niedziela, 15 listopada 2020

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Ciri, Ciri, Ciri.
Ciri. Leżałem na swoim legowisku, na grzbiecie, w zamyśleniu skubiąc koniec długiego źdźbła trawy i przyglądając się rozciągającemu się ponad lasem, pokrytemu szarymi chmurami, ogromnemu niebu.
Uf, ojej...
Położyłem łapę na czole i obróciłem się na bok, od długiego leżenia w bezruchu o wpatrywania w bezkresną przestrzeń pod czaszką czując nieprzyjemny chaos.
Podniosłem się i rozejrzałem po polanie. Oczywiście znowu nikogo na niej nie było. Jakby płacili mi za siedzenie w miejscu i pilnowanie tej dziury. A chciałem wstać, wyjść, pójść... nawet i w odwiedziny. Do dziadków i tej ich laleczki. Pewnie potrafi chodzić Już jak normalny wilk.
Wstałem, by otrzepać się z pyłu i igliwia, które niesione przeszywającym wiatrem, czasem padało z lasu aż tutaj, do mojego dołka.
Siedziałem na ziemi, myślami krążąc po lesie i obmyślając kierunek, który najrozsądniej będzie wybrać, jako wolny i samowystarczalny wilk.
Obiegłem tak północ. To, co skrywała, miało w sobie coś pociągającego, zapowiadającego dobrą, naprawdę dobrą rozrywkę, ale nie na rozrywkę miałem dziś ochotę.
Pobiegłem na wschód, nad samą granicę. Gdzieś tam powinno znajdować się morze.
A zatem, nic ciekawego.
Przez moment byłem na zachodzie, moje myśli płynęły już ponad wrogimi ziemiami, nieuchwytne jak ptaki, niedostrzeżone, jak najlepszy szpieg. Szkoda tylko, że nie mogły przynieść mi podobnych wieści. Mimo wszystko postanowiłem wybrać się tam kiedyś, ale jeszcze nie teraz, nie dziś. Gdy nadejdzie odpowiedni dzień. Dzień "Zero".
Dziś więc, zaraz za myślami, moje ciało zerwało się z ziemi i równym krokiem zaczęło iść na południe. Nie pamiętałem dokładnej trasy, ale ufając swoim domysłom i pomieszanym wspomnieniom, obierając za każdym razem najwłaściwszą możliwą drogę, już po kilkunastu minutach dojrzałem zacierającą się w wysokim lesie granicę pierwszych wzniesień.
Wiedziałem, że Kara i Szkło razem z córką w ostatnich dniach przenieśli się na północny wschód, gdzieś nad morze. W przeciwnym razie pewnie wstąpiłbym do nich, jak grzeczny wnuczek, w międzyczasie wybierając inną ścieżkę.
Ale tym razem - byłem sam.
Potrząsnąłem czaszką, na której sterczały uszy, z zewnątrz pokryte grubą warstwą sierści.
"Dziwne" - pomyślałem niemal równocześnie - "u innych wilków wewnątrz uszu jest tyle sierści, że wcale nie widać skóry. Moje są puste. Mojej matki też".
Przyspieszyłem kroku. Szkoda było dnia na błahy spacer. Przed oczyma malował mi się już obraz ukrytej w górach jaskini, osiągnięcia celu, do którego nieświadomie dążyłem przez całe życie.
Tak. To był dobry dzień na odkrycie swojego powołania. Jak żaden inny.
Ledwie słyszalne echo, które przywitało mnie w pustej grocie, na chwilę zajęło moje praktyczne refleksje swoim niepraktycznym raczej pięknem.
"Mógłbym tu zamieszkać" - krótka myśl przebiegła przez moją głowę. Po chwili do pierwszej dołączyła druga - "ta jaskinia jest niezamieszkana".
Podszedłem do spłaszczonego głazu leżącego pod ścianą i zajrzałem w wykopaną za nim w piachu dziurę. Następnie uważnie wyciągnąłem narzędzia. Były wszystkie, które otrzymałem.
Wziąłem do łapy nóż. Był zupełnie nieporęczny, a przynajmniej taki mi się wydawał. Usiadłem na ziemi i poprzekładałem go w palcach.
No dobrze? Co więc nim pokroimy?

Pół godziny później, ponownie w drodze choć tym razem w przeciwnym kierunku, rozglądałem się za czymś, co otworzyłoby moje drzwi do kariery naukowej.
W zębach ściskałem tylko drewnianą rękojeść noża.
Wiedziałem coraz dokładniej, od czego chcę zacząć i co robić. Przed oczyma malowały mi się piękne obrazy przyszłości, pracy, która pozwoli mi przedrzeć się przez ciemną łatę niewiedzy, pokrywającą szczelnie każdy zakątek tej zapadłej dziury, błotnistego dołka na niespełnione marzenia wszystkich naszych znajomych i sąsiadów.
Oto był. Granatowy basior poruszał się wolno i pewnie, choć na moje oko nieco ociężale, jakby był czymś zmęczony. Świetnie. Szedłem z naprzeciwka, ale w porę udało mi się znaleźć ukryte pośród jałowców miejsce, w którym mogłem przypatrzeć mu się niewidoczny.
Nie znałem wilka zbyt dobrze, jedynie gdzieś w pamięci kołatało mi się zagubione wśród dziesiątek innych imię: Magnus.
Zapewne już mnie wyczuł, ale jeszcze nie zauważył. Wtedy do głowy przyszła mi pierwsza myśl. Jeśli teraz się ujawnię, rozpozna mnie.
Zaraz po niej druga. Co zrobić, żeby do tego nie doszło? Wycofać się? Jakoś inaczej zakamuflować? Nie, na to nie było czasu...
Ostatecznie początkowe zmieszanie przegrało z wolą działania, podsuwającą mojemu mózgowi scenariusz jej zdaniem najkorzystniejszy: teraz, albo nigdy. 
Wyskoczyłem zza krzewów, z okrzykiem rzucając się w stronę basior i nawet nie zważając na to, że póki co był dużo wyższy i potężniejszy ode mnie. Jego zaskoczenie nie trwało długo, bowiem zanim jeszcze długi nóż sięgnął jego żeber, z głuchym warknięciem rozwarł szczęki, by złapać mnie za skórę na karku. Zapadła chwila trudnej do zniesienia ciszy.


< Ciri? Wybacz że tak w krzakach skończyłem, ale rzeknij słówko od siebie xD >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz