Siedząc u wejścia swojej niewielkiej jaskini, oparta o chłodną ścianę, z każdą kolejną chwilą coraz bardziej poddawała się zmęczeniu nieprzespanej nocy, jakie znacznie przybrało na sile teraz, w obliczu pokusy oddania się temu, co zwykli nazywać popołudniowym lenistwem. Nie poruszając się na miejscu, wpatrywała się niewidomymi oczyma w zachodzące słońce. Półciepły blask, który czuła na twarzy, kreślił jej w myślach obraz nieba spowitego kolorami ognia, i tylko chłodny, jesienny wiatr, który z brutalną siłą targał jej futro, wzbudzając niewielkie drgawki przebiegające raz po raz po jej drobnym ciele, burzył porządek obrazu, który z taką dokładnością naszkicowała sobie w głowie.
Przyszedł do niej wraz z podmuchem mocniejszego wiatru, a odgłos jego kroków zaginął prawie wśród ogłuszającego świstu, jaki szturmem wypełnił jej głowę. Ów charakterystyczne tony znała jednak tak dobrze, że była je w stanie rozpoznać po ułamku jednej tylko nuty, a i ten jeden dźwięk wystarczył, by niczym nabyty dawno odruch, wzbudzić w niej szczerą, zwyczajną radość.
To jej brat wracał znad Jeziora Dziewięciu Cieni.
– Ry! – ucieszyła się, niespokojnie poruszając się na miejscu. – Jak ci poszło?
Milczenie, które jej odpowiedziało, nie uszło jej uwadze, szybko ostrzegając ją, że coś było inaczej, całkiem nie w porządku. Spoważniała od razu, kierując pytające spojrzenie na postać brata. W dalszym ciągu nie doczekawszy się żadnych słów, zrezygnowała, po prostu wsłuchując się w odgłos jego kroków, kiedy zbliżał się, by przysiąść ciężko tuż przy jej boku, a potem uniósł głowę do płonącego nieba. Westchnął, jeszcze bardziej niepokojąc delikatne serce Kali, która niemalże czuła całą burzę uczuć ukrytą za tym jednym, przepełnionym rezygnacją gestem. Czuła jego niepokój, który prawie przeradzał się strach i choć sama bała się do tego przyznać, widziała w tym spojrzeniu głęboką i szczerą chęć ucieczki.
– Chodźmy lepiej do środka – zadrżała, jakby chłód jesiennego wieczoru zaczął jej nagle wyjątkowo dokuczać. – Tutaj...
– Okłamałaś mnie – rzucił beznamiętnie basior, przenosząc spojrzenie dwubarwnych oczu na postać siostry.
– Słucham? – wadera zaśmiała się nerwowo. – To przecież...
– Kali – poprosił krótko basior. Wadera na ten gest odetchnęła głęboko, a jednak niezwykle dyskretnie, z wyćwiczonym jakby uprzednio opanowaniem.
– W porządku. Masz rację – poddała się, machając łapą w geście, którym stał się wyraźnym, fizycznym potwierdzeniem owej rezygnacji.
Basior milczał przez chwilę, pozostając w całkowitym bezruchu. Po chwili, w geście jakby analogicznym do tego, który wykonała przed chwilą jego siostra, opadł plecami na zimną ścianę, wbijając spojrzenie w znikający w ciemności krajobraz. Zaśmiał się cicho, z łapą przyciśniętą do pyska, tak, że dźwięk ten prawnie zagubił się dla jego jedynej słuchaczki wśród całego chaosu wywołanego nieprzyjemnym tego dnia wiatrem.
– To wszystko były tylko bzdury, prawda? – zapytał.
– Były – przyznała nieobecnym tonem. Stała, starając się dostrzec najmniejszą reakcję brata. Ponieważ jednak nie słyszała niczego i niczego nie czuła, podejrzewała, że, swoim zwyczajem, basior uśmiecha się tylko w ten niepokojący sposób.
– Ale – ciągnęła, zebrawszy w sobie nagle dostateczną ilość odwagi – Czy to nie było tego warte?
– Co masz na myśli? – w głosie brata słyszała chłód, który dogłębnie ją zranił. Zawahała się; pomimo niezwykłego wysiłku, nie potrafiła powstrzymać łez, które szybko zrosiły przykrywający oczy materiał.
– Popatrz... na siebie – kontynuowała, walcząc z uciskiem, który blokował jej słowa. – Od ponad tygodnia nie piłeś ani nie paliłeś. Jesteś spokojny. Jesteś szczęśliwy, prawda? Robiąc to wszystko, byłeś naprawdę szczęśliwy?
– A więc o to chodziło? – zaśmiał się gorzko. Podniósł się z miejsca i, ze spokojem naciągając czapkę niżej na czoło, odwrócił się od siostry.
– Czy to nie jest dobre życie? – zawołała w ostatnim wyrazie desperacji, słysząc, że odchodzi.
Zatrzymał się w pół kroku. Opuścił głowę i milczał przez chwilę, pogrążywszy się jakby na chwilę w swych ponurych myślach.
– Dałaś mi nadzieję – rzucił, nim na dobre zniknął pomiędzy drzewami.
Obudził się wcześnie. Kiedy wyjrzał poza wejście niewielkiej jaskini, ujrzał łagodny świt rodzący się na wschodnim niebie. Pozwolił sobie przysiąść na chwilę, by w milczeniu podziwiać ten niecodzienny, przynajmniej dla niego, widok, przy okazji pozwalając zmęczonemu umysłowi rozbudzić się trochę na chłodnym, porannym powietrzu. Bez pośpiechu starał się uporządkować nieco myśli i przypomnieć sobie, jakie plany poczynił na dzisiejszy dzień.
Było jeszcze tak wcześnie, że właściwie nie miał nic ciekawego do roboty; uznał więc, że śniadanie nie będzie złym pomysłem. Posiłek był korzyścią samą w sobie, a starając się o niego, będzie miał przy okazji sposobność rozbudzić trochę zmysły i ciało przed wszystkimi wyzwaniami, na jakie los miał go nakierować tego pięknego dnia.
Tropiąc trochę niezdarnie, udał się lasem w stronę rzeki, gdzie, już przy cieplejszym świetle poranka w pełnej krasie, udało mu się upolować zająca. Skończywszy nieśpiesznie posiłek, udał się nad rzekę, gdzie obmył się do czysta z krwi i leśnego runa, po czym wrócił do jaskini, przyśpiewując jakąś melodię, do której słów niekoniecznie potrafił sobie przypomnieć.
Wrócił, przeczesał włosy, po czym ubrał się starannie w szalik i czapkę. Nie bardzo wiedząc, co ze sobą dalej robić, z nudów zabrał się do przekładania rzeczy w jaskini, pogwizdując wciąż radośnie. Z początku jego działania przypominały coś w rodzaju tików nerwowych; było to zaledwie bezładne przenoszenie gratów z jednego miejsca na drugie. Po jakimś czasie basior naprawdę wczuł się jednak w robotę i rozpoczął sprzątanie z prawdziwego zdarzenia, pozbywając się nawet zapasu szklanych butelek, z którymi do niedawna nie miał absolutnie żadnego pomysłu, co robić.
Około południa, kiedy światło dnia stało się stabilne i nawet trochę do przesady jasne, jakby od niechcenia, niespiesznym, marszowym krokiem, udał się pod jaskinię wojskową. Jakaś niespokojna myśl, która dziwnym zrządzeniem losu przyczepiła się do niego po drodze, sprawiała, że na miejscu spodziewał się spotkać Mundusa; postanowił sobie już nawet, że dzisiaj będzie dla czapli wyjątkowo miły. Dobre zamiary okazały się jednak trochę zbyteczne, jako że ptak miał dzisiaj najwyraźniej coś innego do roboty. Niemniej basior przywitał się ciepło z uszczuplonym w ten sposób składem, po czym, jak gdyby nigdy nic, zabrał się do pracy.
Po południu starym, a jednak wyjątkowo lubianym przez siebie zwyczajem, udał się do sąsiedniej lokacji na przyległych terenach. Wśród bliższych przyjaciół poczuł się od razu o wiele lepiej, zaczął nawet żartować i uśmiechać się absolutnie szczerze.
– Hej, Ry – zagadała do niego raz Opal – dzisiaj znowu wracasz do domu z siostrą?
– Nie – uśmiechnął się pod cieniem czapki. – Dzisiaj zostanę trochę dłużej.
– A, rozumiem – rzuciła radośnie. – Wdałeś się w ojca, nie ma co.
Basior zaśmiał się beznamiętnie.
Wiatr tańczył w koronach ogołoconych drzew, a ciemne niebo nad ich głowami zdawało się nie mieć końca. I choć odwracał wzrok od tego widoku, jakby był mu tego dnia wyjątkowo nieprzyjemny, podobną próżnię zdawał się widzieć także i na ziemi, w czarnych oczach przyjaciela, który siedział naprzeciwko. Niezwykle go to dziwiło; podpierając pysk łapą, wpatrywał się w twarz towarzysza, mrużąc oczy i uśmiechając się doń w osobliwy, trochę przerażający sposób.
Przyjaciel, który siedział naprzeciw niego, zdawał się czuć w takiej sytuacji co najmniej trochę niekomfortowo; prócz dyskretnej zmianie w mimice twarzy, nie skomentował jednak zachowania wilka w żaden sposób.
– Gdzie byłeś przez tyle czasu? – zapytał zamiast tego, odchylając się do tyłu w celu obrania wygodniejszej pozycji.
Ry dalej milczał, wpatrując się w ciemne oczy przyjaciela trochę innym, jakby poruszonym wyrazem. Pies odniósł dziwne wrażenie, jakby starał się on tym sposobem znaleźć odpowiednie słowa, których tak bardzo mu brakowało.
– Szukałem siebie – kiedy się wreszcie odezwał, w jego głosie zabrzmiała nuta tego charakterystycznego kpiącego śmiechu, ale i dało się w nim znaleźć coś obcego, coś na kształt kipiącej dumy. Czarno-biały towarzysz wilka aż uniósł brwi ze zdziwienia.
– I co, znalazłeś?
Ry parsknął ponurym śmiechem.
– Polewaj.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz