Nowa polana może i nie była tak okazała jak poprzednia, ale dla mnie była prawie idealna. Szum fal w oddali rekompensował mniejszy metraż i mniej dochodzącego słońca. Widziałam, że Szkłu było ciężko się przenieść, ale na tym polegał kompromis, prawda? Bo to był kompromis, nie? To nie tak, że zmusiłam Szkło nawet nie zdając sobie z tego sprawy? Przynajmniej Ciri była zachwycona nowym miejscem. Znalazła najbardziej wypaloną i szorstką trawę na całej polanie i zaczęła się w niej tarzać.
- Będzie nam tu dobrze, Szkło. –
powiedziałam patrząc na męża, który ze zmartwieniem patrzył na piskliwe mewy
latające nad nami. – Nieważne gdzie jesteśmy, ważne, że razem prawda? –
starałam się chyba bardziej siebie przekonać niż jego.
- Oczywiście, Kochanie. –
powiedział Szkło by mnie udobruchać i bez większego przekonania.
- Porozmawiaj ze mną, przez
większość czasu tylko się ze mną zgadzasz.
- Co mam Ci powiedzieć? Że
wolałem poprzednią polanę? Przecież to oczywiste. – westchnęłam ciężko.
- Chciałam tylko znaleźć miejsce
tylko dla nas. Z nowymi, szczęśliwymi wspomnieniami.
- Wiem, wiem. – basior otarł się
pyskiem o mój, a ja uśmiechnęłam się lekko.
- Jak będzie bardzo źle, to się
przeniesiemy. – powiedziałam stanowczo, jak zwykle starając się zadowolić
wszystkich.
- No nie wiem… - szepnął Szkło i
wskazał mi Ciri. – On tu już się chyba zadomowiła.
Faktycznie nasza córa, wyglądała
na zadowoloną z nowego miejsca. Wąchała, biegała i patrzyła z podziwem na
latające nad nią mewy. Zaśmiałam się na jej widok, a Szkło mi zawtórował.
- No to będziesz musiał przekonać
jeszcze ją…
- Marne szanse. – powiedział ze
śmiechem na ustach.
Kolejne dni spędziliśmy na
udomowianiu się. Szkło bardzo powoli przekonywał się do nowego miejsca,
najbardziej drażniły go poranne pobudki z mewami, które czasem zaczynały swoje
krzyki jeszcze przed wschodem słońca. Mnie, jako karmiącej matce, nie robiły
one większej różnicy, w końcu i tak musiałam być na każde zawołanie Ciri.
- Wyłącz jeeee. – jęczał każdego
dnia mój mąż. Najgorzej było po jego nocnej pracy śledczego. Rano wstawał
niczym zombie razem z mewami i mamrotał coś niezrozumiałego pod nosem, do
momentu gdy ptaki ucichały albo przenosiły gdzieś indziej i mógł w spokoju
wrócić do snu. Musiałam jednak wierzyć, że w końcu się do nich przyzwyczai,
będąc w stanie spać przy nich o każdej porze dnia i nocy.
Ciri za to… Bardzo wolno się
uczyła. Po kilku tygodniach nadal nie mówiła nic więcej niż własne imię. Miałam
wrażenie, że nie czuła się dobrze gdy ją przytulałam. Jakby było jej to
obojętne. W końcu szła już zima, a młoda zachowywała się jakby nie czuła
spadającej wokół nas temperatury. Martwiło mnie to coraz bardziej, ale mąż
uspokajał mnie za każdym razem jak próbowałam nawiązać z nim tą rozmowę.
Starałam się więc jak mogła, by nauczyć córkę jak najwięcej. Gdy Ciri skończyła
miesiąc, mieliśmy mały wypadek nad morzem. Młoda prawie utonęła w lodowatej
wodzie, która aż zmroziła mi kości jak z niej wyszłam, ratując córkę. Młoda za
to po wypluci nadmiernej ilości wody z płuc, wyglądała jakby zimno nic jej nie
robiło. Szkło zdawał się nie zwracać na to uwagi, bardziej martwił się o mnie
niż o małą i nie dostrzegał tego co ja. W końcu za jego namową, młoda poszła na
lekcje z nauczycielami watahy. Ja mogłam wrócić w końcu do pracy, co jak się
okazało było dla mnie zbawienne. Mniej się martwiłam i skupiałam na bieżących sprawach
i innej niż wszyscy córce. Gdy dałam młodej wytchnienie, zaczęła się bardziej
otwierać na świat. Rozmawiała już płynnie i pomimo większych trudności w nauce
nie poddawała się i dążyła do perfekcji. Jak zobaczyłam Ciri po raz pierwszy,
myślałam, że nigdy nie wypuszczę jej z łap i nie zdejmę z niej wzroku. Jednak
wraz z jej dorastaniem wszystko się zmieniło. Wiedziałam już, że dziecko musi
się wielu rzeczy nauczyć samo i moja nadopiekuńczość nie pomaga tej małej istocie
w rozwoju. Znaleźliśmy więc ze Szkłem złoty środek, w którym opiekowaliśmy się
małą, dawaliśmy jej miłość i czas spędzony razem, jednocześnie puszczając ją na
określonych zasadach do życia samodzielnego. Skończyły się kłótnie o każdy krok
Ciri, zaczęło zrozumienie i chęć kompromisu.
Siedzieliśmy na środku polany,
starając się odnaleźć zagubione w chmurach gwiazdy i ogrzewając się przy
obszernym ognisku. Ciri opowiadała i pokazywała nam z przejęciem czego nauczyła
się na dzisiejszych zajęciach, a my leżeliśmy przytuleni z błogimi uśmiechami na
pyskach. Miałam tylko ogromną nadzieję bo te chwile trwały jak najdłużej…
Najlepiej jakby nigdy nie miały końca.
KONIEC!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz