Prawie nic nie widziałam przez chmurę tajemniczych owadów. Były wszędzie; latały i kąsały ciało. Pomimo mojej kontuzji, uniosłam się jakoś. Wspierana na Alci i Telerze, powoli wyszłam z jaskini. Znaleźliśmy norkę między korzeniami i ułożyliśmy się w niej. Po dwudziestu minutach, doszedł do mych uszu znajomy głos.
- Samanto! Alicjo! Telerze! - wołał mój mąż.
- Jesteśmy tutaj! - krzyknął Teler. Minęła minuta i ujrzeliśmy przestraszoną twarz Narcyza...
<Kochanie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz