyspieszony oddech zdawał się prawie rozrywać mu płuca. 
– Dlaczego wy wszyscy...? – zaczął niespokojnie, opuszczając wzrok na ziemię. – Czy cały świat jest szalony, czy to tylko ja? 
– Ry – wadera, która nagle znalazła się niezwykle blisko, chwyciła go za łapę, wbijając w niego spojrzenie swoich błękitnych oczu. Jakim cudem mogą być jednocześnie tak zimne i tak cholernie ciepłe?, nieskładna myśl przemknęła przez głowę basiora. – Uspokój się. Zrób to dla mnie. Wiem, że nie wierzysz w te sprawy, ale... jeśli wierzysz we mnie... 
– W porządku – wysyczał przez zaciśnięte kły, dosyć brutalnie wyszarpując się z objęć siostry. Podniósł się i wyprostował dumnie, manifestując mimowolnie wzbudzony tym nagłym ruchem ból poprzez mrużenie oczu, po czym poprawił szalik i mocniej ściągnął czapkę, tak, że prawie zasłaniała spojrzenie, o którym chyba wiedział, że zdradzało zbyt wiele. Poderwał się i ruszył do wyjścia, znikając jednak prawie za słonecznym portalem, zatrzymał się nagle, zaśmiał się w głos i zawołał do oszołomionej siostry: – Idę tam tylko dlatego, że na kacu cholernie chce mi się pić. 
Po czym zgodnie z obietnicą zniknął, nie pozostawiwszy po sobie żadnego pożegnania. 
Młody jeszcze dzień był piękny i słoneczny, przynosząc na myśl wspomnienia o wiośnie. Basior jednak, równie młody co rodzący się poranek, przyjmował ów stan rzeczy wyłącznie z palącą irytacją; być może jedną z jej przyczyn było właśnie jego wrażliwe na światło spojrzenie wymęczone kolejnymi porcjami alkoholu, jakimi faszerował się ostatnio jakby w fatalnym prawie ciągu. Ucieczkę od tego bolesnego stanu zdawał się przekornie znajdować w ponurych myślach, czerpiąc niezdrową satysfakcję z faktu, że prorokowania jego siostry, których dopiero co wysłuchał, zdają się tak bardzo pokrywać z opinią na temat jego stylu życia, jaką wygłosił niedawno jego przyjaciel Russell.  
Jeśli oboje mają rację, to jeśli szybko nie znajdę odpowiedzi... co wtedy? Zginę? Być może to jest właśnie odpowiednia pora... Bo przecież nie sądzę, żeby wizyta nad jeziorem miała mi jakkolwiek pomóc, myślał, uśmiechając się pod cieniem szalika, otwarcie już jakby zapraszając los do tańca. 
Wspomniany przez siostrę niezwykły zbiornik wodny odnalazł w środku lasu, w miejscu otoczonym przez przyjemne cienie, gdzie powietrze wypełnione było orzeźwiającym chłodem na kształt osobliwej bryzy. Spodobał mu się taki obrót spraw, przysiadł więc pomiędzy drzewami i przymknął oczy, z rozkoszą chłonąc niezwykłą atmosferę miejsca. Wtedy jednak jak błyskawica uderzyła go jedna myśl: Nie wierzy w żadne spirytystyczne bzdury swojej kochanej siostry. Nie wierzy w żadną aurę i już na pewno nie będzie tutaj medytował.  
To ostatnie postanowienie zdawało się być jedynym, co tak naprawdę udało mu się wynieść z jaskini siostry. 
Podszedł więc, sceptycznie jak tylko potrafił, nad brzeg jeziora, z poważną i ponurą miną naukowca zaglądając w cyjanowe prawie wody. Odetchnął głęboko, rozglądając się po okolicy jakby w oczekiwaniu na jakieś niezwykłe zdarzenia, po czym, zgodnie ze swoim pierwotnym zamiarem, nachylił się, by ugasić palące go od kilku dłużących się godzin pragnienie. 
Jego zmęczony umysł musiał go jednak w tym momencie zdradzić, basiorowi bowiem nagle oczy zaszły ciemnością, a on sam, tracąc w jednym momencie prawie wszystkie siły i całą równowagę, z hałasem zapadł się pomiędzy lazurowe tonie. 
Zbudzony nagłym strachem, zaczął się szamotać, po czym otworzył usta, by krzyknąć; gardło wypełniła mu woda. W smaku jeszcze bardziej paskudna niż wódka, pomyślał, nim całkiem utracił jasność umysłu. 

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz