Posiedzieliśmy w ciszy jeszcze przez chwilę, zanim z oddali nie doszły nas dźwięki wyjątkowo głośnego śpiewu.
- Chyba goście wpadli na pomysł, jak delikatnie upomnieć się o uwagę - zażartowałem, nieco mocniej przyciskając do siebie Karę, cały czas wpatrzoną w morze.
- Chodźmy - przytaknęła, tym razem uśmiechając się ze spokojem, jakiego tak bardzo brakowało mi u niej tego dnia.
- A potem wrócimy do domu... - przerwałem na chwilę, nie mając pewności, jak w ogóle należy poprowadzić ten temat. Chciałem, rzecz jasna, zabrać moją nowo poślubioną małżonkę, wraz z dziećmi, które niosła pod sercem, na moją polanę, jeśli będzie chciała, jakoś dodatkowo ją urządzić lub nawet coś tam pozmieniać. Było to dla mnie właściwie oczywiste, a jednak właśnie uświadomiłem sobie, że dla Kary nie musi takie być. Choć znała ją dobrze, tak często przecież odwiedzała mnie i szczenięta.
Ale jeśli zdecydowałaby inaczej, z radością zamieszkałbym z nią nawet w najgłębszym zakątku Skrytego Lasu.
Postanowiłem nie kontynuować tego tematu, jak zwykle trochę zbyt późno wycofując się z rozpoczętego nierozważnie tematu. Mimo to wilczyca nie zwróciła uwagi na sens moich słów, tylko rytmicznie kiwając głową i wstając jako pierwsza.
Na miejscu uczty, powitało nas najpierw nieco nieśmiałe wołanie i przycichłe gwałtownie śpiewy, potem już po staremu, wesołe owacje na cześć młodej pary i dziesiątki szczęśliwych, biegających po trawie nóg zginających się co chwila w specyficznym, nie do końca trzeźwym tańcu.
Ogółem, wszystko przebiegało w dosyć pogodnej i spokojnej atmosferze. Czy to przez naszą dosyć długą nieobecność w trakcie wesela, czy przez fakt, że nawet panna młoda pić nie mogła, a bez niej nie wypadało, spora część gości zachowała się w stanie względnej trzeźwości aż do samego rana, gdy to wszyscy skuleni wśród drzew zaczęli przysypiać na łożach z miękkiej trawy.
Poranek był cichy i chłodny, umilony przez śpiewy nielicznych chowających się wśród gałęzi sikorek.
Na lazurowej trawie błyszczał srebrzysty szron, dodający jej owego późno jesiennego, intrygującego uroku. Leżeliśmy wtuleni w siebie, a dzień rozpoczynał się powoli, rozkwitał, słońce wznosiło się coraz wyżej.
Przez długi czas zamyślony wpatrywałem się w przysłonięte gałęziami sosen, jasne niebo. Nie wiem, ile czasu minęło, nim zorientowałem się, że Kara również już nie śpi. Jednak ładny kwadrans musiała leżeć obok mnie, w ciszy, zanim nasze spojrzenia spotkały się po raz pierwszy tego dnia.
< Karuś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz