Wcześniej noc rozgrzana była ciepłem ogniska, ale teraz już na powrót zaczęła zapuszczać zimne palce pod futro rudego wychowanka lisów. Paki przewrócił się na drugi bok, wciąż nie móc zasnąć, chociaż pozostali już dawno schowali się bezpiecznie w objęciach Morfeusza. Przed jego oczami uparcie niczym złośliwa mucha widniał obraz zasłuchanego Yira. Atramentowy basior był wyraźnie zahipnotyzowany muzyką oraz śpiewem, ale w jakiś dziwny, niezupełnie codzienny sposób. Słuchał uważnie, ale jego ruchy uszu, drobne machanie końcówką ogona przy mocniejszych notach, wyraźnie skupianie się bardziej na głosie rudzielca niż piosence ogólnie dawały znaki, że coś bardziej skomplikowanego dzieje się w głowie byłego trupa. I to była właśnie myśl, która Paketenshice w ogóle nie pozwalała zasnąć.
Być może myślał o tym za dużo. Na pewno za bardzo się na tym skupiał. Nie mógł jednak przestać, pod czachą wciąż kołatały się te same pytania, niezmordowanie budując i burząc nowe struktury nazywane teoriami. Może tylko mu się wydawało. Ale Yir był za mało subtelny, żeby ukryć takie coś, to było zbyt wyraźne. A gdyby tak faktycznie gdzieś w jego wnętrzu zaczęło kiełkować to specjalne, wyjątkowe uczucie, którym mało kto może się szczerze pochwalić? Te znaki były chyba za słabe, żeby sugerować takie coś, więc rudzielec to wszystko wyolbrzymiał. Czym mogło być to dziwne zachowanie przyjaciela? Czy faktycznie miało szansę coś zaistnieć, mała iskierka, która przy dobrej opiece zmieni się w palący, niepowstrzymany ogień? Paketenshika dostał dreszczy. Nie chciał o tym myśleć w ten sposób, ale jednocześnie była to tak zachwycająca myśl, tak podnosząca na duchu, że zwyczajnie nie mógł przestać. Bo jeśli to prawda, to znaczyłoby to, że w końcu ktoś go chce. A jeśli nie? Paki, opanuj się, nic kompletnie nie wiesz!
Zmienił obiekt swoich przemyśleń na osoby, które chciały go na pewno i czekały na niego w domu. Alkestis była oczywiście na pierwszym miejscu, a zaraz po niej niezrównana i nieustraszona Skinterifiri, która pewnie teraz opowiada, że jej wielki, starszy brat pewnie poszedł zwalczać potwory, bo przecież był świetny w walce. Jasne, Skinka, opowiadaj sobie, na zdrowie. Paki nie obaliłby sam wściekłego dzika, nie mówiąc o potworach wielkości dwóch klonów.
Tisia na pewno miała lepsze zajęcie. Zapewne pracowała dzielnie, będąc odpowiedzialną waderą, jaką była. Ojcowska duma rozpierała wnętrze wychowanka lisów gdy tylko wspominał o swojej ukochanej córci, tak głęboko oddanej watasze, swojej pracy i rodzinie. Nigdy w nią nie wątpił, jednak widząc, jak daleko zaszła na obranej przez siebie ścieżce, czuł się niczym lwica obserwująca, jak jej młode właśnie upolowało pierwszą tłustą zebrę. Niesamowite uczucie. Kochał być ojcem. Tym bardziej ojcem takiej wspaniałej wilczycy jak Alkestis.
W końcu rozmyślania o domu i rodzinie utuliły go do długo oczekiwanego snu. Już więcej nie myślał, może to i dobrze, bo widok zasłuchanego Yira ponownie zaczął się wkradać gdzieś do świadomości rudego basiora. Na szczęście zdążył się spóźnić.
Ranek nadszedł cichymi krokami niczym skradający się kot - zwykły, nie pokroju Zuvy - pukając delikatnie do wejścia jaskini, zupełnie celowo budząc śpiącą trójkę towarzyszy. Najszybciej wstał wynik eksperymentu naukowego, który cierpliwie czekał na pozostałych, siedząc tuż obok otworu wejściowego. Milczał, co było raczej jego naturalnym behawiorem, a jedyny ruch różowego, nienaturalnego ciała stanowiło powolne machanie ogona. Zapewne nad czymś rozmyślał, ale ze względu na jego skomplikowaną i nieciekawą przeszłość raczej nie należało go pytać o temat owych rozmyśleń. To mogło go boleć... albo rozgniewać. Nie chcesz rozgniewać imitacji boga.
Paketenshika starał się zabezpieczyć gitarę na swoich plecach, żeby móc ją zabrać w dalszą drogę. Żal mu było intrumentu w tak dobrym stanie, a przecież umiał nawet na niej grać, więc po co ją zostawiać w tej zapomnianej jaskini? Krzątał się dookoła na wzór rudej mamy gąski, zagniatając resztki ogniska, sprzątając pozostawione przez poprzednich wizytorów przedmioty i raz po raz trącając Yira łapą, żeby atramentowy wilk wreszcie się obudził. Udało się to dopiero po dziesięciu minutach, ale cóż, lepiej późno niż wcale.
Pomocnik medyka gramolił się ze swojego miejsca spoczynku jak jakiś trup z grobu, co nie uszło uwadze rudemu basiorowi. Westchnął głośnio, praktycznie kameralnie, jednocześnie pakując jakieś zawiniątka do prowizorycznej torby podróżnej. Nie mógł, po prostu nie mógł sobie odpuścić złośliwego komentarza.
– Dalej, rusz ten swój futrzasty tyłek. Przygoda nie czeka na śpiochów, a poza tym mamy ważną robotę do odwalenia – mruknął głośno, mocując już torbę tuż pod gitarą.
– Dobra, dobra, już się tak nie rzucaj jak koń pod siodłem... AAAAAAAAAAAAAAAAA!!
Wrzask kumpla poderwał Pakiego do pozycji obronnej, ale po zobaczeniu zaistniałej sytuacji szybko zrelaksował mięśnie. Nic poważnego się nie działo, to tylko Zuva lewitował tuż nad Yirem, co wyraźnie się atramentowemu nie spodobało. Przywarł do ściany jaskini, aż wystarczyło tylko czekać, dopóki nie zleje się z nią w jedność. Nastroszone futro wyglądało raczej groteskowo w obecnej pozycji, a przy dwumetrowym kocie wciąż pozostawało nijakie wielkością.
– Jak można tyle spać? – odezwał się Myuu.2 w głowach czteronożnych towarzyszy. – Paketenshika oraz ja od dawna jesteśmy na nogach.
– Niektórzy lubią sobie pospać, ok?! – wyskrzeczał przerażony basior, jego głos załamywał się bardziej z każdym słowem. Komiczny widok dla każdego poza biednym, wystraszonym byłym trupem. Paks musiał zainterweniować.
– Zuva, przyjacielu, odsuń się od niego. Nie każdy lubi widok latającego kota o poranku.
– DOBRZE POWIEDZIANE!
Dwójka rannych ptaszków spojrzała się na niebieskiego śpiocha z pobłażaniem, ale nic więcej już nie powiedzieli. Wkrótce wszyscy, razem z wciąż trzęsącym się Yirem, byli rozbudzeni i gotowi do dalszej drogi. Pozostawało tylko obrać konkretną ścieżkę, żeby nie iść gdziekolwiek na ślepo. Wychowanek lisów postanowił pozostawić tą decyzję niedawno poznanemu przyjacielowi.
– Sądzę, że moglibyśmy się udać do innego laboratorium, które powinno jeszcze stać. Może tam dowiem się więcej o sobie i będę mógł stwierdzić, czym zamierzam się zająć w życiu. – głos Zuvy brzmiał mimowolnie dość smętnie, jakby kot częściowo wcale nie chciał przez to przechodzić. Ale prawdopodobnie nie miał wyboru. Żadne z nich nie miało wyboru.
– Jeśli uważasz, że to ci pomoże, udajmy się tam – zgodził się z propozycją rudy gitarzysta. – Chociaż Yira chyba będziemy musieli zostawić na zewnątrz budynku, bo wątpię, żeby w takim stanie nadawał się do czegokolwiek.
Atramentowy basior otworzył pysk, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko z tego zrezygnował. Opuścił głowę, grzecznie dając ciężkim słowom spaść prosto na nią, podczas gdy pozostali dwaj jeszcze przez chwilę dyskutowali nad możliwościami. Paki bezbłędnie ocenił, że dopiero jego komentarz na temat strachliwości Yira tak bardzo ubódł pomocnika medyka. Zrobiło mu się przykro. Naprawdę przykro. Ale nie chciał od razu pocieszać przyjaciela, najpierw te słowa powinny dotrzeć do jego głębi, dopiero wtedy odbędą szczerą dyskusję na ten temat.
Rudzielec nie mógł też się pozbyć wrażenia, że potraktował byłego trupa za ostro. A przecież nie raz zdażało mu się odzywać w ten sposób o Yirze, czasem mówił mu to nawet prosto w twarz. Co się zmieniło? Na razie nie chciał wiedzieć. To nie była najważniejsza sprawa z ważnych na ten moment.
<Yir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz